Co roku podatnicy dokładają 1,5 mld zł do funduszu alimentacyjnego, z którego korzysta ok. 330 tys. dzieci. Liczba niealimentowanych dzieci wynosi ok. 1 mln. Z raportu BIG InfoMonitor wynika, że przyzwolenie społeczne na niepłacenie alimentów to mit – 90% ankietowanych ocenia to zjawisko negatywnie.


W Polsce mamy ok. 400 tys. dłużników alimentacyjnych. Tylko 330 tys. dzieci dostaje świadczenia z funduszu alimentacyjnego. Z uwagi na dosyć rygorystyczne przepisy dotyczące wypłaty świadczeń z tego funduszu, ponad 60 tys. niealimentowanych dzieci nie dostaje nic.
Średni dług alimentacyjny wynosi ok. 28 tys. zł
W monitorach gospodarczych widnieje ok. 200 tys. dłużników, których łączne zadłużenie wynosi ok. 5,7 mld zł. Biorąc pod uwagę, że rejestry nie obejmują wszystkich „alimenciarzy”, można szacować, że łączne zadłużenie sięga ok. 10 mld zł.
Przeczytaj także
By otrzymać świadczenie, dochód na głowę w rodzinie nie może przekroczyć 725 zł. Jeśli matka samotnie wychowująca dziecko, zarabia na rękę więcej niż 1450 zł, to alimentów z funduszu nie dostanie. Świadczenie wypłacane w ramach funduszu nie może być wyższe niż 500 zł.
Gardzimy dłużnikami alimentacyjnymi
Big InfoMonitor przeprowadził badanie dotyczące postaw społecznych wobec dłużników alimentacyjnych. Okazuje się, że przyzwolenie na nie płacenie alimentów to mit – 90% badanych negatywnie ocenia osoby, które nie łożą na utrzymanie swoich dzieci, w tym 64% ocenia je bardzo negatywnie. Jednocześnie 69% badanych deklaruje, że nie pożyczyłoby pieniędzy dłużnikowi alimentacyjnemu, a 64% nigdy by mu nie zaufało.


- Zdecydowana większość społeczeństwa nie ma dla nich zrozumienia. Wygląda więc na to, że przyzwolenie społeczne na niepłacenie alimentów to głównie postawa pracodawców, którym na rękę jest zatrudnianie na czarno, a także presja nowej sytuacji życiowej – mówi Sławomir Grzelczak, prezes BIG InfoMonitor.
Przeczytaj także
Z wyników ankiety wynika, że Polacy mają negatywny stosunek do rodziców, którzy uchylają się od łożenia na swoje dzieci. Z tego powodu spory odsetek badanych jest za wprowadzeniem drastycznych metod egzekucji alimentów.
Zabierać prawa jazdy, licytować, wymagać prac społecznych, odbierać wolność
Ankietowani wskazywali różne metody (mieli możliwość wyboru więcej niż jednej). 65% jest za tym, by dług wobec dzieci odpracowywać w ramach prac publicznych. 40% popiera wprowadzenie dozoru elektronicznego, w celu sprawdzenia, gdzie przebywa dłużnik, tzn. kontroli, czy regularnie wychodzi do pracy.
W jaki sposób można zwiększyć skuteczność egzekucji alimentów przez państwo? | |
---|---|
Propozycja | % wskazań |
Konieczność odpracowywania długów w pracach publicznych | 65% |
Wykorzystanie dozoru elektronicznego do sprawdzania, gdzie przebywa dłużnik oraz czy regularnie wychodzi z domu mimo deklaracji o braku zatrudnienia | 45% |
Karanie dłużnika więzieniem już wtedy, gdy płaci mniej niż połowę zasądzonych alimentów | 28% |
Zaostrzenie przepisów umożliwiających odebranie dłużnikowi prawa jazdy | 26% |
Wprowadzenie możliwości licytacji dóbr gospodarstwa domowego, w którym dłużnik aktualnie przebywa, w celu uzyskania pieniędzy na spłatę długu, nawet gdy według deklaracji majątkowej te dobra nie należą do dłużnika | 25% |
Przeprowadzenie kampanii społecznych skierowanych do dłużników alimentacyjnych | 22% |
Źródło: BIG InfoMonitor |
28% jest za karami więzienia już w sytuacji, gdy dłużnik płaci mniej niż połowę zasądzonych alimentów. 26% odbierałoby im prawa jazdy, a 25% jest za wprowadzeniem licytacji dóbr w gospodarstwie domowym, w którym aktualnie przebywa dłużnik, nawet jeżeli z deklaracji dłużnika wynika, że te dobra nie są jego własnością. 22% jest za prowadzeniem kampanii społecznych skierowanych do dłużników alimentacyjnych – miałaby ona mieć charakter informacyjny i piętnujący.
Przeczytaj także
Nie można wykluczyć, że niektórzy dłużnicy alimentacyjni niejako są ofiarami wysokich obciążeń, które nierzadko nie mają uzasadnienia. Niemniej, w ogólnej liczbie dłużników przeważają osoby, które nie mogą znaleźć żadnego usprawiedliwienia.
Unikanie płacenia alimentów jest uciążliwe, ale też stosunkowo proste
Wystarczy przejść do szarej strefy, czyli znaleźć pracodawcę, który zatrudni nas bez umowy, a jeśli mamy przedsiębiorczą żyłkę - lojalnego "słupa", czyli człowieka, na którego zarejestrujemy działalność.
Następnie przepisać większość składników swojego majątku na „zaufane osoby”, zlikwidować konto w banku (niepotrzebne, bo pensje przyjmujemy tylko w gotówce), następnie uzyskać status bezrobotnego, który dodatkowo można wzmocnić orzeczeniem od lekarza o problemie zdrowotnym utrudniającym znalezienie pracy.
Szacuje się, że na 1,5 mln zarejestrowanych w Polsce bezrobotnych, nawet 1 mln może pracować „na czarno”. Niektórych zmuszają do tego pracodawcy, innych okoliczności ekonomiczne, ale sporo wśród nich również „alimenciarzy”, którzy w ten sposób unikają odpowiedzialności finansowej (nie można im zająć pensji). Warto pamiętać, że składamy się na nich podwójnie – do funduszu alimentacyjnego co roku wpłacamy 1,5 mld zł w podatkach, a za zarejestrowanych bezrobotnych, którzy pracują na czarno, co roku płacimy szacunkowo 500 mln zł składek zdrowotnych.
W Europie trwa wojna. Wojna z gotówką
Od Skandynawii po Grecję władze przy wsparciu sektora finansowego usiłują wyprzeć gotówkę z życia gospodarczego. Są jednak kraje, które oparły się antygotówkowemu terrorowi i ani myślą rezygnować z tej papierowej wersji „barbarzyńskiego reliktu”. Niewiarygodne czasy nastały. Gdyby kilka lat temu mi ktoś powiedział, że będę bronić gotówki, to bym go odesłał do lekarza. Przecież te bezwartościowe świstki papieru wciskane nam na siłę przez państwowo to nie są prawdziwymi pieniędzmi! Papier jest dobry do pisania, ale do rozliczeń to tylko twarda waluta: złoto, srebro, ewentualnie miedź do drobnych transakcji.