Poniedziałkowa sesja na Wall Street miała przynieść odreagowanie po silnych spadkach z ubiegłego tygodnia. Jednakże kolejny październikowy dzień padł łupem niedźwiedzi, które zaserwowały posiadaczom amerykańskich akcji najgorszy miesiąc od początku hossy.


Z poprzednich ośmiu sesji S&P500 tylko jedną (w czwartek) zakończył na plusie. Bilans miesiąca prezentuje się fatalnie: 21 na 26 sesji przyniosło spadki. Od początku października S&P500 stracił 9,4% (do jego końca zostały jeszcze dwie sesje). Tak złego miesiąca na Wall Street nie było od lutego 2009 roku, gdy w ramach ostatnich podrygów bessy S&P500 spadł o 11%.
Ale nawet w kontekście kolejnego "czerwonego października" (każdego znającego choć trochę giełdowej historii silne spadki w tym miesiącu nie powinny dziwić) poniedziałkowa sesja była rozczarowaniem. Od wczesnego popołudnia zwyżkowały notowania kontraktów terminowych na S&P500. W momencie otwarcia handlu na rynku kasowym "futki" rosły już o blisko 1,4%.
Giełdowe byki trzymały fason aż do ostatnich dwóch godzin handlu. Wszystko się posypało, gdy media podały, że w grudniu Stany Zjednoczone mogą nałożyć cła zaporowe na drugą połowę chińskiego importu do USA. Oznaczałoby to oclenie handlu o wartości 250 mld USD rocznie. Ma się tak stać, jeśli zaplanowane na koniec listopada rozmowy Donalda Trumpa i Xi Jinpinga nie przyniosą rozwiązania - donosi Bloomberg powołując się na informatorów w administracji USA.
Nie wiadomo, czy to tylko kolejny blef nieobliczalnego negocjatora Donalda Trumpa, czy faktyczna groźba użycia ekonomicznej broni atomowej przeciwko Chińskiej Republice Ludowej. Ale tak czy inaczej, giełdy w Nowym Jorku kompletnie zatraciły ochotę do odbicia. Tym bardziej, że niektóre korporacje przy okazji publikacji raportów za trzeci kwartał skarżyły się, że chińsko-amerykański spór handlowy może uderzyć w zyski w następnych miesiącach.
Zielony kolor wzrostów szybko zamienił się w czerwień spadków. Złego wrażenie nie zmazała próba odrobienia strat w ostatnich minutach sesji. Dow Jones poszedł w dół o ponad 200 punktów, czyli 0,99%. S&P500 po zniżce o 0,66% znalazł się na najniższym poziomie od maja. Nasdaq znów oberwał najmocniej - spadł o 1,63%, ale w ostatniej chwili zdołał obronić poziom 7000 pkt.
Nieprzypadkowo to właśnie Nasdaq spada ostatnio najmocniej - od szczytu wszech czasów łącznie o prawie 14%. To w tym indeksie dominują technologiczne balony rodem z Kalifornii. W poniedziałek kontynuowana była przecena akcji Amazona (-6,3%), którego c/z mimo to sięga absurdalnego poziomu 85. Akcje Facebooka (c/z = 22), który we wtorek pokaże wyniki kwartalne, potaniały o 2,3%. Kurs Netfliksa zaliczył tąpnięcie o -5%, zaś walory Alphabetu poszły w dół o 4,7%. Jeszcze na 15 minut przed końcem sesji straty wyżej wymienionych walorów było o kilka punktów procentowych większe.
"Te wzrostowe akcje były tak bardzo przewartościowane, więc jest rzeczą naturalną, że z tych balonów uszło trochę powietrza. Ten proces może jeszcze trochę potrwać" - skomentował Stephen Massocca z Wedbush Securities cytowany przez Reutersa.
Rynek zareagował także na ogłoszony w niedzielę plan przejęcia przez IBM-a spółki Red Hat. Akcje tej drugiej podrożały o 45%, ale notowania IBM-a obniżyły się o blisko 5%.
Indeksom ciążyły także zniżkujące o 6,5% papiery Boeinga. U wybrzeży Indonezji wkrótce po starcie rozbił się niemal nowiutki boeing 737 MAX 8. Wstępne ustalenia sugerują awarię. Jeśli się one potwierdzą, to amerykańska firma może ponieść spore konsekwencje finansowe i wizerunkowe. Tym większe, że akurat ten model jest jednym ze sprzedażowych hitów Boeinga.
Krzysztof Kolany