Inwestorzy zaczynają szukać punktów zaczepienia, które pozwoliłyby zatrzymać trwająca od końcówki marca giełdową wyprzedaż. Na razie jednak wciąż straszy wysoka inflacja i coraz wyższe rynkowe stopy procentowe w USA.


Po gwałtownej czwartkowej wyprzedaży akcji na Wall Street także piątkowa sesja przyniosła spadki.Jeszcze na godzinę przed zakończeniem handlu S&P500 i Dow Jones spadały po przeszło 1%, a Nasdaq zniżkował o ponad 2%. Jednakże ostatnie minuty sesji stały pod znakiem dynamicznego odrabiania strat.
Finalnie Dow Jones stracił tylko 0,30%, kończąc sesję na poziomie 32 899,96 punktów. S&P500 ograniczył skalę spadków do 0,57% i finiszował z wynikiem 4 123,40 pkt. Znów najsłabszy był Nasdaq, który oddał 1,40% i na zamknięciu notowań przyjął wartość 12 144,66 pkt.
W przypadku S&P500 widać było próby obrony tegorocznego minimum i zatrzymania spadkowej fali rozpoczętej pod koniec marca. Za to kompletną kapitulację na linii wsparcia zaliczył Nasdaq, który runął w dół i zakończył sesję na najniższym poziomie od listopada 2020 roku. I trudno się temu dziwić, bo rosnące stopy procentowe w USA największą presję wywierają na wciąż wysokie wyceny tzw. spółek wzrostowych, nierzadko wywodzących się z branży technologicznej, mocno reprezentowanej w Nasdaqu.
Choć w skali całego tygodnia S&P500 stracił tylko 0,2%, był to jednak piąty z rzędu tydzień zakończony pod kreską. To najdłuższa taka spadkowa seria od czerwca 2011 roku.
Na rzecz dalszego wzrostu stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych działał kwietniowy raport z rynku pracy. Dane BLS pokazały kolejny silny wzrost zatrudnienia, niemal nieistniejące bezrobocie oraz wciąż silną presję płacową. Trudno, aby takie dane nie skłoniły Rezerwy Federalnej do kolejnych 50-puntkowych podwyżek kosztów kredytu.
Podobnie zdawał się myśleć rynek długu, na którym doszło do dalszego wzrostu rentowności amerykańskich obligacji skarbowych. Dochodowość papierów 10-letnich wzrosła o 6 pb., do 3,12%. To najwyższy poziom od listopada 2018 roku i już blisko cyklicznego szczytu z jesieni ’18 (3,26%). Patrząc na wykres, przełamanie tego poziomu otwierałoby drogę ku rentownościom rzędu 4%, a to byłoby już piekielne ryzyko dla wciąż wysoko wycenianego rynku akcji.
Rynek terminowy wycenia, że do końca roku stopa funduszy federalnych zostanie podniesiona do ok. 3%, co implikowałoby wzrost o 200 pb. względem obecnych poziomów. Z notowań kontraktów wynika, że niemal przesądzona jest 50-punktowa podwyżka w czerwcu (87% szans), lipcu (90%) oraz być może także we wrześniu (45%) – wynika z obliczeń FedWatch Tool.
Prawdopodobnie już znaleźliśmy się w sytuacji, gdy instrumenty przynoszące stały dochód dla niektórych inwestorów zaczynają wyglądać bardziej atrakcyjnie niż wysoko wyceniane akcje. Przez poprzednią dekadę to właśnie brak alternatywy w postaci sensownie oprocentowanego długu napędzał giełdową hossę na Wall Street. Teraz zaczyna się to zmieniać.
Presję na wyceny akcji dodatkowo wzmaga nieciekawa sytuacja makroekonomiczna. Najwyższej od 40 lat inflacji cenowej (w kwietniu 8,5% w przypadku wskaźnika CPI) towarzyszy gwałtowne spowolnienie wzrostu gospodarczego w USA. Być może czeka nas zaostrzenie polityki monetarnej w warunkach niemalże recesyjnych i przy wciąż uporczywie wysokiej inflacji i nadal mocnym rynku pracy. To wszystko już teraz uderza w marże przedsiębiorstw i wywiera presję na dynamikę zysków giełdowych korporacji. Pierwsze tego sygnały widzieliśmy już w raportach za I kwartał, a jeszcze więcej zapewne zobaczymy za dwa miesiące, gdy spółki zaczną pokazywać wyniki za II kw.
Krzysztof Kolany


























































