Od dwóch lat słyszymy, że Stany Zjednoczone "wyszły z kryzysu" i że największa gospodarka świata znów się rozwija. Tylko dlaczego zatrudnienie nie rośnie, realne płace maleją, a co siódmy Amerykanin żywi się na koszt podatnika?

Źródło: Thinkstock
Według stanu na koniec października 47,7 milionów Amerykanów pobierało bony żywnościowe (food stamps) od rządu federalnego, co odpowiada łącznej populacji 24 amerykańskich stanów. Średnio każdy dożywiany dostawał równowartość 133,48 dolarów, co tylko w tym miesiącu kosztowało podatników ponad 6,3 mld dolarów. W całym ubiegłym roku budżetowym (2011/12) na dożywianie ludności (Supplemental Nutrition Assistance Program) Biały Dom wydał 74,6 mld dolarów.
Jak to możliwe, że w jednym z najbogatszych i najbardziej rozwiniętych krajów świata 15% populacji korzysta z dofinansowania żywności? Odsetek populacji dożywianej przez rząd gwałtownie wzrósł po roku 2007. Wcześniej "food stamps" pobierało ok. 20-26 mln Amerykanów. Przy rosnącej populacji USA odsetek "dożywianych" nie przekraczał 10%.
![]() |
Odsetek Amerykanów pobierających bony żywnościowe. Źródło: dane USDA i U.S. Census Bureau. Opracowanie: Bankier.pl. |
Ta recesja jest inna niż poprzednie
Wszystko zmieniło się po roku 2008, gdy Stany Zjednoczone przeżyły najcięższą recesję od 30 lat, często porównywalną wręcz z Wielką Depresją lat 30. XX wieku. Równie głębokie załamanie amerykańska gospodarka przeżyła na początku lat 80., lecz wówczas nie doszło do takiej eksplozji odsetka dożywianych (choć Jerzy Urban w stanie wojennym urządzał zbiórkę śpiworów dla bezdomnych nowojorczyków).
Przyczyną jest nie tylko rozbudowa socjału zafundowana przez administrację Baracka Obamy - z badania Paw Reserach Center wynika, że aż 55% Amerykanów kiedykolwiek korzystało z jakiejś formy wsparcia socjalnego. Winna jest przede wszystkim fatalna sytuacja na rynku pracy. Choć oficjalnie gospodarka Stanów Zjednoczonych rozwija się w tempie 2-3% rocznie, to wzrost ten w znacznej mierze jest iluzją wytworzoną przez biliony dolarów, wyciąganych z kapelusza przez Rezerwę Federalną.
Prawda jest ukryta w liczbach
Dobitnie pokazują to nawet mocno "wygładzane" statystyki rządowego Biura Statystyki Pracy. Przez trzy lata od formalnego ogłoszenia końca recesji w USA przybyło 4,6 mln miejsc pracy w sektorach pozarolniczych (non-farm payrolls). Tyle że w 2008 i 2009 roku amerykańska gospodarka straciła aż 7,9 mln miejsc pracy. I to na ogół dobrze płatnych: w finansach, budownictwie i przemyśle. Postrecesyjne zatrudnienie wzrastało głównie w sektorach oferujących niskie wynagrodzenia.
Sytuacja prezentuje się jeszcze gorzej, jeśli spojrzeć na statystyki zatrudnienia i bezrobocia oparte na badaniach ankietowych - jak to się robi w Europie (BAEL). Mimo redukcji "frontowej" miary bezrobocia (tzw. agregat U-3) poziom zatrudnienia w USA wciąż pozostaje niższy niż przed recesją. Przed kryzysem pracowało 63% Amerykanów w wieku produkcyjnym. Pomimo trwającego "ożywienia" gospodarczego wskaźnik ten od trzech lat utrzymuje się poniżej 59%. Oznacza to, że ponad sto milionów Amerykanów nie ma pracy!
![]() |
Relacja liczby pracujących do liczby osób w wieku produkcyjnym |
Dlatego spadku "urzędowej" stopy bezrobocia (z 10,1% do 7,8%) nie można traktować jako istotnej poprawy kondycji rynku pracy. Potwierdza to szybko malejący udział siły roboczej w populacji w wieku produkcyjnym: z przeszło 67% do 63,6%. Oznacza to, że coraz więcej Amerykanów rezygnuje z poszukiwania pracy, ponieważ od miesięcy nie mogą jej znaleźć. I to w kraju, w którym do niedawna każdy, kto chciał pracować, bez większego problemu był w stanie znaleźć płatne zajęcie.
Bez pracy nie ma dochodów
Brak pracy i brak perspektyw na jej znalezienie prowadzi do wielu negatywnych konsekwencji. Od dwóch lat realne dochody Amerykanów praktycznie nie rosną - i to nawet licząc według oficjalnej (czytaj: zaniżonej) miary inflacji CPI.
![]() | |
Realne dochody do dyspozycji na osobę | |
![]() | |
Indeks nastrojów konsumentów opracowywany przez Uniwersytet Michigan. Źródło: Bankier.pl |
Nic więc dziwnego, że przy szybko rosnących kosztach życia (prawdziwa inflacja CPI w USA od dekady regularnie przekracza 4%) nastroje amerykańskich gospodarstw domowych utrzymują się na poziomach charakterystycznych raczej dla okresów recesji niż wzrostu gospodarczego.
Korporacyjna Ameryka ma się dobrze
Skoro jest tak źle, to dlaczego indeks S&P500 - główny miernik giełdowej koniunktury w USA - niemalże wyrównał historyczne szczyty z 2000 i 2007 roku? - zapyta optymista. Odpowiedź jest prosta: zyski największych amerykańskich korporacji są obecnie wyższe niż w rekordowym dotąd 2006 roku.
Wielkim firmom prowadzącym interesy w skali globalnej nie przeszkadza słaby wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych. Udział zysków przedsiębiorstw w amerykańskim PKB jest obecnie rekordowo wysoki, a udział płac rekordowo niski.
![]() |
W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że z powodu wysokiego bezrobocia korporacje mogą niewiele płacić swoim pracownikom, a ci i tak będą ciężko pracować, obawiając się bezrobocia. Wielkie firmy, mające bezpośredni dostęp do rynku kapitałowego, korzystają też z ekstremalnie taniego kredytu, dzięki czemu maleją ich koszty finansowe i rosną zyski.
Równocześnie sytuacja małego i średniego biznesu jest bardzo zła, co obrazuje indeks NFIB, który w grudniu nieznacznie odbił się od najniższego poziomu od dwóch lat. Wciąż jednak był to jeden z najniższych odczytów w niemal 40-letniej historii tego wskaźnika. Ten miernik optymizmu właścicieli małych firm w USA jest obecnie o 12% niższy niż w roku 1986. W pierwszej kadencji prezydenta Obamy liczba otwieranych firm w przeliczeniu na 1000 mieszkańców była o 30% niższa niż za czasów jego trzech poprzedników.
![]() |
Antykryzysowa polityka podsyca kryzys |
Obecne kłopoty Ameryki to nie tylko efekt recesji i pęknięcia bańki na rynku nieruchomości. Największa gospodarka świata boryka się ze strukturalnymi problemami, które z każdym rokiem narastają, zamiast zostać rozwiązane. W mojej ocenie istnieją dwa zasadnicze i powiązane ze sobą przyczyny takiego stanu rzeczy.
Pierwszym są niezrównoważone finanse publiczne USA i pęczniejący dług publiczny. Każdy rok prezydentury Baracka Obamy kończył się z niedoborem w kasie państwa przekraczającym bilion dolarów, a 40% wydatków federalnych finansowano na kredyt. Skutkiem jest galopujący dług publiczny, który w cztery lata przyrósł o 4,1 biliona dolarów. A to nic innego jak odroczone przyszłe podatki, które zduszą wszelki wzrost gospodarczy. Amerykanie mogli się o tym przekonać przy okazji zamieszania w sprawie tzw. klifu fiskalnego. Problemem USA nie jest to, że nagła podwyżka podatków wpędziłaby kraj w recesję, lecz to, że gospodarka ciągnie tylko dzięki pompowaniu w nią biliona dolarów państwowego kredytu rocznie. Na dłuższą metę jest to nie do utrzymania i amerykańscy przedsiębiorcy doskonale to przeczuwają.
Drugim problemem Ameryki jest rozbudowa struktur państwa, a w szczególności aparatu "bezpieczeństwa" oraz programów socjalnych. Rosnące koszty wypłaty emerytur i opieki medycznej nad osobami starszymi w połączeniu z gigantycznymi wydatkami militarnymi prędzej czy później rozsadzą budżet supermocarstwa.
Rosnąca liczba rządowych regulacji w połączeniu z wiszącą nad Ameryką nieuchronną podwyżką podatków tłumi prywatną inicjatywę. Ponadto Biały Dom zniechęca Amerykanów do pracy, oferując im 99-tygodniowe zasiłki dla bezrobotnych i równocześnie opodatkowując ludzi, którzy mogliby tworzyć nowe miejsca pracy.
Kraina wolności popada w ruinę
Ograniczanie wolności osobistej i gospodarczej w Stanach Zjednoczonych w połączeniu z etatystyczną polityką gospodarczą prowadzą do przedłużenia kryzysu gospodarczego. Ameryka potrzebuje nowej fali deregulacji, zrównoważenia budżetu, uproszczenia podatków i znormalizowania polityki pieniężnej (czytaj: gwałtownego podniesienia stóp procentowych).
Należałoby zlikwidować tysiące zbędnych przepisów, dziesiątki niepotrzebnych urzędów i drastycznie ściąć wydatki socjalne oraz wojskowe. Zamknąć powołaną wbrew konstytucji USA Rezerwę Federalną i ponownie oprzeć pieniądz na złocie. Tylko wolny rynek, przedsiębiorczość, mocny pieniądz i rynkowe stopy procentowe mogą zmniejszyć bezrobocie i zapewnić trwały wzrost gospodarczy.
Krzysztof Kolany
Główny analityk Bankier.pl
