Mateusz Szczurek jest ministrem finansów od listopada 2013 roku, czyli od prawie roku. Przy okazji zmiany premiera i rekonstrukcji rządu pojawiają się opinie, że należy również zmienić szefa resortu finansów. Czy słusznie?


Mateusz Szczurek jest ministrem zbyt krótko, by można mu było cokolwiek zarzucić. W ciągu ostatnich 10 miesięcy musiał się sporo nauczyć i śmiało można powiedzieć, że nauka idzie mu całkiem dobrze. Jest jeszcze sporo do zrobienia, ale zmiany w systemie fiskalnym bez wątpienia inicjowane będą przez szefa rządu, a nie ministra finansów, którego z natury resortu głównym celem jest bycie „oszczędnym”.
Minister przyszedł na gotowe
Mateusz Szczurek nie został ministrem dlatego, że jego poprzednik się nie sprawdził. Jacek Rostowski odszedł, bo najprawdopodobniej tego wymagał polityczny "deal". Dymisja ministra Rostowskiego, który kilka miesięcy wcześniej został podniesiony do rangi wicepremiera i był w trakcie realizacji ważnych zadań, była dla wielu osób sporym zaskoczeniem. Mateusz Szczurek jako minister finansów przyszedł więc na gotowe.
Resort miał wyznaczone zadania i potrzebna była osoba, która doprowadzi je do końca. Jeżeli marginalizację Otwartych Funduszy Emerytalnych możemy traktować jako zadanie, niekoniecznie w sensie pozytywnym, to zostało ono wykonane skutecznie. Reforma obniżyła relację długu publicznego do PKB do 47%. Równocześnie proporcjonalnie zmniejszono progi ostrożnościowe odpowiednio do 43% i 48%. Zastosowanie tego mechanizmu korzystnie wpływa na oprocentowanie polskich obligacji – rentowność dziesięciolatek spadła poniżej 3%.
Oznacza to, że możemy zadłużać się taniej. Oczywiście sam fakt, że musimy się zadłużać jest raczej negatywny i wynika wprost z niezrównoważenia budżetu państwa (deficytu) i kłopotów z płynnością, ale w tym wypadku trudno winić za to ministra finansów – raczej ogólnie przyjętą politykę systemową wszystkich rządów III RP. Budżet na 2015 rok oceniany jest jako trudny, ale dobry i wbrew opinii niektórych ekonomistów - założenia wzrostu gospodarczego są rozsądne.
W ocenie międzynarodowej obecny minister finansów odbierany jest jako osoba odpowiedzialna za utrzymanie wskaźników rentowności polskich obligacji na bardzo niskim procencie, co rozumieć należy jako utrzymanie wysokiego poziomu zaufania inwestorów do państwa polskiego.
Nadmierny deficyt
Ważnym i pominiętym w mediach momentem dla resortu finansów było wprowadzenie formalnej zgody na zawieszenie przez Komisję Europejską procedury nadmiernego deficytu wobec Polski. Procedurę tę wprowadza się wobec państw, gdzie relacja deficytu finansów publicznych do PKB jest powyżej 3%. Nadzór Komisji Europejskiej to uciążliwa sprawa, bo często zmuszał nas do ograniczania wydatków w tych sektorach, gdzie zaciskanie pasa jest bardzo niepopularne społecznie, ograniczał możliwości podwyżek w sektorze publicznym, etc.
Prawdopodobnie, w 2016 roku procedura zostanie z Polski całkowicie zdjęta. Przeciętnego Kowalskiego to nie interesuje, ale ma to spore znaczenie dla planowania wydatków budżetowych i konstrukcji układu zadaniowego planu finansów państwa. Swoją drogą, właśnie układ zadaniowy budżetu coraz częściej podlega krytyce – miało to być narzędzie poprawy jakości wydatkowania środków i mierzenia stopnia realizacji celów, ale w praktyce sprawia, że traci on na przejrzystości, zwłaszcza w budżetach jednostek samorządu terytorialnego.
Czytaj dalej: Najważniejsze zadania dopiero przed ministrem Szczurkiem
Zmiany w ordynacji podatkowej i krzywa Laffera
Na początku swojego urzędowania minister finansów zapowiedział rewolucję w ordynacji podatkowej. Miał ją zastąpić Kodeks podatkowy z listą praw podatnika oraz utworzenie stanowiska asystenta podatników dla każdego początkującego przedsiębiorcy.
Reforma Ordynacji to jednak karkołomne zadanie i prawdopodobnie przewidziane na lata. Jego celem jest zmiana podejścia fiskusa do obywatela opierająca się na większym zaufaniu oraz przede wszystkim na prawie do błędu. W teorii ma się zakończyć „nękanie” kontrolami pod koniec terminu przedawnienia roszczenia, które ostatnio spędza sen z powiek przedsiębiorcom. Niestety, na razie można odnieść wrażenie, że zmiany w ordynacji podatkowej zeszły na dalszy plan, a inicjatywę do reform przejął resort gospodarki.
Główne zadanie szefa resortu finansów to zapewnienie stałych i wysokich dochodów do budżetu państwa. To niestety często wiąże się z podwyżką podatków, których podniesienie niekoniecznie oznacza wzrost dochodów. Tak było np. z akcyzą na wyroby tytoniowe i alkohol. W tym roku prawdopodobnie rząd powstrzyma się od podwyżek.
Większość krytyków podwyżek powołuje się na zasadę działania tzw. krzywej Laffera, która w uproszczony sposób wyjaśnia zjawisko zmniejszonych wpływów do budżetu przy podnoszeniu podatków ponad punkt optymalny.
Powstrzymanie się od podnoszenia obciążeń podatkowych może przyczynić się do wzrostu dochodów, bo podatnicy nie będą uciekać do szarej strefy. I to jest właśnie clue działania resortu – walka z szarą strefą, która wyceniana jest na ok. 20% polskiego PKB, czyli blisko 320 mld zł. Gdyby udało się ją efektywnie opodatkować, to dochody do budżetu państwa zwiększyłyby się o ok. 20 mld zł. W pierwszych latach raczej mielibyśmy obniżkę, bo szara strefa nie zniknęłaby z dnia na dzień. Na razie nie stać nas na to.
Na razie szara strefa rośnie zamiast się kurczyć. Nawet pomysł loterii paragonowej tego nie zmieni, chociaż jest to ciekawa inicjatywa, która doskonale sprawdza się… w Chinach. Istotne znaczenie ma też informatyzacja systemu składania deklaracji podatkowych oraz rozwiązanie problemów tysięcy interpretacji, które zamiast upraszczać prawo podatkowe – komplikują je. Gdyby szef resortu finansów zajął się tą kwestią na poważnie, to byłby jego największy sukces.
Druga istotna sprawa to zwiększenie nacisku na efektywne opodatkowanie dużych przedsiębiorstw – obecnie korporacje w Polsce prawie nie płacą CIT-u, a jednocześnie mają olbrzymi wpływ na kształtowanie rozwiązań prawno-podatkowych. Problem unikania opodatkowania przez duże firmy to „choroba europejska” – kuracja będzie długa, ale konieczna.
Pan Mateusz Szczurek nie sprawia wrażenia wizjonera, ale to wcale nie oznacza, że nim nie jest, czego dowodem jest propozycja utworzenia superfunduszu inwestycyjnego dla Europy. Z resztą nikt nie wymaga wizjonerstwa od ministra finansów. Nie zmienia to faktu, że jego wymiana w tym momencie byłaby wielkim błędem, bo chociaż na razie ma mało własnych dokonań na koncie, to najważniejsze zadania, jak przygotowanie nowej ordynacji podatkowej czy przygotowanie polskiej gospodarki do przyjęcia euro, dopiero przed nim.
Łukasz Piechowiak