Po wczorajszych spadkach na Wall Street, dla których pretekstem były doniesienia o zbliżającej się eskalacji konfliktu między USA a Państwem Środka, wydawało się, że i chińskie indeksy pójdą dziś w dół. Notowania za Murem wsparł jednak Pekin, coraz mocniej angażujący się w "stabilizację" rynku.


Bloomberg podał wczoraj, że Biały Dom planuje nałożenie dodatkowych ceł na nieobjęte jeszcze sankcjami produkty sprowadzane z Chin, jeśli zaplanowane na koniec listopada rozmowy Donalda Trumpa i Xi Jinpinga nie przyniosą rozwiązania. Oznaczałoby to oclenie importu o wartości 250 mld dol. rocznie. Jednostronna eskalacja z pewnością nie pozostałaby bez odpowiedzi Pekinu.
Takie zapowiedzi nie są jednak niczym nowym - prezydent Trump kilkukrotnie groził nałożeniem ceł na cały import zza Muru, jeśli Chińczycy nie wywrócą do góry nogami swojej polityki gospodarczej. A na to oczywiście nie ma co liczyć, więc eskalacja jest nieunikniona, przynajmniej dopóki jej skutki nie będą przesadnie odczuwalne w portfelach Amerykanów.
Mimo że nie pierwszej świeżości, doniesienia Bloomberga zatrzęsły amerykańskimi giełdami. "Zielony kolor wzrostów szybko zamienił się w czerwień spadków. Złego wrażenie nie zmazała próba odrobienia strat w ostatnich minutach sesji" - pisał Krzysztof Kolany.
Fala spadków nie przedarła się przez Mur. Mimo nie najlepszego otwarcia, chińskie indeksy w trakcie sesji poszły w górę, napędzane przez pozytywne sygnały płynące z Pekinu. Chińska Komisja Regulacyjna ds. papierów wartościowych ogłosiła, że będzie wspierała skup akcji własnych oraz fuzje i przejęcia, a także zachęcała ubezpieczycieli do większego zaangażowania na rynku, przyciągając kapitał długoterminowy. Z kolei Chińska Komisja Regulacyjna ds. banków i ubezpieczycieli wezwała banki z Pekinu, by nie sprzedawały zastawionych pod kredyty akcji oraz zwiększyły kredyty dla spółek giełdowych borykających się z problemami z płynnością - donosi "China Banking News". Natomiast na czołówce dziennika dla inwestorów "Securities Times" znalazł się nagłówek: "Nie bójcie się, "drużyna narodowa" wciąż tu jest.
W efekcie chińskie indeksy zakończyły dzisiejszą sesję na wyraźnych plusach. Indeks szerokiego rynku giełdy w Szanghaju zyskał 1,02 proc., a jego bliźniak z Shenzhen - 0,94 proc. Zrzeszający największe spółki z obu parkietów CSI300 poszedł w górę o 1,08 proc.
Dzisiejsza wzrostowa sesja nie zmienia jednak fatalnego obrazu giełd za Murem. Tylko w październiku Shanghai Composite stracił niemal 9 proc., a od styczniowych szczytów spadł już o ponad 28 proc. Jeszcze gorzej radzi sobie Shenzhen Composite, w składzie którego większy udział mają spółki prywatne i mniejsze.
Głębokie spadki notowań w końcu skłoniły do interwencji chińskie władze - od uspokajających wypowiedzi sterników chińskiej gospodarki, przez kredytowe wsparcie realnej gospodarki i spółek publicznych oraz zmiany regulacji na rynku akcji, po bezpośrednie interwencje "drużyny narodowej" i nowo powstałych "drużyn lokalnych" kupujących taniejące walory. Na razie trudno mówić o stabilizacji, nie wspominając o odbiciu - chińskie indeksy pozostają w pobliżu zanotowanych w połowie października 4-letnich dołków.
Jeszcze poważniej wygląda sytuacja na rynku walutowym. Dziś chiński juan pogłębił zeszłotygodniowe minima wobec dolara i był najsłabszy do "zielonego" od ponad 10 lat. "Czerwony" jest o krok od przełamania psychologicznej "siódemki" na parze z dolarem - obecnie kurs USD/CNY wynosi 6,97.
"Waluta z chińską specyfiką"
Waluta Chin, podobnie jak wiele innych kwestii związanych z Państwem Środka, ma swoją, nietypową specyfikę. Formalnie nazywa się renminbi, ale jednostka to juan i tym mianem najczęściej określa się "czerwonego" (dla odróżnienia od "zielonego", czyli dolara amerykańskiego). Jednak na tym nie koniec konfuzji, istnieją bowiem dwa rynki juana - onshore i offshore.
Pierwszym (CNY) handluje się w Chinach kontynentalnych, a jego kurs ściśle kontroluje chiński bank centralny (Ludowy Bank Chin, PBoC), ustalając codziennie fixing (kurs referencyjny) wobec dolara, od którego kurs waluty może się wahać o 2 proc. w górę i w dół dziennie.
Na rynku poza Chinami kontynentalnymi, np. w Hongkongu, handluje się juanem offshore'owym (CNH). W założeniu ma być on niezależny od woli Pekinu, ale faktycznie działania władz ChRL mają na niego duży wpływ. Po pierwsze, Pekin poprzez kontrolę przepływów kapitału kontroluje, ile płynności (czytaj: pieniędzy) trafia na rynek offshore. Po drugie, ważnymi graczami na rynku są ogromne chińskie banki kontrolowane przez komunistyczne władze.
Maciej Kalwasiński