Sześć lat giełdowej obecności Polskiej Grupy Energetycznej to jedno wielkie pasmo strat i rozczarowań. Skarb Państwa robił w konia akcjonariat PGE na każdym kroku. Efekt: 45% straty względem giełdowego debiutu.
Gdy 6 listopada 2009 roku PGE debiutowała na warszawskiej giełdzie po cenie 25,99 zł, cieszyli się wszyscy. Inwestorzy, że zarobili 13% względem ceny emisyjnej. Giełda, że tylko w dniu debiutu wartość obrotu PDA akcjami PGE przekroczyła 4 mld zł i że było to największe tegoroczne IPO w Europie. Ówczesny minister skarbu Aleksander Grad (ten od katarskich inwestorów w stoczni i ten, co budował elektrownię atomową) cieszył się z pozyskanych 6 mld zł. Prezes PGE Tomasz Zadroga także był bardzo zadowolony z debiutu.
Czarne małżeństwo z energetycznym gigantem
Potem powodów do zadowolenia było jakby trochę mniej. Świeżo upieczony „akcjonariat obywatelski” nie mógł liczyć nawet na przysłowiowy miesiąc miodowy. Walory PGE podrożały jeszcze na następnej sesji (w porywach do 26,75 zł), by później spaść poniżej ceny z debiutu. Do lipca 2013 inwestor stracił prawie 39% zainwestowanych pieniędzy.
Przeczytaj także
Podobnie jak teraz, 6 lat temu politycy snuli wizje mariażu PGE z Energą. Na szczęście te zamiary nie zostały zrealizowane dzięki nieustępliwości prezes UOKiK-u. Za to dopiero teraz inwestorzy i analitycy uświadamiają sobie skalę wyzwań, przed którymi stoją energetyczne behemoty i o których było wiadomo już wiele lat temu. „Do końca 2025 roku wszystkie polskie grupy energetyczne powinny wydać na inwestycje 200 mld zł. Ponad połowa z tej kwoty przypadnie na inwestycje PGE” – mówił w grudniu 2009 roku (do niedawna) poseł i ówczesny wiceminister skarbu PSL Jan Bury.
Nawet bez uwzględnienia planów budowy elektrowni atomowej PGE miał wydać 115-120 mld zł do 2025 roku. A nakłady inwestycyjne to podstawowa konkurencja dla dywidendy. Mimo to jeszcze w styczniu 2010 r. analitycy DI BRE rekomendowali „kupuj” akcje PGE, cenę docelową wyznaczając na 27,49 zł. Giełdowy kurs PGE nigdy nie osiągnął tego poziomu.
Pół roku później „kupuj” zawołali analitycy ING, z ceną docelową 25 zł. W grudniu ’10 Deutsche Bank rekomendował „kupuj” z wyceną 22,29 zł. To jedne z wielu zaleceń „kupuj” z sukcesywnie obniżaną ceną docelową, które pojawiały się przy absencji rekomendacji „sprzedaj”. Pierwsza taka rekomendacja wylęgła się dopiero w lipcu 2012 roku przy cenie… 18,65 zł. Trzy miesiące później analitycy KBCS powtórzyli „sprzedaj” z ceną docelową 16,39 zł, co rozpoczęło falę degradacji rekomendacji i wyceny dla akcji PGE.
Skarb Państwa interweniuje na PGE
O to, aby akcje PGE nie stały się zbyt drogie, zadbało Ministerstwo Skarbu Państwa, które co jakiś czas „rzucało” na rynek kolejne pakiety. Gdy w lutym 2012 roku MSP „sypnęło” poza rynkiem pakietem 7% akcji, giełdowe notowania PGE spadły o 4,5%. W lipcu 2014 roku pod młotek trafiło 65,4 mln akcji PGE za ponad miliard złotych.
Energetycznej spółce regularnie szkodzili politycy, narzucający jej kolejne księżycowe zadania. Czego to PGE miało nie robić. Budowało już pierwszą polską elektrownię atomową (po 5 lat „prac” ich efekty nie wyszły poza papier), z równym powodzeniem poszukiwało gazu w łupkach, inwestowała w farmy wiatrowe, chciała przejmować zagraniczne firmy, a najnowszą misją specjalną jest ratowanie nierentownych kopalń węgla kamiennego.
Przeczytaj także
A przecież spółka ma własne kłopoty, w tym przede wszystkim gigantyczne inwestycje w moce wytwórcze. Bloki węglowe w największych elektrowniach PGE dobiegają do 40-stki, co w przypadku tego gatunku jest już wiekiem emerytalnym. Stąd coraz częstsze awarie, które w sierpniu 2015 roku o mało co nie skończyły się blackoutem.
Jak Kilian poległ na Opolu
Flagową inwestycją PGE była budowa dwóch nowych bloków węglowych w Elektrowni Opole. Na początku 2010 roku firma zapowiedziała, że inwestycja pochłonie 3,5 miliarda euro i dzięki niej podwoi się obecna moc elektrowni. Ale trzy lata później podczas dołka cyklu koniunkturalnego ówczesny prezes PGE Krzysztof Kilian postanowił zrezygnować z flagowego projektu, ponieważ spadek cen prądu podważał opłacalność tej kosztownej inwestycji.
Z tego powodu wybuchł konflikt pomiędzy premierem Donaldem Tuskiem a prezesem Kilianem. Różnica zdań co do rozbudowy Elektrowni Opole zakończyła zakończyła się rezygnacją prezesa Krzysztof Kiliana. Premier Tusk dopiął swego i PGE rozpoczęła budowę „Opola”. Jak zwykle wszystko odbyło się kosztem mniejszościowych akcjonariuszy PGE – miesiąc po podpisaniu listu intencyjnego w sprawie projektu budowy bloków w elektrowni w Opolu kurs PGE dołował na poziomie 14,05 zł.
Ciszej nad tą trumną!
Gdy już wydawało się, że energetyczny gigant wyszedł na prostą i że politycy się od niego odczepią, na branżę spadły kłopoty Kompanii Węglowej. Rząd następczyni Tuska umyślił sobie, że straty państwowego górnictwa zostaną przerzucone na państwową energetykę. I znów nikt się nie przejmował inwestorami mniejszościowymi. Rezultat: od ujawnienia kłopotów finansowych KW w listopadzie 2014 roku do końca września 2015 akcje PGE potaniały z 22 zł do niespełna 13 zł. Utrata 40% wartości przez stabilną spółkę energetyczną to iście grecka katastrofa.
Przeczytaj także
Gwoździem do trumny PGE jednak nie okazało się górnictwo, lecz własne przestarzałe zaplecze produkcyjne. W drugim kwartale spółka zaksięgowała „utratę wartości rzeczowych aktywów trwałych w energetyce konwencjonalnej w wysokości ok. 8,8 mld zł”, przez co strata netto za pierwsze półrocze wyniosła 5,06 mld zł. To niemal równowartość zysku operacyjnego za cały 2014 rok.
Przeczytaj także
Rozbudowa elektrowni w Opolu, wciąż jeszcze oficjalnie niezarzucone plany budowy elektrowni atomowej, poszukiwanie gazu z łupków, ratowanie kopalni węgla, dotowanie Stadionu Narodowego i jeszcze wspieranie Skarbu Państwa dywidendą – to trochę za dużo nawet jak na tak dużą firmę. Nic nie wskazuje na to, aby nowa władza ulżyła „energetycznemu czempionowi”. Etatyści z PiS-u chcą, aby energetyka mocniej „wsparła” górników
PGE ma potencjał, aby stać się silną spółką energetyczną bazującą na dominującej pozycji w kraju i względnie tanim paliwie, jakim jest polski węgiel kamienny. Firma mogłaby generować stabilne zyski, dzieląc się z akcjonariuszami dywidendą pomimo ogromnych nakładów inwestycyjnych. Warunek jest jeden: PGE musi stać się firmą prywatną. Dopóki strategiczne decyzje będą podejmować politycy, długoterminowi inwestorzy powinni omijać akcje PGE szerokim łukiem.