Tylko 3981,75 zł brutto wynosi przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw. To równowartość 2840,62 zł netto. To dużo? Dla więcej niż połowy Polaków na pewno. Niestety, przeciętny pracownik sektora przedsiębiorstw zarabia mniej niż równowartość 1 tys. euro. To mniej niż wynosi wartość pomocy socjalnej dla jednego bezrobotnego w Luksemburgu.



Przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw dotyczy osób, które pracują w firmach zatrudniających co najmniej 9 pracowników. Jest to wskaźnik, który służy do obliczania np. składek do ZUS-u, prognozy wpływów budżetowych, etc. Jednak w kiepski sposób oddaje on rzeczywistą strukturę wynagrodzeń w skali całego kraju.
Meksyk Europy
Z analizy Bankier.pl wynika, że przeciętny podatnik podatku dochodowego od osób fizycznych, z wyłączeniem emerytów i rencistów, w 2013 roku uzyskiwał średni miesięczny dochód w wysokości ok. 2 tys. zł netto. W Meksyku przeciętne wynagrodzenie to ok. 550 dolarów miesięcznie, więc wielkiej różnicy między Polakami a Meksykanami nie ma.
ReklamaZobacz także
Oczywiście nie każdy pracuje przez cały rok, nie każdy pracuje na pełen etat i nie każdy ma umowę o pracę – dlatego nawet na te dane należy patrzeć z dużym dystansem.
System naliczania wynagrodzeń w Polsce jest tak skomplikowany, że pracownicy często sami nie wiedzą, ile kosztuje łącznie ich zatrudnienie i jak się oblicza kwotę netto. Pensja w wysokości 4 tys. zł brutto to nieco ponad 2850 zł netto, ale całkowity koszt takiego wynagrodzenia to ponad 4829 zł.
Różnica pomiędzy kwotą, którą musi na nasze pensje zabezpieczyć pracodawca, a tym co otrzymujemy na rękę to tzw. klin podatkowy, który wynosi dokładnie 41%. Mieszczą się w nim wszystkie podatki i składki m.in. na ubezpieczenie emerytalne, ubezpieczenie zdrowotne i ubezpieczenie rentowe.
Czy Polska jest płacowym Meksykiem Europy?
Zadziwiające jest to, że młodego człowieka na lekcjach ekonomii lub przedsiębiorczości uczy się o prawie rynków Say’a, a nie tłumaczy się im, jak liczy się wynagrodzenie netto od różnych rodzajów umów funkcjonujących w polskim obrocie gospodarczym.
Czy warto podnosić kwotę wolną?
W ostatnim czasie wielką karierę zrobiła wizja podniesienia kwoty wolnej od podatku. Prawdą jest, że jest ona rażąco niska - bo wynosi tylko 3091 zł rocznie - w stosunku do innych państw europejskich i nawet niektórych krajów tzw. Trzeciego Świata. Jednak podatek dochodowy stanowi tylko ok. 5% łącznych kosztów całego wynagrodzenia (część podatku odliczana jest od ubezpieczenia zdrowotnego) lub jak kto woli – 14% klina podatkowego.
Podniesienie kwoty wolnej do 20 tys. zł rocznie sprawiłoby, że osoba otrzymująca przeciętne wynagrodzenie nie zapłaciłaby podatku dochodowego w ogóle, czyli zyskałby ok. 280 zł netto miesięcznie, a pracownik otrzymujący płacę minimalną (1750 zł brutto; 1286 zł netto) prawdopodobnie dostałby dodatkowo ok. 1 tys. zł zwrotu z podatku rocznie. Budżet państwa straciłby ok. 10 mld zł wpływów, a koszty recyklingu podatkowego związanego z przelewaniem zaliczek na podatek byłby liczony w milionach złotych.
Słowem – duża kwota wolna nie zwiększyłaby znacząco dochodów netto ludności. Stąd jej podwyższanie – chociaż jest sposobem nacisku na władzę, tak naprawdę nie rozwiązuje problemu bardzo niskich realnych wynagrodzeń netto.
O wiele większą uwagę należałoby skupić na zmianie sposobu obliczania wynagrodzeń i dobrania wartości takich stawek na różnego rodzaju ubezpieczenia społeczne, by osoby zarabiające najmniej nie były jednocześnie klientami instytucji pomocy społecznej finansowanych z tychże składek. To można zrobić, ale wymagałoby rewolucji m.in. w ustawie o ubezpieczeniach społecznych, podatku dochodowym od osób fizycznych oraz prawdopodobnie w Kodeksie pracy. To dużo pracy, a politycy przed wyborami nie mają na to zbyt wiele czasu.
Łukasz Piechowiak
























































