Dane z gospodarki wskazują, że minister finansów będzie musiał dokonać nowelizacji tegorocznego budżetu państwa. Jednak zamiast podwyżki podatków czy cięcia wydatków rząd zapewne znów sięgnie do pieniędzy zgromadzonych w OFE.
W ustawie budżetowej rząd założył, że w 2013 roku PKB urośnie realnie o 2,2%, a inflacja wyniesie 2,7%. Tymczasem większość ekonomistów spodziewa się wzrostu gospodarczego w granicach 1,2-1,8%, a osiągnięcie 2% uważa za nierealne. Także inflacja może okazać się niższa od oczekiwań Ministerstwa Finansów, które planowało roczny wzrost cen na 2,7%. Według prognoz Komisji Europejskiej i projekcji NBP będzie on o punkt procentowy niższy.
Niższy PKB to mniejsze wypływy podatkowe
Jeśli założymy 1,2% realnego wzrostu gospodarczego i 1,7% inflacji, to nominalny produkt krajowy brutto będzie w 2013 roku tylko o 3% wyższy niż rok wcześniej. Rząd założył, że będzie to 5%. Skoro podatki pochłaniają ok. 40% PKB, to w kasie państwa zabraknie 10-15 mld złotych więcej niż zapisano w budżecie. Faktyczny deficyt wyniósłby ok. 50 mld złotych zamiast planowanych 35,6 mld.
![]() | » OFE? Do likwidacji |
Jeśli wpływy z VAT-u malały przy hamującym wzroście gospodarczym (z 4,6% do 1,1%), to tym bardziej nie wzrosną przy dynamice PKB rzędu 1-2%. Nie będzie też ośmiu miliardów z NBP, który „wypracował” tak duży zysk tylko dzięki silnemu osłabieniu złotego w 2011 roku. Niższe od planu będą wpływy do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Zatrudnienie maleje, realne wynagrodzenia nie rosną, a to oznacza mniej pieniędzy dla ZUS-u i NFZ. Z tych samych powodów zagrożone będą wpływy z PIT-u, które według rządu mają być o trzy miliardy złotych wyższe niż w roku 2012.
»NBP: inflacja wyhamuje wraz ze wzrostem gospodarczym |
Mocno wątpliwe są też założenia dotyczące rynku pracy. W ustawie budżetowej zapisano, że na koniec roku stopa bezrobocia ma wynieść 13% przy wzroście (!) zatrudnienia o 0,2%. Tymczasem według danych Eurostatu już w zeszłym roku zatrudnienie w Polsce spadało w tempie 3,5% rocznie. Trudno oczekiwać, aby firmy zatrudniały nowych pracowników, gdy popyt krajowy się kurczy. Nieprawdopodobne wydaje się też osiągnięcie 13% bezrobocia, skoro już teraz przekracza ono 14%.
Co może zrobić rząd?
Potwierdzeniem błędnej kalkulacji budżetu były dane za styczeń, w którym dochody z VAT-u były o 23% niższe niż przed rokiem, a wpływy z akcyzy zmalały o 11%. Dzięki wyższym wpływom z podatków dochodowych (PIT i CIT) dochody podatkowe ogółem spadły „tylko” o 7% rdr. Ale za to wydatki budżetowe wzrosły o 6%, a minister finansów w pierwszym miesiącu roku wykorzystał 23,7% całorocznego deficytu, który po styczniu był o 60% wyższy niż rok wcześniej. Szczególnie niepokojąco wyglądało przekazanie aż 7,5 mld złotych dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, co stanowiło 20% całorocznego planu.
Jeśli w lutym podatki pośrednie będą spływać równie wolno co w styczniu, to nowelizacja budżetu okaże się nieuchronna. Ministrowi finansów raczej nie uda się zamaskować tak dużej dziury budżetowej. Rząd ma więc cztery opcje lub ich kombinację: podnieść podatki, obniżyć wydatki, zwiększyć deficyt lub... dokonać drugiego skoku na OFE.
Skok na OFE wersja 2.0
Obserwując dokonania obecnego rządu, trudno liczyć na cięcia wydatków publicznych. Jeśli ktoś nie umiał tego dokonać przez ostatnie pięć lat, to raczej nagle nie zmieni swej polityki. Kolejna podwyżka stawek podatków byłaby skrajnie nierozsądna, ponieważ wpędziłaby Polskę w recesję i tylko zmniejszyła dochody budżetu. Z kolei podniesienie deficytu budżetowego zostałoby bardzo negatywnie przyjęte w Brukseli oraz wśród zagranicznych inwestorów. Można by wtedy zapomnieć o zdjęciu unijnej procedury nadmiernego deficytu czy o podwyżce ratingu. Wzrosłyby też koszty refinansowania długu publicznego, co skutkowałoby pogorszeniem stanu finansów państwa.
Dlatego uważam, że jedyną akceptowalną przez rządzących opcją pozostaje tzw. skok na OFE. Czyli przycięcie „składki”, jaka z naszych wynagrodzeń przymusowo trafia do prywatnych funduszy emerytalnych. Byłaby to powtórka operacji z 2011 roku, gdy rząd Donalda Tuska zredukował składkę do OFE z 7,3% do 2,3% wynagrodzenia brutto.
Znajdź nas na Twitterze |
Obserwuj @Bankier_News |
Takie księgowe sztuczki przyniosą druzgocące skutki w dłuższym terminie. Aby się dalej rozwijać, Polska potrzebuje niższych podatków i niższego długu publicznego. A to można osiągnąć tylko poprzez redukcję nadmiernych wydatków publicznych. Tyle że szukanie oszczędności jest procesem niepopularnym i wywołującym opór dobrze zorganizowanych grup nacisku. Znacznie łatwiej jest ogołocić OFE, których przecież nikt nie będzie bronił.
Krzysztof Kolany
Główny analityk Bankier.pl