Pięć lat po upadku banku Lehman Brothers kryzys finansowy wciąż trwa, choć politycy, bankierzy i media głównego nurtu usiłują nam wmówić, że jest inaczej. Co więcej, niespłacalne długi jeszcze wzrosły, a banki są mniej bezpieczne niż wcześniej.
Poniedziałek 15. września był punktem kulminacyjnym pierwszej fali wielkiego kryzysu finansowego. Tego dnia potwierdziły się plotki o upadłości czwartego banku inwestycyjnego w Stanach Zjednoczonych. Bankructwo Lehman Brothers wywołałoby kaskadę plajt w światowym systemie bankowym. Pięć lat temu wszystkie banki z Wall Street tak naprawdę były bankrutami. Uratował je Hank Paulson, który pod przykrywką programu TARP pożyczył pieniądze na koszt (i ryzyko) podatników i przekazał je instytucjom finansowym, ratując swą macierzystą korporację - bank Goldman Sachs - przed upadkiem.
"Że coś im w bankach nie sztymuje"*
Kryzys jest wtedy, gdy niektórym bankom kończą się pieniądze. Gdy lekkomyślnie udzielone kredyty przestają być spłacane, w bilansie zieją gigantyczne straty zerujące kapitały własne. Pieniądze nie znikają, lecz tylko zmieniają właścicieli, pozostając w kieszeniach sprytniejszych graczy. Tyle że ci siedzą cicho, natomiast bankruci głośno domagają się pomocy od państwa, żądając pieniędzy na pokrycie swych strat. Tak jakby wcześniej dzielili się gigantycznymi zyskami, premiami i bonusami.
I na tym właśnie polega obecny "kryzys": straty banków są uspołeczniane, podczas gdyzyski znikają w kieszeniach ich menedżerów i akcjonariuszy. Ludzie płacą za błędy bankierów albo poprzez podatki idące na spłatę gigantycznego długu publicznego (zaciągniętego na ratowanie banków), albo poprzez wysoką inflację kreowaną przez banki centralne zapewniające "płynność" zbankrutowanym bankom-zombie.
"Bujać - to my, panowie szlachta!"
Patologiczne wynaturzenia systemu bankowego, które doprowadziły do globalnej zapaści gospodarczej, nie tylko nie zostały zlikwidowane, ale wręcz umocnione. Rezerwa cząstkowa, monopol banków centralnych na emisję pieniądza i dyktowanie stóp procentowych doprowadziły do obecnego kryzysu i każdego miesiąca budują bazę pod ostateczny i jeszcze bardziej destrukcyjny kolaps obecnego systemu.
»Gdy nadejdzie kryzys - co warto mieć, a czego trzeba się pozbyć |
Systemu, który nie ma nic wspólnego z kapitalizmem i wolnym rynkiem, a jedynie prowadzi do nieuzasadnionego ekonomicznie transferu bogactwa. Za sprawą inflacji i kreowania kolejnych baniek spekulacyjnych (nieruchomości-ropa-obligacje-akcje) dochód i realne bogactwo zabierane są masom, trafiając w ręce sektora finansowego i wielkiego biznesu, czego przejawem jest rekordowy udział zysków korporacji w PKB Stanów Zjednoczonych. Jest to zaprzeczenie idei liberalnych i wolnorynkowych, które dość powszechnie obwinia się o "wywołanie kryzysu".
Istotą inflacyjnej redystrybucji dochodu jest fakt, że podmioty mające pierwszeństwo w dostępnie do nowego pieniądza (czytaj: banki) kupują aktywa taniej niż wszyscy pozostali. Na samym końcu łańcuszka stoją na ogół szeregowi pracownicy, którzy jako ostatni widzą podwyżki, ale najmocniej odczuwają rosnące koszty życia - czyli inflację. Od tej inflacji płacą coraz wyższe podatki (PIT, VAT, ZUS), z których finansowana jest obsługa długu publicznego - czyli zyski sektora bankowego.
"Wiedz, że to bujda, granda zwykła"
Cały ten "kryzys" jest logiczną konsekwencją samonapędzającego się mechanizmu kreacji długu. Aby istnieć, system musi kreować coraz więcej długu (czyli pieniądza bankowego), bo inaczej imploduje. Problem w tym, że możliwości produkcyjne gospodarki rosną znacznie wolniej i sfera realna nie nadąża, aby umożliwić już nie tylko spłatę (to od dawna jest nierealne), ale nawet obsługę coraz większego zadłużenia.
»Alfabet kryzysu czyli szyfry eurobankrutów |
To już wydarzyło się w Grecji, Portugalii i Irlandii (relacja długu do PKB ponad 120%), a niedługo może przytrafić się we Włoszech (130%), Hiszpanii (85%) czy Francji (90%), o Japonii (230%) nawet nie wspominając. We wszystkich tych krajach dług publiczny nieustannie rośnie, a zaniżane przez Fed, EBC, Bank Anglii czy Bank Japonii stopy procentowe i kolejne programy "ilościowego poluzowania" zachęcają rządy do beztroskiego pożyczania coraz większych sum zdematerializowanych pieniędzy.
System zbliżył się do ściany. I widząc ją, docisnął gaz, zamiast hamulec. Trzeba liczyć się z tym, że raczej prędzej niż później się o nią roztrzaska. Niestety my wszyscy jako pasażerowie tego pojazdu boleśnie to odczujemy. Nie ma jednak innego rozwiązania, które zakończyłoby kryzys, okiełznało galopujący wzrost zadłużenia i przywróciło światu trwały i stabilny rozwój gospodarczy. Beneficjanci systemu kreacji fiducjarnego pieniądza działają nie oddadzą tego przywileju bez walki.
»5 najczęstszych kłamstw o kryzysie |
Łagodny lifting obecnego systemu finansowego nie uratuje go przed zapaścią. W końcu greckim źródłosłowem terminu "kryzys" jest słowo oznaczające przełom, przesilenie i decydujący zwrot. Miejmy nadzieję, że w stronę lepszego.
Krzysztof Kolany
Główny analityk Bankier.pl
* wszystkie śródtytuły są fragmentami wiersza Juliana Tuwima pt. "Do prostego człowieka"
