To miał być dzień odbicia na nowojorskich giełdach. I początkowo faktycznie się ono pojawiło. Potem jednak rynek zdruzgotała wiadomość, że administracja USA jednak nałoży 104-procentowe cła na wszystkie towary pochodzące z Chin. Oznacza to eskalację wojny handlowej.


Indeks S&P500 zakończył wtorek na poziomie 4982,77 punktów, co oznaczało regres o 1,57% i czwartą spadkową sesje z rzędu. Nasdaq Composite zniżkował o 2,15%, schodząc do poziomu 15 267,91 pkt. Dow Jones poleciał w dół o 0,84%, schodząc na wysokość 37 645,59 pkt.
Jednakże początek dnia nie zapowiadał tak złego zakończenia. Rynek był mocno wyprzedany i spanikowany po trzech sesjach potężnych spadków, a i końcówka poniedziałkowego handlu zdradzała ochotę do odreagowania. Widać było, jak inwestorzy chwytali się nawet niesprawdzonych (i jak się później okazało: fałszywych lub przeinaczonych) wiadomości, aby tylko ruszyć do kupowania przecenionych akcji.
Tym bardziej, że na frontach wojny handlowej Stanów Zjednoczonych przeciwko reszcie świata dało się słyszeć nawoływania do opamiętania i rozejmu. Sekretarz skarbu Scott Bessent powiedział, że około 70 krajów zwróciło się do USA, aby negocjować umowy handlowe. Propozycje nowych umów handlowych płynęły z Unii Europejskiej, Japonii czy Korei Płd.
Na fali tych doniesień początek środowego handlu na Wall Street przyniósł całkiem pokaźne odbicie. Gdy dobiegała końca sesja w Europie, S&P500 rósł nawet o 4%, by do końcowego dzwonu nie tylko roztrwonić tak dużą zwyżkę, ale wręcz zapaść się pod kreskę. Nastroje na Wall Street z pewnością pogorszyła zapowiedź Białego Domu, że od jutra (tj. od środy, 9 kwietnia) w życie wejdą cła na towary importowane z Chin w wysokości absolutnie zabójczych 104%.
Oznacza to, że ceny dóbr wypływających z chińskich portów w portach amerykańskich będą już przeszło dwukrotnie wyższe. Doradcy ekonomiczni prezydenta Trumpa mogą sobie mówić co chcą, ale nie ma szans, aby utrzymanie takich stawek celnych nie miało przełożenia na ceny w amerykańskich sklepach. Istnieje też spora szansa, że recesja w Stanach Zjednoczonych JUŻ się rozpoczęła i stanie się ona faktem niezależnie od zapowiadanych (ale nawet jeszcze niezaproponowanych!) obniżek podatków. Bacznie śledzony model Fedu z Atlanty wskazuje, że w I kwartale 2025 roku produkt krajowy brutto Stanów Zjednoczonych kurczył się w annualizowanym tempie 2,8% (co oznacza spadek o ok. -0,7% kdk).
W efekcie otrzymaliśmy sytuację, gdy w największej gospodarce świata najprawdopodobniej otrzymamy równoczesny spadek aktywności ekonomicznej (objawiający się spadkiem PKB) oraz wzrost cen wyrobów przemysłowych i żywności. Według najnowszego sondażu agencji Reuters aż 73% ankietowanych Amerykanów spodziewa się wzrost cen za sprawą ceł importowych prezydenta Trumpa. Już samo oczekiwanie takiego rozwoju sytuacji (nawet jeśli błędne) będzie prowadziło do nowych decyzji: np. zakupów wyprzedzających lub „na zapas”. To zresztą od kilku miesięcy widzimy po stronie statystyk importu do USA, które mocno wzrosły po samych zapowiedziach wprowadzenia ceł.
Wśród poszczególnych spółek szczególnie mocno ponownie wyprzedawano walory wielkich firm technologicznych. Akcje Apple’a potaniały o blisko 5%, Tesli o 4,9%, zaś Amazona o 2,6%. To nie tylko czołowi przedstawiciele „Wspaniałej Siódemki”, ale też korporacje robiące duże interesy w Chinach lub tam produkujące swoje towary.
Warto też przypomnieć, że już w piątek na Wall Street rusza sezon wynikowy. Analitycy spodziewają się, że w I kwartale zyski spółek przypadające na indeks S&P500 (czyli EPS) będą o 7% wyższe niż przed rokiem. To spora rewizja w dół, ponieważ jeszcze na początku stycznia spodziewano się dynamiki EPS-u na poziomie 11,7% rdr. Jako pierwsze raporty kwartale pokażą banki: JP Morgan, Morgan Stanley oraz Wells Fargo i BNY Mellon.