Czwartkowe popołudnie przyniosło przełamanie bardzo ważnego wsparcia technicznego na dolarowych notowaniach kontraktów terminowych na złoto. Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdy w krótkim i średnim terminie złoto zawiodło jako zabezpieczenie przed inflacją.


O metalach szlachetnych było ostatnio bardzo cicho. Złoto, srebro i reszta wypadło z radarów mediów finansowych. Aż do czwartku. Po 16:00 czasu polskiego na rynku kontraktów terminowych na złoto doszło do zdecydowanego ataku podaży, który przełamał linie obronne usytuowane w strefie 1675-1680 USD/oz. Poziomy te wyznaczały minima trwającego od ponad dwóch lat trendu bocznego.
Zwykle w takich miejscach lokalizowane są zlecenia obronne (stop-loss) ustawione przez posiadaczy długich pozycji. Dlatego wybicie takich poziomów skutkuje „czyszczeniem” stop-lossów, czyli wytwarza falą nowych zleceń sprzedaży. Ten efekt widzieliśmy w czwartek, gdy w ciągu niespełna godziny dolarowe notowania złota spadły z 1690 USD do ok. 1665 USD. W piątek rano ruch ten został pogłębiony, osiągając poziom 1662 USD/oz.
Zobacz także
Jeśli do końca dnia (a więc też tygodnia) kurs złota nie powróci powyżej 1675 USD/oz., to zwolennicy analizy technicznej dostaną do ręki silny argument za zajęciem krótkich pozycji. Teoria AT mówi, że po wyłamaniu dołem z konsolidacji można spodziewać się spadków o zasięgu szerokości poprzedniego kanału. W tym przypadku jest to aż 400 USD, co potencjalnie dawałoby cel na poziomie 1275 USD, czyli okolicy lokalnych minimów z wiosny 2019 roku.
W takim scenariuszu wymazana zostałaby się cała hossa z lat 2019-20. Byłby to też poważny cios w obóz goldbugów, który już teraz mierzy się z zarzutami o to, że złoto zawiodło inwestorów. Patrząc w ujęciu dolarowym, sprawa wydaje się być nie do obrony: królewski metal w tym roku stracił już ponad 9% do dolara i jest wyceniany o prawie 6% niżej niż… 10 lat temu. A to wszystko w warunkach galopującej inflacji, głęboko ujemnych realnych stóp procentowych na świecie oraz bessie na rynkach akcji i obligacji. Czyli w idealnych warunkach dla aprecjacji złota.
Co zatopiło złoto?
Zanim jednak definitywnie skreślimy „barbarzyński relikt”, wyjaśnijmy, co stało za tak słabymi wynikami. Po pierwsze, moim zdaniem warto przestać patrzeć na złoto tylko przez pryzmat dolara. Amerykańska waluta jest obecnie notowana blisko najmocniejszych poziomów od 20 lat. Siła USD tłamsi notowania złota, które do tej pory całkiem nieźle broniło się przed aprecjacją dolara. Ale już licząc w euro żółty metal wciąż jest na przeszło 3,5-procentowym plusie w tym roku i ma za sobą cztery kolejne lata aprecjacji. Dla inwestorów z Japonii złoto zarobiło od początku roku ponad 13%, częściowo chroniąc przed deprecjacją jena.
Podobnie jest w Polsce, gdzie złoty osłabił się względem dolara o prawie 15%. W rezultacie uncja złota nad Wisłą i Odrą kosztuje o 6,5% więcej niż na początku roku. Patrząc na wykres cen żółtego metalu wyrażonych w PLN widzimy, że dopiero dotarliśmy do dolanego ograniczenia trwającej od wiosny konsolidacji.
Po drugie, bezpośrednim katalizatorem czwartkowej wyprzedaży złotych kontraktów był wzrost rynkowych stóp procentowych w USA. Rentowność 2-letnich amerykańskich obligacji skarbowych przekroczyła 3,9% i jest najwyższa od 2007 roku. 10-letnie Treasuries płacą już prawie 3,5%. Czyli tyle, ile w czasie czerwcowego szczytu inflacji CPI w Ameryce.
„In Fed we Trust”
Rosnące rentowności obligacji są odbiciem oczekiwań na istotny wzrost stóp procentowych w Rezerwie Federalnej. Rynek jest przekonany, że w środę Fed trzeci raz z rzędu podniesie stopę funduszy federalnych aż o 75 pb., a niektórzy stawiają nawet na podwyżkę o 100 pb. Do końca roku cena pieniądza w banku centralnym USA ma wyraźnie przekroczyć 4%. Owszem, to wciąż mniej niż wynosi historyczna (tj. za poprzednie 12 miesięcy) inflacja CPI, ale być może już więcej niż wyniesie inflacja za następne kilka miesięcy.
Amerykańscy inwestorzy wciąż wierzą, że Fed zdławi inflację. Odzwierciedleniem tych oczekiwań jest fakt, że od maja obserwujemy realnie dodatnie rentowności 10-letnich Tresuries. Na powyższym wykresie dobrze widać, że dolarowe notowania złota poruszają się w tym samym kierunku co realne długoterminowe stopy procentowe w USA. Jeśli te ostatnie nie zmienią kierunku, to o zwyżkę cen złota w USD może być trudno.
Tak naprawdę inwestycja w złoto jest aktem apostazji wobec systemu pieniądza fiducjarnego. Czyli waluty opartej jedynie o zaufanie (ale też przymus jej stosowania) wobec banku centralnego. Zdecydowana większość inwestorów wciąż wierzy w Fed i jego determinację do obniżenia inflacji dolara. Jeśli ktoś podziela tę wiarę, to złoto nie przedstawia dla niego większej wartości. Jeśli jednak ktoś pozostaje sceptyczny co do wizji powrotu do 2-procentowego celu inflacyjnego, to zapewne utrzymuje długą pozycję w złocie jako część zdywersyfikowanego i długoterminowego portfela inwestycyjnego. Czas pokaże, czyje „będzie wygranko”.


























































