Tak słabo jak teraz na GPW w ostatnich latach bywało rzadko. I nie chodzi wcale o zachowanie indeksów, a rozmiar i głębokość polskiego rynku akcyjnego.


Zacznijmy od najprostszej statystyki: liczby notowanych spółek. Tych na głównym rynku GPW jest obecnie 472. Jeżeli przejrzymy statystyki miesięczne, to by znaleźć gorszy wynik trzeba się cofnąć aż do marca 2015 roku, czyli o ponad trzy lata. Przykładowo jeszcze rok temu, na koniec lipca 2017 roku, spółek było 485. Przez dwanaście miesięcy ich liczba skurczyła się więc o 13. Tempo jest zatrważające.
O problemie spółkowym alarmowaliśmy już kilkukrotnie. Przykładowo 2017 rok był pierwszym od 14 lat, w którym liczba spółek wycofanych okazała się wyższa od liczby debiutantów. W 2018 roku ten mało chwalebny wynik najprawdopodobniej zostanie powtórzony, ubytek netto spółek wynosi bowiem od początku stycznia do dziś aż 10. W tym samym okresie debiutowało ledwie 5 spółek, 15 zaś zniknęło z giełdy. Wyjście "na zero" wydaje się więc bardzo mało prawdopodobne, szczególnie, że kilka wezwań mających doprowadzić do zdjęcia spółek z giełdy wciąż jest w toku.


To właśnie miks tych dwóch czynników sprawił, że liczba spółek spada. Z jednej strony niewiele podmiotów ma ochotę na debiut na GPW, z drugiej coraz więcej rynek chce opuścić. Wśród przyczyn tego stanu rzeczy wymienić można m.in. nowe regulacje unijne dotyczące wymogów informacyjnych i kar, które póki co niewiele dobrego przyniosły inwestorom, spółkom i ich prezesom, a nawet nieco utrudniły życie. Do pozyskiwania pieniędzy z giełdy nie zachęcają niskie stopy procentowe (czyli tani kredyt), które w najbliższym czasie - przynajmniej wg zapowiedzi RPP - mają nie ulegać zmianie.


Bardzo istotny może być także marazm, jaki panuje na GPW. Choć teoretycznie w 2017 roku WIG poradził sobie całkiem nieźle, to jednak napędzany był on przede wszystkim przez blue chipy. sWIG zamknął rok ledwie 2,4 proc. ponad kreską, z czego przez większość miesięcy powoli staczał się w dół. Do tej pory to hossy zachęcały spore grono debiutantów do pojawienia się na GPW, hossy z prawdziwego zdarzenia na GPW jednak ostatnimi czasy nie mieliśmy. Dodatkowo niskie wyceny wielu mniejszych spółek zachęcają ich najważniejszych udziałowców (nowych bądź starych) do wyłożenia pieniędzy i zdjęcia biznesu z giełdy.
Lipcowy armagedon na obrotach
Marazm po stronie spółkowej to jedno. Marazm panuje jednak także i po stronie inwestorów. Licząc do poniedziałku (23 lipca 2018), ledwie 7 z 16 lipcowych sesji zakończyło się obrotami powyżej 600 mln zł. Ledwie dwukrotnie przekroczono poziom 750 mln zł. Średnie obroty sesyjne w tym okresie wyniosły tylko 627,3 mln zł. Oczywiście do końca miesiąca pozostało 6 sesji, jednak póki co lipiec 2018 roku - jeżeli chodzi o średnią wartość obrotu na szerokim rynku - jest jednym z najgorszych miesięcy ostatnich lat. W okresie ostatnich 3,5 roku gorzej było tylko w maju i kwietniu 2016 roku. Dla porównania w całym 2017 roku przez pięć miesięcy udało się przekroczyć średnie dzienne obroty na poziomie 1 mld zł.


Teoretycznie można byłoby takie spowolnienie tłumaczyć wakacjami, warto jednak zauważyć, że nawet jak na wakacje, lipiec 2018 roku jest wyjątkowo leniwy. Rok temu w lipcu obroty sięgnęły blisko 800 mln zł, w sierpniu poziom ten nawet został przekroczony. Także w lipcu 2015 i 2016 roku średnie obroty przekraczały 750 mln zł. Same wakacje niczego więc nie tłumaczą.
Sama GPW zauważa klika przyczyn spadku obrotów. - Przede wszystkim giełda wraca do poziomów sprzed roku 2017, który był rokiem bardzo dobrym (rosnąca wartość indeksu WIG20 i bardzo wysokie obroty na akcjach). Warto zaznaczyć, że od początku 2018 roku WIG20 spadł o około 12 proc., a pomimo tego średniomiesięczna wartość obrotu jest wyższa niż w roku 2016 - słyszymy w spółce prowadzącej rynek.
Niestety wygląda to nieco inaczej. To wcale nie rok 2017 był wyskokiem w górę, a 2016 był dołkiem. Wracamy więc nie tyle do normalności, co do dołka. Bo choć średnie dzienne obroty za I półrocze rzeczywiście są lepsze niż w tym samym okresie 2016 roku, ale i mniejsze nie tylko od tych wypracowanych w I półroczu 2017 roku, ale i 2014 czy 2015 roku.
Co na to giełda?
- Kolejną ważną kwestią jest odpływ aktywów z OFE, powodowany głównie tzw. efektem suwaka, co w połączeniu z dywersyfikacją geograficzną akcji w portfelach funduszy ma negatywny wpływ na saldo zakupów akcji krajowych - tłumaczy GPW. To właśnie rozbiór OFE w dużej mierze odjął giełdzie sporą część obrotów, a także zmniejszył atrakcyjność rynku. Do lat 2006-2011 może być więc ciężko nawiązać. Z drugiej strony nawet jak na standardy "po OFE" wyglądamy obecnie bardzo słabo.
GPW zapowiada, że zależy jej na zwiększeniu obrotów. - Giełda stale podejmuje działania mające na celu poprawę płynności na rynkach GPW. Wśród nich są programy wsparcia, w tym obniżek opłat, skierowane do animatorów rynku oraz innych uczestników generujących pasywne zlecenia kupna i sprzedaży, których celem jest poprawa jakości arkusza zleceń i zawężenia spreadów na rynku akcji oraz instrumentów pochodnych. GPW będzie kontynuować te działania m.in. dzięki nowym typom zleceń, nad którymi obecnie pracujemy - słyszymy w GPW.


Pomóc ma także system pożyczek papierów wartościowych, który - zdaniem giełdy - umożliwi animatorom rynku efektywne wykorzystanie krótkich pozycji, a inwestorom indywidualnym stworzy nowe możliwości inwestycyjne. - Liczymy na efekty w postaci niższych kosztów transakcyjnych, większej płynności na rynku wtórnym i lepszej wycenie instrumentów pochodnych - słyszymy w GPW.
Quo vadis GPW?
Czy działania te będą skuteczne? Cóż, z jednej strony o problemie obrotów na GPW mówi się od dawna i jak widać - mimo zapowiadanych od lat działań - wciąż jest on coraz głębszy. Z drugiej strony warto mieć świadomość, że nie wszystko zależy od GPW. Obroty na naszym rynku nakręcają przede wszystkim duże zagraniczne podmioty. Jeżeli zdecydują oni, że uciekają z rynków wschodzących (co miało miejsce właśnie w 2018 roku), to straty będą i GPW może je swoimi inicjatywami co najwyżej próbować minimalizować.
Giełda robi wprawdzie podchody pod inwestorów indywidualnych, ci jednak na GPW się nie garną. Przeszłość pokazała najlepiej, że najmocniej przyciągały ich wielka hossa i wielkie prywatyzacje. Tych od kilku lat jednak nie było, stąd zapewne posucha. Dodatkowo nie pomaga także czarny PR robiony giełdzie przez polityków oraz słabe zabezpieczenie praw inwestorów indywidualnych. Dziwne skupy, majstrowanie przy dywidendzie, "małe" pomyłki, opóźnianie publikacji raportów, ukrywanie rzeczywistego (fatalnego) stanu spółki, czy liczne debiuty, które po kilku miesiącach tracą sporo na wartości. Takie historie dzieją się niestety nazbyt często i nie tylko nie przyciągają nowych inwestorów, ale i odstraszają tych już na GPW będących.
Jednak także i na krajowym polu GPW mocno uzależniona jest od czynników, które od niej nie zależą. Giełda nie jest winna rozbiorowi OFE, utrzymywaniu podatku Belki czy dziwnych praktyk Skarbu Państwa. Nie jest też winna kierunku, w którym idą regulacje europejskie, które potem implementowane są w Polsce. Fakt jednak, że zmieniające się na niekorzyść otoczenie prawne pokazuje lobbingową niemoc zarządu GPW. Po prostu nie widać, by GPW o swoje dobro walczyła. Czemu się jednak dziwić, skoro sama spółka GPW jest traktowana przez jej głównego właściciela drugorzędnie? Bo jak inaczej nazwać fakt, że przez kilka miesięcy spółka nie miała pełnoprawnego prezesa?
Coraz mniej spółek, coraz mniejsze obroty i coraz gorsze otoczenie prawne. Do tego słabość indeksów, które wyraźnie odstają od swoich zachodnich odpowiedników. Na GPW dzieje się źle. Przez lata jak mantrę powtarzano, że giełda to nasz sukces. W Czechach, na Węgrzech czy w innych krajach Europy Środkowej nie ma tak rozwiniętego rynku. Jest w tym sporo prawdy, ale chyba najwyższa pora skończyć klepać się po plecach, bowiem właśnie w kierunku czeskim i węgierskim powoli zmierzamy: kadłubkowego, pozostającego na uboczu rynku, z niewielką liczbą sensownych spółek i niewielkimi obrotami.