Rok 2025 stoi pod znakiem śrubowania rekordów na warszawskim parkiecie. Mieliśmy już sto tysięcy punktów na WIG-u, sesję z rekordowymi obrotami i dawno niewidziane 3 000 pkt. na WIG20. Ale jest jeszcze kilka innych rzeczy wyróżniającą obecną hossę na tle poprzednich.


24 kwietnia 2025 roku WIG po raz pierwszy w historii sięgnął 100 000 punktów. Potrzebował na to 34 lat, ale na tym nie poprzestał i w sierpniu przekroczył 110 000 pkt. Licząc od początku roku, WIG urósł już o blisko 39%. Jeśli reszta roku nie przyniesie jakichś istotnych spadków, to mamy szansę na najwyższą roczną stopę zwrotu z polskich akcji od roku 2009.


Kolejnym osiągniętym niedawno „kamieniem milowym” był poziom 3 000 punktów na WIG-u 20. Na osiągnięcie trójki z przodu przez indeks polskich blue chipów czekaliśmy aż 206 miesięcy – czyli od maja 2008 roku (to ponad 17 lat!) Wielu aktywnych dziś inwestorów tego okresu zapewne nie pamięta, gdyż nie było ich wtedy na rynku. Dorzućmy do tego śrubowanie kolejnych historycznych rekordów przez mWIG40 (+32% YTD) oraz sWIG80 (+25% YTD). A nie zapomnijmy jeszcze o indeksie WIG20 Total Return, który także ustanowił historyczny rekord (aczkolwiek ma on znacznie krótszą historię niż WIG20 w wersji cenowej).
Po drodze mieliśmy też sesję z rekordowo wysokimi obrotami, które ze względu na przetasowania w indeksach MSCI 30 maja zbliżyły się do 7 miliardów złotych. Generalnie od początku 2025 roku obserwujemy nienotowaną wcześniej aktywność inwestorów na GPW. W I kwartale obroty na naszej giełdzie były rekordowo wysokie, a sesje z obrotami przekraczającymi dwa miliardy złotych powoli stawały się normą. Trend ten został utrzymany. W lipcu średnia dzienna wartość obrotu akcjami w ramach arkusza zleceń wyniosła 1,74 mld zł, co oznacza wzrost o 69,2% rdr. Świadczy to o wzroście zainteresowania inwestorów (w tym głównie zagranicznych) polskim rynkiem kapitałowym.
Liczby, serie i rekordy, o jakich pamiętają tylko najstarsi inwestorzy
Nie chodzi nawet o spektakularność tegorocznych zwyżek (bo przecież zdarzały się i mocniejsze), lecz przede wszystkim o ich stabilność i „konsekwencję”. Może nie do wszystkich to jeszcze dotarło, ale po lipcu WIG miał za sobą osiem z rzędu miesięcy zakończonych na plusie. Teraz mamy praktycznie połowę sierpnia, w którym najstarszy indeks GPW zyskał jak dotąd 2,6%.
Po raz poprzedni tak długa wzrostowa seria przydarzyła się WIG-owi na przełomie lat 1992/93. Czyli podczas dziewiczej i niepowtarzalnej już chyba hossy na warszawskim parkiecie. Wtedy WIG rósł przez 11 miesięcy z rzędu i w czasie tego rajdu zyskując 423% (i więcej niż podwajając się w samym maju ’93). No ale wtedy na całej GPW notowanych było kilkanaście spółek, a wielu dzisiejszych inwestorów jeszcze chodziło do szkoły lub w ogóle nie było ich na świecie. Dodajmy tylko, że nigdy później (tj. aż do dzisiaj) WIG-owi nie przytrafiła się seria dłuższa niż 6 kolejnych miesięcy zakończonych na plusie.
Po drugie, panująca nam łaskawie hossa jest już bardzo dojrzała. Trwa bowiem od 34 miesięcy – czyli od października 2022 roku. Niedługo będzie to już trzy lata. Już teraz jest to najdłużej trwający rynek byka po 2007 roku. Historycznie pod tym względem ustępuje on jedynie „wielkiej hossie pokoleniowej” z lat 2001-07. Tamta trwała aż 69 miesięcy i wyniosła WIG w górę o 484%.
Ale z ekonomiczno-analitycznego punktu widzenia tamta hossa była w zasadzie zlepkiem dwóch oddzielnych rynków byka, które dzieliła trudna dziś do dostrzeżenia płaska korekta. Tak samo Polska doświadczyła wówczas nałożenia się na siebie dwóch cykli koniunkturalnych, między którymi nie wystąpiło istotne spowolnienie gospodarcze.
Lata hossy | Czas trwania hossy (w miesiącach) | Zasięg hossy (w % od dołka) |
---|---|---|
1999-2000 | 19 | 118% |
2001-2007 | 69 | 484% |
2009-2011 | 27 | 137% |
2012-2015 | 23 | 56% |
2016-2018 | 24 | 60% |
2020-2021 | 19 | 101% |
2022-?? | 34 | 140% |
Także zasięg obecnej hossy ustępuje tylko tej z lat 2001-07. Od „wojennego” dołka z 2022 roku WIG zyskał już 145%. Tutaj co prawda nie mamy aż tak dużej różnicy względem poprzednich hoss, ale nadal jest to najlepszy wynik po 2007 roku.
Wyjątkowe są nie tylko wielkie liczby
Niespotykane po 2007 roku są także inne czynniki. Po pierwsze, cała obecna hossa odbywa się praktycznie bez partycypacji ze strony tzw. ulicy. Przeciętny Kowalski naszą giełdę nadal omija szerokim łukiem, o czym najlepiej świadczą salda wpłat i umorzeń w krajowych towarzystwach funduszy inwestycyjnych. Mimo że WIG „leci na Księżyc”, to przez TFI przetacza się fala umorzeń w funduszach akcji. Przez poprzednie 12 miesięcy Polacy wypłacili z nich ponad miliard złotych!
Sprzedażowym hitem są za to fundusze dłużne, do których w samym lipcu napłynęło 5 mld zł netto. Do tego dodajmy 8,2 mld zł (a raczej 6,6 mld zł po odliczeniu transakcji zamiany obligacji) wydane tylko w lipcu na detaliczne obligacje Skarbu Państwa. Zatem pomimo spektakularnej hossy na warszawskim parkiecie naród nadal preferuje zainkasowanie niskich kilku procent, byleby tylko uniknąć ryzyka straty kapitału. To zupełnie inaczej niż w latach 2005-07, gdy ludzie walili do funduszy akcyjnych drzwiami i oknami.
Specjalnego boomu nie widać także w przypadku inwestorów indywidualnych. Co prawda według danych KDPW na koniec lipca liczba rachunków maklerskich przekroczyła 2,2 mln, to jednak tylko co dziesiąty z nich jest w ogóle aktywny. Na koniec 2024 Giełda Papierów Wartościowych podsumowała liczbę aktywnych rachunków maklerskich na 267,148 tys. Przy czym za „aktywny” uważano rachunek, na którym w ciągu roku przeprowadzono choć jedną transakcję. Dla porównania, w szczycie popularności „akcjonariatu obywatelskiego” w 2010 roku takich rachunków było ponad 412 tys. Widać, że polski „sweter” nadal preferuje inwestowanie w nieruchomości ponad udział w rynku kapitałowym. W rezultacie udział inwestorów indywidualnych w obrotach na głównym rynku akcji spadł do zaledwie 13%.
Dramatycznie brakuje także nowych debiutów, które zwykle pojawiają się w okolicach szczytu hossy niczym grzyby po deszczu. Tymczasem w tym roku jak dotąd mieliśmy dotąd jedynie dwa (tak, dosłownie dwa debiuty, które nie byłyby przejściem z rynku NewConnect): Arlen i Diagnostykę. W roku 2024 debiutant był tylko jeden i nazywał się Żabka. Dla porównania: w roku 2007 giełdowych debiutów było aż 81, a w roku 2011 – 38 (łącznie z transferami z NC). Tutaj akurat obserwujemy swoisty „strajk” emitentów i daleko posuniętą niechęć do uczestnictwa w rynku publicznym.
Lecz równocześnie obserwujemy nienotowane od przeszło 20 lat zmiany „strukturalne”. Chodzi mi przede wszystkim o nastawienie polityków i obozu władzy do rynku kapitałowego. W poprzednich latach był on sukcesywnie demontowany. Nie chodzi tu tylko o kwestię tych nieszczęsnych OFE, ale też o podejście polityków do giełdowych spółek z dominującym udziałem Skarbu Państwa (które stały się swoistym „bankomatem” dla rządzących kosztem akcjonariuszy mniejszościowych) oraz do całego rynku.
Pierwszą zmianą podejścia były już Pracownicze Plany Kapitałowe, które od dobrych paru lat zasilają polski rynek akcji w świeżą gotówkę. Równocześnie obserwowaliśmy wzrost zainteresowania istniejącymi już od lat kontami IKE oraz IKZE – nierzadko w wydaniu rachunku maklerskiego. Teraz władza promuje koncepcję Indywidualnych Kont Oszczędnościowych, które mają oferować zwolnienie z podatku Belki. Widać, że coś się tu zmienia. A zmienia się dlatego, że politycy dramatycznie potrzebują naszych oszczędności, aby zbudować elektrownię atomową, CPK, koleje dużych prędkości, czy sfinansować wiatraki na morzu i lądzie. Tego wszystkiego nie da się zrobić bez ruszenia z banków setek miliardów złotych oszczędności Polaków.
Nic dwa razy się nie zdarza. Czy aby na pewno?
Opisując te wszystkie wyróżniki obecnej hossy, nie chcę przez to powiedzieć, że teraz to z pewnością czeka nas powtórka z lat 2001-07. Oczywiście może się tak zdarzyć, ale nie jest to scenariusz, na który postawiłbym większe pieniądze. Dodam też, że lepsze dwa lata na GPW jeszcze nam nie rekompensują giełdowej mizerii, jaka nam była serwowana przez większość poprzedniej dekady. Także cieszmy się, że jest lepiej i że coś się ruszyło, ale nie popadajmy w przesadny optymizm.
Bo ten w inwestowaniu bywa zgubny. Tutaj dzwonkiem alarmowym powinna być znakomita prasa, jaką Polska ma w ostatnim czasie za granicą. Symboliczny może się tu okazać majowy artykuł „The Economist”, który nazwał naszą giełdą „ignorowaną supergwiazdą”. Byleby nie supernowej, bo ta świeci spektakularne, ale krótko. „Polska jest nowymi Niemcami” – to już cytat z Petera Boseka, prezesa Erste Group. Generalnie w zagranicznych mediach w ostatnim czasie nie brakuje treści zachwalających Polaków, polską gospodarkę, siłę militarną, bezpieczeństwo i porządek w kraju oraz nasze narodowe osiągnięcia. To łechce ego, ale inwestorów powinno skłaniać ku ostrożności.
Tym bardziej, że i wyceny na polskiej giełdzie nie należą już do niskich. Tu trzy lata temu startowaliśmy z absolutnie rekordowych wycen w postaci wskaźnika c/z bazującego na oczekiwanych zyskach czy c/wk. Teraz pierwsza z tych miar wróciła w pobliże historycznej normy. Ale druga – czyli cena do wartości księgowej – znalazła się już w pobliżu poziomów, z których rozpoczynały się wszystkie giełdowe bessy po 2007 roku.


Ponadto warto mieć w pamięci, że według wszelkich prognoz nieuchronnie zbliżamy się do szczytu cyklu koniunkturalnego. Według projekcji Narodowego Banku Polskiego zarówno cykliczny szczyt dynamiki PKB jak i inwestycji w polskiej gospodarce powinien przypaść pod koniec 2025 roku. A to na gruncie historycznych analogii grozi zakończeniem hossy na GPW.