Taki dzień zdarza się raz na cztery lata, ale rynkom złota i srebra tego typu tąpnięcia przydarzają się z zaskakującą regularnością i jeśli wierzyć dobrze udokumentowanym teoriom spiskowym, nie są one dziełem przypadku. Wszystko wskazuje na to, że także 29 lutego spadki cen metali szlachetnych zostały zainicjowane przez „siłę wyższą”.
Wszystko zaczęło się o godzinie 16:00. Do tego czasu na rynku panował marazm. Nagle na rynku pojawiła się lawina zleceń sprzedaży, co zbiegło się w czasie z początkiem przemówienia Bena Bernanke. Ten splot okoliczności sugerował reakcję rynku na słowa szefa Rezerwy Federalnej. Od razu pojawiły się komentarze, że ceny metali szlachetnych spadły po 4-5% za sprawą braku sugestii co do wznowienia dodruku pieniędzy przez Fed (tzw. QE3).
Jednakże wątpliwe jest, aby tego typu sugestia skłoniła do natychmiastowej reakcji tak dużą grupę inwestorów. Tego dnia wolumen na Comeksie sięgnął 320 tysięcy kontraktów na złoto i był o 70% większy od miesięcznej średniej. Oznacza to, że właściciela zmieniły kontrakty opiewające na blisko tysiąc ton złota, co stanowi 40% rocznego wydobycia kruszcu! Podobną aktywność zaobserwowano w przypadku kontraktów na srebro.
Sprzedawano wirtualne złoto, które realnie nie istnieje. Ale efekt dla cen był jak najbardziej realny: złoto taniejące o ponad sto dolarów na uncji w ciągu dnia to rzadki widok. Skalę wpływu tego jednego dnia poznaliśmy dopiero w piątek wieczorem, gdy amerykański nadzór nad giełdami towarowymi (CFTC) ujawnił dane o zaangażowaniu dużych uczestników rynku.
W trakcie tygodnia długa spekulacyjna pozycja w kontraktach na złoto została zredukowana aż o 15,5%, czyli o niemal 30 tysięcy kontraktów. Banki bulionowe stojące po stronie sprzedających zamknęły ponad 45 tysięcy krótkich pozycji. Historia uczy, że tego typu „czyszczenie” rynku jest dobrą okazją do kupna złota. Nie można jednak przesądzać, czy korekta styczniowo-lutowych wzrostów została zakończona, czy też czeka nas jeszcze jeden atak podaży.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl