Decyzja Rady Polityki Pieniężnej o ścięciu stóp procentowych aż o pół punktu procentowego została niemal euforycznie przyjęta przez dłużników, dziennikarzy, rząd i większość ekonomistów. Uważam jednak, że RPP najprawdopodobniej popełniła poważny błąd.


Zaniżanie stóp procentowych zniechęca do oszczędzania. A bez oszczędności nie ma inwestycji, które stanowią podstawę trwałego wzrostu gospodarczego. Mówiąc wprost: tnąc stopy pozbawiamy się przyszłego potencjału gospodarczego na rzecz bieżącej konsumpcji. Co więcej, pozytywne efekty obserwowane w krótkim terminie (wzrost kredytowanej konsumpcji i inwestycji) będą w mojej ocenie niewielkie i tylko w minimalnym stopniu przełożą się na poprawę koniunktury gospodarczej.

Po drugie, RPP tnąc stopy zwiększa zdolność kredytową obecnych i potencjalnych pożyczkobiorców, zachęcając ludzi i przedsiębiorstwa do zaciągania długów. Czyli na kreowanie większej liczby nietrafionych inwestycji i zbędnej konsumpcji, która nie miałaby miejsca przy wyższych stopach procentowych.
Analogia sprzed 10 lat
Spodziewanym skutkiem obniżenia stóp procentowych będzie wzrost akcji kredytowej, czyli zdecydowane przyspieszenie - i tak już stosunkowo wysokiej – podaży pieniądza (+8,6% rdr w styczniu), co z pewnym opóźnieniem niemal zawsze prowadzi do wzrostu inflacji CPI. W reakcji na to Rada (ta lub już następna) będzie zmuszona szybko i dość gwałtownie podnieść stopy procentowe, co może doprowadzić do poważnych wstrząsów w polskiej gospodarce.
Dobrego – a właściwie złego – przykładu takiej polityki należy szukać 10 lat temu. Ostatni raz RPP dokonała dwóch z rzędu cięć stóp procentowych po 50 pb. wiosną 2005 roku. Później Rada dokonała jeszcze trzech obniżek, po 25 pb. każda i w rok sprowadziła stopę referencyjną z 6% do 4%. Jak się później okazało – zupełnie niepotrzebnie.
Bo już (a raczej dopiero) w rok po ostatniej obniżce RPP zaczęła stopy podnosić – jak zwykle początek cyklu podwyżek stóp był spóźniony zarówno względem rosnącej inflacji jak i eksplozji kredytowego boomu (zwłaszcza hipotecznego). W efekcie latem 2008 roku inflacja CPI sięgnęła niemal 5%, a stopa referencyjna 6%. Rada dokonywała ostatnich podwyżek tuż przed krachem po bankructwie banku Lehman Brothers i w otoczeniu zwalniającej gospodarki.
Obawiam się, że podobnie może być i tym razem. Rada kieruje stopami patrząc w tylne lusterko, zamiast przez przednią szybę - reaguje na bieżącą inflację CPI (co przy -1,3% i stopach na poziomie 2% dawało całkiem przyzwoitą realną stopę procentową rzędu 3,344%), zamiast brać pod uwagę przyszłe ryzyka dla inflacji. Dlatego za rok możemy się obudzić z inflacją rzędu 2-3% (wystarczy, żeby ceny ropy utrzymały się na obecnym poziomie ok. 60 USD za baryłkę) i kończącą swą kadencję Radą niezdolną do podjęcia jakiejkolwiek decyzji.