Brak wody, prądu, leków, horrendalne ceny i walka o żywność to już codzienność mieszkańców Wenezueli, w tym żyjących tam Polaków. Jak sobie radzą i dlaczego stamtąd nie uciekają - o tym w relacji Polaka mieszkającego w Caracas.
To zarazem przerażające, jak i fascynujące widzieć, jak niegdyś bogaty kraj na własnych oczach zamienia się w ruinę. Jak staje się miejscem, gdzie głodni ludzie napadają na samochody dostawcze, a ceny z dnia na dzień potrafią skoczyć w górę o 1000 proc. – opowiada w rozmowie z cyklu #TamMieszkam mieszkający w Wenezueli Polak Tomasz Surdel.
Wyjechał siedem lat temu. – Zajmuję się tu wieloma rzeczami. Jestem dziennikarzem, więc piszę i opowiadam o tym, co się tutaj dzieje. Czasem też tłumaczę, pomagam biznesmenom zainteresowanym kontaktami tutaj, a także organizuję i prowadzę różne wycieczki i wyprawy. Jestem też instruktorem nurkowania. Gdy mówię „tutaj”, mam na myśli całą Amerykę Łacińską. Bo w Wenezueli tych zajęć jest coraz mniej. Poza pisaniem, bo akurat jest o czym – mówi.
W trawionej przez kryzys w dramatyczny sposób Wenezueli utknęło wielu obcokrajowców, w tym Polacy. Dlaczego nie uciekają? Wielu mówi: chcielibyśmy, ale nie mamy za co.
Kryzys a ceny w Wenezueli
Malwina Wrotniak-Chałada, Bankier.pl: Jest taki słynny zeszłoroczny reportaż BBC, w którym dziennikarz sprawdza, jak długo zajmie mu zdobycie podstawowych produktów w Wenezueli. Ile jest w tym materiale z dzisiejszej codzienności zwykłych obywateli Wenezueli?
Tomasz Surdel: Ten ubiegłoroczny materiał dzisiaj ogląda się niemal z łezką w oku. Że można było wyjść z domu o 9 rano i zdobyć kilka produktów o regulowanych cenach. Dzisiaj, żeby móc marzyć o tych towarach, należy stanąć w kolejce o 3-4 rano. No i te ceny… Obecnie wszystko, nawet produkty o cenach ustalanych przez rząd, jest kilkakrotnie, a czasem nawet kilkanaście razy droższe.
Droższe staje się to, czego zaczyna brakować czy nie ma już żadnych reguł?
Ceny zmieniają się non stop. Niektóre skokowo, czasem nawet o 1000 proc. z dnia na dzień, inne stopniowo, zazwyczaj proporcjonalnie do wzrostu czarnorynkowego kursu dolara. W sumie trudno się w tym wszystkim połapać. Sam często zastanawiam się, czy dana rzecz jest tania, czy droga. Czy mam ceny porównywać do wenezuelskich zarobków, czy może do tych w Europie, czy Stanach. Nie wiem.
Wzrost cen czego zabolał najbardziej w ostatnim czasie?
Osobiście najbardziej odczuwam wzrost cen jedzenia w restauracjach. Z racji na pracę i częste podróże po Wenezueli, dość regularnie muszę jeść poza domem. Jeszcze w zeszłym roku takie posiłki były dla mnie niemal niezauważalnym wydatkiem. Teraz już dokładnie przyglądam się cenom w menu i zdarza się, że grają one rolę w wyborze jedzenia. Ale i tak jestem w bardzo komfortowej sytuacji, bo zarabiam przede wszystkim poza granicami Wenezueli, w wymienialnych walutach. Dla wielu moich przyjaciół na wenezuelskich pensjach wyjście do restauracji stało się ostatnio nieosiągalnym luksusem. Na przykład kilka dni temu byłem na pizzy ze znajomym lekarzem pracującym w jednym z państwowych szpitali. Bardzo mi dziękował, że go na tę pizzę zaprosiłem. Bo kosztująca równowartość 6 dolarów pizza to obecnie niemal 1/5 jego miesięcznej pensji.
Jakich produktów najbardziej brakuje w Caracas?
Mnie najbardziej brakuje wody. W dzielnicy, w której mieszkam woda w kranie pojawia się ostatnio 3 razy dziennie na 30 minut. I często zdarza się tak, że poranną wodę przesypiam, w południe nie ma mnie w domu, a na popołudniową nie zdążam wrócić. Piętrzą się wtedy rzeczy w zlewie, o praniu ubrań nie ma co marzyć, a i prysznic staje się marzeniem. Na szczęście te kłopoty z dostawami wody nie dotyczą całego Caracas. Generalnie dzielnice położone niżej wody mają więcej. Więc już niejednokrotnie, po kilku dniach „mijania się” z wodą w mojej łazience, wpadałem do tych lepiej położonych znajomych, aby się umyć albo wrzucić kilka rzeczy do ich pralki. Bo zapas proszku, na szczęście, mam.
Niedostatki dotyczą też sektora usług?
Niedostatki dotyczą chyba wszystkiego. Jakakolwiek awaria, jakiegokolwiek sprzętu czy na przykład samochodu, może stać się koszmarem. Bo nagle okazuje się, że dana żarówka jest nie do dostania, a rozbitej przez bandziorów szyby w samochodzie nie można wymienić. Problemy z zaopatrzeniem dotyczą nawet państwowych monopolistów. Ostatnio 1,5 miesiąca czekaliśmy z sąsiadami na naprawę lokalnej centralki telefonicznej. I przez cały ten czas byliśmy bez telefonów i internetu w domach.
Takie problemy mają jeszcze tylko wybrane grupy społeczne, większość osób czy już bezwzględnie wszyscy?
Nie da się ukryć, że ja na wiele rzeczy niedostępnych dla przeciętnego Wenezuelczyka wciąż mogę sobie pozwolić. Nie muszę bić się o towary po regulowanych cenach, stać mnie na ich zakup po cenie rynkowej czy wręcz czarnorynkowej. Ale są rzeczy, których po prostu nie ma, bez względu na ilość pieniędzy na koncie. Zwłaszcza gdy chodzi o lekarstwa. Choroba w Wenezueli, zwłaszcza przewlekła, to wyjątkowy dramat. Znam ludzi, którzy na przykład musieli przerwać dopiero co rozpoczęte chemioterapie. Niektórych stać wprawdzie na leczenie za granicą, ale dla wielu aktualny kryzys to znaczne pogorszenie stanu zdrowia albo po prostu śmierć. Lekarze w Wenezueli co rusz alarmują, że umierają im pacjenci, których jeszcze rok czy dwa lata temu można było bez problemu uratować. Bo brakuje podstawowych lekarstw, przyrządów chirurgicznych czy nawet środków czystości, wody i prądu w szpitalach.
Czytaj dalej: Obcokrajowcy nie mają pieniędzy, żeby uciec z Wenezueli »
Czytaj pierwszą część rozmowy »
Co pana sprowadziło w to miejsce?
Do Ameryki Łacińskiej sprowadziła mnie ciekawość i fascynacja tym kontynentem. W samej Wenezueli zatrzymała mnie miłość. I to nie jedna.
Nie przypuszczam, żeby przyjeżdżając, choć przez moment spodziewał się pan takiego obrotu spraw.
Nie, zupełnie nie. Szczerze mówiąc to dość fascynujące, ale zarazem przerażające, że można – w tak krótkim czasie – doprowadzić kraj, który uważany był za jeden z najbogatszych na kontynencie, do totalnej ruiny. Do sytuacji, w której głodni ludzie będą napadać na samochody dostawcze, a dostawy żywności do sklepów odbywać się będą z wojskową asystą.
W Wenezueli mieszkam, z kilkoma przerwami, od mniej więcej 7 lat. I dzisiejsza Wenezuela w niczym nie przypomina tej, którą wówczas poznałem. Wtedy rzadko zdarzały się problemy z zaopatrzeniem, nie było też tak dramatycznej przestępczości. Z dzisiejszej perspektywy wtedy żyło się w miarę normalnie. Ba, nawet jeszcze jakieś 3 lata temu nikt tutaj, w najczarniejszych nawet przypuszczeniach, nie przypuszczał, że sytuacja może ulec na tyle drastycznemu pogorszeniu w tak, w sumie, krótkim czasie.
Ale i tak mieszkańcy Caracas, w tym ja, możemy czuć się uprzywilejowani. Bo stolica nie jest objęta planowanymi przerwami w dostawach prądu. Znajomi mieszkający na prowincji, także w dużych miastach, skarżą się, że czasami prądu nie ma po kilka godzin dziennie. Zresztą ja też doświadczyłem tego podczas podróży po Wenezueli – zdarza się czasem, że przerwy w dostawach elektryczności trwają po więcej niż 24 godziny.
W ograniczeniu zużycia energii pomóc miał m.in. odgórnie skrócony czas pracy urzędników.
Skrócenie czasu pracy urzędników państwowych do zaledwie 12 godzin tygodniowo było chyba najbardziej słynnym nakazem rządu w ostatnich miesiącach. Prezydent prosił też wenezuelskie kobiety, aby przestały używać suszarek do włosów. Z tego samego powodu. Centrom handlowym też narzucono skrócony czas pracy. Czego efektem było m.in. zamknięcie w tygodniu większości kin, bo one tu znajdują się głównie właśnie w takich centrach.
Co jeszcze w Wenezueli, mimo kryzysu, trzyma się mocno albo chociaż bez większych zmian?
Rum! Wenezuelski rum należy do najlepszych na świecie i nadal jest relatywnie tani i łatwo dostępny. A także mityczna już chyba wenezuelska benzyna – choć rząd podniósł jej cenę w tym roku o ponad 6000 proc., wciąż jest najtańsza na świecie i napełniam cały bak za niespełna złotówkę.
Chciałbym też móc powiedzieć, że kryzys nie zmienił wspaniałej wenezuelskiej przyrody, ale to niestety nie jest prawda. Na przykład w okolicach Salto Angel, największego wodospadu świata, w miejscu naprawdę niezwykłym, w samym sercu wspaniałego Parku Narodowego, powstaje coraz więcej nielegalnych kopalni złota, ze wszystkimi związanymi z nimi skażeniami i patologiami. Ale cóż innego mogą robić mieszkający w tamtych okolicach Indianie, skoro z turystyki nie są już w stanie wyżyć? Niestety turystyka w Wenezueli umiera od kilku lat. I wielka szkoda, bo to przepiękny kraj z wieloma wyjątkowymi, niepowtarzalnymi atrakcjami.
Bezpieczeństwo w Wenezueli
Niedawno z powodu kryzysu Lufthansa zdecydowała się na tymczasowe wstrzymanie lotów do Wenezueli.
Liczba turystów zagranicznych regularnie spada, coraz bardziej podupada też lokalna infrastruktura. Ostatnio zdarzało mi się, że przyjeżdżałem do teoretycznie dobrego hotelu i okazywało się, że nie było w nim papieru toaletowego albo ręczników, bo nie ma ich czym prać. Teraz dochodzą do tego coraz większe problemy z transportem. Bo Lufthansa nie jest jedynym przewoźnikiem, który przestał ostatnio latać do Caracas. Podobne decyzje podjęły też linie lotnicze z Brazylii, Chile, Ekwadoru, Kanady, Włoch, Meksyku…
Turystyce nie pomaga fakt, że panujący w kraju kryzys przekłada się na wzrost przestępczości.
Bardzo wysoka przestępczość w Wenezueli to złożony problem, który trwa już wiele lat. Ale fakt, że nasilił się w ostatnich miesiącach. Sprzyjają temu m.in. ograniczenia w dostawach prądu powodujące, że często nie działają systemy alarmowe czy uliczne oświetlenie. A także fakt, że wiele rzeczy stało się tak trudno dostępnych, że coraz więcej Wenezuelczyków szuka rozwiązań na rynku wtórnym, często zasilanym przez złodziei i paserów. Ostatnio modne jest na przykład kradzenie akumulatorów samochodowych, coś, o czym kilkanaście miesięcy temu nie słyszałem, żeby się zdarzało.
Wzrost podobnych procederów może mieć znaczenie dla osób wybierających się do Wenezueli?
Oczywiście. Zarówno wzrost przestępczości, jak i generalnie kryzys. Turyści stali się celem, bo skoro nie można tu korzystać z zagranicznych kart płatniczych, to wiadomo że przyjeżdżają do Wenezueli z gotówką. I tej gotówki jest zazwyczaj tyle, ile warte są kilkuletnie zarobki przeciętnego Wenezuelczyka. Nic więc w sumie dziwnego, że niedawno polski MSZ zaapelował o zrezygnowanie z wyjazdów do Wenezueli.
Emigracja do Wenezueli
Nie czas już więc wracać do Polski?
Do Polski na pewno nie. Ale może czas na zmianę kraju? W Caracas jest rzeczywiście coraz trudniej, coraz bardziej męcząco. Po tym, jak czerwcu znalazłem się niechcący w samym środku strzelaniny, myślę o tym coraz częściej.
W mediach widać dość dramatyczne sygnały od mieszkających w Wenezueli obcokrajowców, którzy chcieliby wyjechać z kraju, ale zwyczajnie nie mają za co.
To dramat bardzo wielu osób, zwłaszcza będących na wenezuelskich pensjach czy emeryturach. Pauperyzacja wenezuelskiego społeczeństwa nastąpiła w sposób niebywale błyskawiczny i głęboki. Ostatnio rozmawiałem ze znajomym będącym wykładowcą uniwersyteckim. Tłumaczył mi, że jeszcze cztery lata temu, jak co roku, dwa razy wyjechał za granicę, raz z rodziną do Stanów Zjednoczonych i raz na konferencję naukową do Francji. A w tym roku, mówił mi, nie było go stać, aby z dziećmi pojechać na tydzień w wenezuelskie Andy. To samo dotyczy cudzoziemców. Dla wielu z tych, dla których jeszcze dwa lata temu odwiedziny w ojczystym kraju były dorocznym rytuałem, dziś nie może nawet marzyć o bilecie do Europy. A często trzeba by zabrać całą rodzinę…
Ilu jest takich, którzy wierzą w lepsze jutro?
Mam wrażenie, że ci którzy nie wierzą, już wyjechali albo właśnie wyjeżdżają. W ciągu ostatniego roku byłem na kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu imprezach pożegnalnych. Wyjeżdżają głównie młodzi i dobrze wykształceni oraz ci w średnim wieku i dobrze sytuowani. Wyjeżdżają, bo chcą lepszej przyszłości dla siebie, dla swoich dzieci. To masowy fenomen. Kilka dni temu znajomy biolog, który 5 lat temu skończył studia, mówił mi: Tomek, z całego mojego roku, a było nas ponad dwudziestu, w Wenezueli zostałem już tylko ja… I rzeczywiście wielu z tych, którzy zostali, wierzy w lepsze jutro, ale – szczerze mówiąc - co innego im pozostało? Albo wierzyć, albo starać się wierzyć, na zasadzie zaklinania rzeczywistości.
W zależności od sympatii politycznych można więc mieć nadzieję, że rewolucja boliwariańska mimo wszystko zwycięży i nastąpi obiecywany przez lata przez zmarłego Hugo Chaveza socjalistyczny raj, albo – przeciwnie – że opozycja w końcu przejmie władzę i po rewolucji szybko posprząta.
Ja boję się, że ani jedni, ani drudzy racji nie mają. Że Wenezuela z obecnego kryzysu wychodzić będzie przez wiele lat. Z tym że, póki co, jego końca nawet nie widać. Przeciwnie, odkąd tu jestem, czyli od 7 lat, słyszę bardzo często pocieszenia, że „gorzej już być nie może”. Tymczasem każdy kolejny rok pokazuje, że – jak najbardziej – nie tylko może być gorzej, ale i jest…
Najpopularniejsze teksty Bankier.pl w 2016 roku

Przez cały rok intensywnie pracowaliśmy na to, aby dzięki naszym tekstom i nagraniom wideo czytelnicy byli bliżej finansów, lepiej je rozumieli i sprawnie zarządzali swoimi majątkami, firmami, oszczędnościami. Przypominamy te teksty autorów Bankier.pl, które cieszyły się państwa największym zainteresowaniem i trafiły do puli najpopularniejszych.











!["Bardzo ciężka praca, ale i bardzo dobre życie". Bankowiec z Polski o realiach Nowego Jorku [Tam mieszkam]](https://galeria.bankier.pl/p/1/f/4fd22ab3ebbae7-480-288-0-0-1488-893.jpg)












































