Unijne instytucje dołożyły kolejną cegiełkę do budowy tamy, która ma zatrzymać powódź chińskiego kapitału od kilku lat zalewającą Europę. Na poziomie UE powstanie mechanizm monitorowania inwestycji zagranicznych w kluczowych sektorach gospodarki.
Parlament Europejski, Rada i Komisja osiągnęły porozumienie polityczne w sprawie unijnych ram monitorowania bezpośrednich inwestycji zagranicznych - poinformowało biuro prasowe KE. Na mocy nowych regulacji Komisja Europejska będzie opiniowała inwestycje w kluczowych sektorach, m.in. wytwarzających innowacyjne i zaawansowane technologiczne produkty czy media, a także w krytyczną infrastrukturę, m.in. porty i sieci energetyczne. Ostateczna decyzja o zaakceptowaniu inwestora pozostanie jednak w gestii władz państw członkowskich. Ponadto, kraje mają także lepiej koordynować monitorowanie inwestycji, również we współpracy z Brukselą.
"To koniec europejskiej naiwności" - komentował jeszcze przed zakończeniem procesu uzgodnień Franck Proust, główny negocjator z ramienia Parlamentu Europejskiego. Podobne mechanizmy stosują wszystkie największe gospodarki świata, m.in. USA, Japonia czy Chiny, a także 14 państw UE.


Chińczycy inwestują miliardy w UE
Unijne porozumienie dotyczy monitorowania inwestycji zagranicznych i jego celem oficjalnie nie jest ograniczenie aktywności inwestorów z konkretnego kraju. Nie ma jednak wątpliwości, że to właśnie zalew kapitału kontrolowanego przez Chińczyków zmobilizował Europejczyków do akcji. Prace nad dokumentem rozpoczęły się w 2017 r., gdy światło dzienne ujrzały analizy wskazujące na wzrost zainteresowania inwestorów zza Muru podmiotami z UE.
"Od 15 lat kraje należące do UE inwestowały w Państwie Środka 5-15 mld dolarów rocznie, wyraźnie więcej niż vice versa. W 2011 r. Chińczycy przystąpili do zdecydowanej ofensywy, a trzy lata później przebili poziom unijnych inwestycji za Murem. Przed rokiem ulokowali w państwach Wspólnoty aż 40 mld dolarów w formie bezpośrednich inwestycji zagranicznych, podczas gdy w drugą stronę popłynęło zaledwie 8 mld dolarów" - pisaliśmy półtora roku temu, powołując się na wyliczenia Rhodium Group.
Europejscy liderzy, m.in. prezydent Francji Emmanuel Macron i kanclerz Niemiec Angela Merkel wskazywali, że Pekin wciąż mocno ogranicza firmom z UE dostęp do Państwa Środka, podczas gdy chińscy inwestorzy cieszą się praktycznie nieskrępowanym dostępem do unijnego rynku. Politycy podnosili także obawy o bezpieczeństwo, któremu ich zdaniem zagraża wykupywanie przez Chińczyków zaawansowanych europejskich technologii oraz przejmowanie kontroli nad aktywami w sektorach energetycznym czy bankowym.
Przeczytaj także
Gwałtowny wzrost chińskich inwestycji był nie tylko skutkiem polityki gospodarczej Pekinu, której celem jest uzyskanie dostępu do nowoczesnych technologii, know-how, znanych marek i bogatych rynków zbytu, ale także problemów w Państwie Środka skłaniających do "ewakuacji" kapitału zza Muru. Dlatego po rekordowym 2016 r., w kolejnym roku napływ inwestycji do UE zelżał. Pekin zaniepokojony rosnącą falą kapitału uciekającego z Państwa Środka, zagrażającą stabilności finansowej potężnie zakredytowanej chińskiej gospodarki, zaordynował wstrzymanie globalnej ekspansji. "Stop" inwestorom z Chin powiedziały także rządy USA oraz kluczowych państw UE, które pozostają największymi odbiorcami chińskich inwestycji.


Równocześnie trwały prace nad regulacjami na poziomie UE, które zyskiwały coraz większą akceptację w krajach członkowskich wspólnoty, rozczarowanych kiepskimi wynikami zacieśnienia współpracy z Państwem Środka.
Polska popiera unijną propozycję
Wśród nich znalazła się również Polska. W marcu 2018 r. Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii w przesłanym redakcji Bankier.pl stanowisku poinformowało, że "rząd co do zasady pozytywnie ocenia ustanowienie takiej regulacji na poziomie unijnym". MPiT wskazywało, że rząd dostrzega "zagrożenia związane z niektórymi BIZ" i dlatego "Polska posiada uregulowania dotyczące kontroli inwestycji na poziomie krajowym i aktywnie włącza się w dyskusję nad projektem rozporządzenia.
W maju Bloomberg poinformował, że rozwiązanie popiera przynajmniej 15 krajów członkowskich, w tym dziewięciu jawnie. Wśród tych ostatnich znalazła się również Warszawa. Może to dziwić o tyle, że obecne polskie władze w oficjalnej narracji podkreślają znaczenie niezależności państw członkowskich i niechętnie odnoszą się do zwiększania prerogatyw Brukseli. Poza tym Polska nie musi "wychodzić przed szereg", ponieważ wciąż pozostaje poza radarem inwestorów z Chin i przejęcie przez nich polskich pereł w najbliższym czasie nam raczej nie grozi. Nowe regulacje przekazują jednak w ręce KE nie decyzję o zaakceptowaniu propozycji inwestora, a wyrażenie opinii, która będzie mogła być zlekceważona przez władze państw członkowskich.
"Europa musi zawsze bronić swoich strategicznych interesów"
Dla mniejszych państw UE nowe prawo może być szansą na uniknięcie niezadowolenia Pekinu, który bezwzględnie odpowiada na skierowane przeciw sobie akcje. Regulacje unijne pozwoliłyby "schować się" rządom za negatywną opinią "eurokratów" z Brukseli.
"Europa musi zawsze bronić swoich strategicznych interesów i właśnie w tym pomogą nam te nowe ramy. To też mam na myśli, kiedy mówię, że nie jesteśmy naiwnymi orędownikami wolnego handlu. Potrzebujemy kontroli nad zakupami zagranicznych przedsiębiorstw, które dotyczą strategicznych aktywów Europy" - skomentował wczorajsze porozumienie przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. "W coraz mocniej wzajemnie połączonym i współzależnym świecie potrzebujemy odpowiednich środków, by chronić nasze zbiorowe bezpieczeństwo i jednocześnie zachować otwartość Europy na biznes" - dodawała komisarz ds. handlu Cecilia Malmström.
Proces budowy tamy, która ma zatrzymać napływ chińskiego kapitału, nie jest jeszcze zakończony. Teraz Parlament Europejski i Rada Europejska muszą jeszcze potwierdzić porozumienie i dać zielone światło dla wniosku ustawodawczego, aby mógł on wejść w życie. I wcale nie jest powiedziane, że tak się stanie, bo Państwo Środka zdobyło w ostatnich latach silnych sojuszników w UE. Wbrew narracji krajów starej Unii nie są to jednak wyłącznie kraje Europy Środkowej, ale także te dotknięte kryzysem gospodarczym sprzed dekady - Grecja czy Portugalia. Z naszego regionu bliskie stosunki z Pekinem stara się utrzymywać również premier Węgier Wiktor Orban i prezydent Czech Milosz Zeman.