Cztery lata temu wicepremier Mateusz Morawiecki przedstawił „Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”, obiecując nam budowę oszczędności, inwestycje, innowacje i rozwój. A dostaliśmy festiwal wydatków socjalnych, wyższe podatki i nasilający się etatyzm.
Polska historia gospodarcza pełna jest planów i reform sygnowanych nazwiskami ich twórców. W XX wieku mieliśmy reformę Grabskiego, 4-letni plan inwestycyjny Kwiatkowskiego, plan 6-letni Minca, I i II etap reformy gospodarczej Messnera i Rakowskiego, plan Sachsa-Balcerowicza, cztery reformy Buzka i wreszcie w XXI w weszliśmy z planem Hausnera. Po czym nastąpiła ponad dekada przerwy (jak rozumiem, rząd działał wtedy bez planu) i wreszcie w A.D. 2016 doczekaliśmy się „planu Morawieckiego”. Pierwszego z ww. planów, który nie powstawał w warunkach poważnego kryzysu gospodarczego i którego zadaniem było nie ratowanie gospodarki, lecz nadanie jej nowego impetu.


Przełomowe slajdy Morawieckiego
Wicepremier oraz minister rozwoju i finansów Mateusz Morawiecki postawił przed sobą bardzo ambitne zadanie. Jego plan „odpowiedzialnego rozwoju” miał przedefiniować politykę gospodarczą prowadzoną przez wszystkie rządy po 1989 roku. Plan diagnozował obecną sytuację i definiował 5 pułapek rozwojowych, na które odpowiedzią było „5 filarów rozwoju gospodarczego Polski”. 14 lutego 2016 roku poznaliśmy jedynie prezentację, która dopiero później przekształciła się w oficjalną strategię rządową. W tym tekście skupimy się jednak na wstępnej wersji „planu Morawieckiego”, bo to właśnie ten dokument najbardziej zapadł w świadomość społeczną.


Propozycje wicepremiera Morawieckiego wywołały spore poruszenie wśród ekonomistów. O ile diagnoza nie budziła większych kontrowersji (mniejszych nie brakowało), o tyle postawione priorytety wywołały ożywioną dyskusję. A niektóre propozycje stały się wręcz obiektem drwin, jak choćby program budowy promu pasażerskiego "Batory", którego stępka wciąż gdzieś rdzewieje. Niemniej jednak rok później – a dokładnie 14 lutego 2017 r. – Rada Ministrów formalnie zatwierdziła „Strategię na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”, będącą rozwinięciem ogłoszonego rok wcześniej Planu. SOR miał się stać fundamentem całej polityki gospodarczej rządu Prawa i Sprawiedliwości. Był zobowiązaniem obozu władzy, aby polityce socjalnego rozdawnictwa towarzyszyły działania na rzecz inwestycji, budowania oszczędności i ekonomiczno-technologicznego awansu cywilizacyjnego Polski.
Jednakże od momentu ogłoszenia „planu Morawieckiego” robiło się o nim coraz ciszej. Rządowi politycy raczej nie wracali do tematu, usuwając SOR także z partyjnej i propagandy. Temat zniknął też z obiegu medialnego, co najlepiej ilustruje wykres z Google Trends obrazujący sukcesywnie malejącą popularność SOR-u.

Podatkowy rozkład jazdy i wskaźniki kadrowo-płacowe na 2023. Ściąga dla przedsiębiorcy
Od stycznia 2023 r. zmieniły się wskaźniki kadrowo-płacowe. Prezentujemy najważniejsze zmiany. I zachęcamy do pobrania pliku pdf. Pobierz e-book bezpłatnie lub kup za 20 zł.
Masz pytanie? Napisz na marketing@bankier.pl


Niemniej jednak z samej strategii nikt w rządzie się nie wycofał, a więc cele sprzed 4 lat pozostają obowiązujące. Rzecz jasna władzy pozostało jeszcze ponad 10 miesięcy na ich realizację, ale już teraz możemy pokusić się o wstępną ocenę realizacji postawionych zamierzeń. Tym bardziej, że pierwotne cele "planu Morawieckiego" dotyczyły właśnie rozpoczętego roku 2020 (z późniejszym rozwinięciem do 2030).
Reindustrializacja złapała zadyszkę
Cel pierwszy zrealizować było najłatwiej. Wystarczyło nie przeszkadzać trendowi trwającemu od początku XXI wieku. O ile w latach 90. udział przemysłu w wartości dodanej brutto generowanej przez polską gospodarkę malał, tak od roku 2003 był w trendzie wzrostowym, w 2016 roku sięgając 26,5% (i 20,4% jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie przetwórstwo przemysłowe, czyli bez górnictwa, energetyki, wodociągów i gazociągów). W kolejnych dwóch latach (czyli już pod panowaniem SOR) udział przemysłu obniżył się do 25%, do czego przyczyniła się wieloletnia stagnacja w górnictwie przy dość szybkim wzroście „nieprzemysłowych” sektorów gospodarki.


W roku 2019 produkcja sprzedana przemysłu była o 20,6% wyższa niż w roku 2015 - a więc ostatnim przed ogłoszeniem „planu Morawieckiego”. Pytanie o to, na ile jest to zasługa rządu, a na ile efekt inwestycji (w tym zwłaszcza zagranicznych!) sektora prywatnego i procesów globalizacyjnych polegających na przenoszeniu pracochłonnej produkcji do krajów o niższych kosztach pracy. Trudno jednak mówić o „reindustrializacji”, jeśli w latach 2015-19 wzrost wartości dodanej w przemyśle był niższy od wzrostu nominalnego PKB, przez co udział przemysłu w PKB obniżył się o 1,5 pkt. proc.


W ramach reindustrializacji mieliśmy rozwijać technologie przyszłości. Jednym z przykładowych programów rozwojowych wymienionych w „planie Morawieckiego” był program „Żwirko i Wigura”. W polskiej "Dolinie Lotniczej” miały powstać przedsiębiorstwa projektujące, budujące i wykorzystujące drony. W celu realizacji tego programu rząd uruchomił Centralnoeuropejski Demonstrator Dronów (CEDD). W program zaangażowany został Polski Fundusz Rozwoju oraz NCBiR, ale namacalnych efektów jak na razie nie widać. Widać za to aktywność regulacyjną. Od 1 stycznia 2020 roku KAŻDY użytkownik (nawet najmniejszego) drona będzie podlegał obowiązkowej rejestracji i zostanie certyfikowanym „pilotem” bezzałogowego statku powietrznego. To akurat wymysł biurokratów z Brukseli, ale dobrze oddaje efekty państwowego interwencjonizmu w wolny rynek.
Przedsiębiorcza porażka
Na koniec 2015 roku statystyki GUS raportowały 14 853 przedsiębiorstw niefinansowych zatrudniających od 50 do 249 osób – to tzw. średnie firmy. Przedsiębiorstw dużych (zatrudniających ponad 250 ludzi) było 3 471.
- Celem rządu jest, by mikroprzedsiębiorstwa stawały się małymi firmami, małe coraz większymi, a większe - międzynarodowymi graczami. Dlatego założyliśmy sobie (...) wzrost udziału tych dużych i średnich firm do poziomu powyżej 22 tys. w kraju – mówił cztery lata temu premier Morawiecki.
Tego celu najprawdopodobniej nie uda się zrealizować. Dane GUS pokazują, że na koniec 2018 roku w Polsce było 14 381 średnich firm oraz 3 629 firm dużych. Razem to 18 010 przedsiębiorstw – o 314 mniej niż trzy lata wcześniej i o blisko cztery tysiące mniej od założonych 22 tysięcy. Wątpliwe jest, aby w roku 2019 i 2020 liczba przedsiębiorstw zwiększyła się o ponad 22%. Zatem ten cel najprawdopodobniej nie zostanie zrealizowany.
Porażkę prawdopodobnie odnotowano też po drugiej stronie drugiego filara. Według GUS nakłady na działania i rozwój (B+R) w 2018 roku wyniosły 25,6 mld zł. Co prawda to aż o 24,6% więcej niż w roku poprzednim, ale wciąż zaledwie 1,21% PKB. Tymczasem „plan Morawieckiego” zakładał wzrost tej relacji do 2% w roku 2020. Cel ten niemal na pewno nie zostanie zrealizowany, aczkolwiek warto odnotować istotną poprawę w tym zakresie odnotowaną w poprzednich dwóch latach.
Rozwój bez kapitału
Kompletną klapą okazał się za to filar środkowy, ochrzczony jako „kapitał dla rozwoju”. Zakładał on realizację dwóch parametrów. Pierwszym był wzrost relacji nakładów inwestycyjnych do PKB powyżej 25%. Takiego poziomu nigdy po roku 1995 nie udało się w Polsce osiągnąć. Co grosza, stopa inwestycji od 2008 roku znajduje się w trendzie spadkowym i SOR tej tendencji nie zdołał odwrócić. W roku 2018 relacja inwestycji do PKB wyniosła 18,2% wobec 20,1% w roku 2015.


Nie do końca powiodła się próba przekierowania strumienia kredytowego z konsumpcji na inwestycje. Polska bankowość od lat stoi na głowie: banki mocniej finansują potrzeby mieszkaniowe i konsumpcyjne gospodarstw domowych niż inwestycje przedsiębiorstw. Łączna wartość udzielonych kredytów konsumpcyjnych opiewała na 160 mld zł, mieszkaniowych na 437,5 mld zł, podczas gdy kredyty inwestycyjne dla przedsiębiorstw wynosiły niespełna 126 mld zł.


Na początku wydawało się, że rok 2016 przyniesie przełamanie tej niekorzystnej tendencji. W lutym 2016 roku roczna dynamika kredytu dla przedsiębiorstw była aż o 5 pkt. proc. wyższa od dynamiki zadłużenia gospodarstw domowych. I taka sytuacja utrzymywała się aż do kwietnia 2019 roku, gdy kredyty dla ludności znów zaczęły rosnąć szybciej niż dla przedsiębiorstw. Można pozostawić hipotezę, że o dynamice kredytu dla przedsiębiorstw decydujące znaczenie ma cykl inwestycyjny, a nie polityka rządu. Choć ten ostatni za pośrednictwem Komisji Nadzoru Finansowego ma ogromne możliwości w kierowaniu strumieni kredytowych, to w ostatnich latach KNF nie zrobił nic, aby ukrócić przyrost długów mieszkaniowych i konsumpcyjnych.
Ekspansja zagraniczna: z ziemi polskiej do Polski
Czwartym filarem SOR-u miała być ekspansja zagraniczna polskich przedsiębiorstw. I tu cele były dwa: zwiększyć o przynajmniej 70% wartość polskich inwestycji za granicą oraz zwiększyć udział eksportu w PKB. Ten drugi cel udało się zrealizować bezdyskusyjnie. W 2018 roku udział eksportu w PKB wynosił 55,6% wobec 49,5% w roku 2015. W ujęciu nominalnym wartość eksportu z Polski zwiększyła się w tym okresie o 32%, a PKB (nominalny) urósł o 17%.


Znacznie trudniej ocenić wielkość polskich inwestycji za granicą. Wskaźnik ten jest po pierwsze bardzo zmienny (choćby dlatego, że jest wrażliwy na kurs USD/PLN). A po drugie, dla ok. 40% polskich „inwestycji zagranicznych” krajem docelowym jest… Polska. Statystykę BIZ wypaczają tu (legalne!) transakcje optymalizujące obciążenia podatkowe. To stąd zapewne wynika fakt, że ponad połowa polskich „inwestycji zagranicznych” trafia do Luksemburga, Cypru, Holandii, Czech czy Szwajcarii. Zatem sama statystyka BIZ tak naprawdę niewiele nam mówi o faktycznej ekspansji polskiego kapitału. Gwoli ścisłości odnotujmy, że według danych ONZ na koniec 2018 roku wartość polskich inwestycji zagranicznych wynosiła 28,5 mld USD wobec 27,5 mld USD na koniec 2015 roku. To wzrost o zaledwie 3,7%. Trudno zatem będzie o 70-procentową dynamikę przyjętą za cel na koniec 2020 roku.
Bieda i socjał
Rozwój rozwojem, ale w politycznej strategii musi znaleźć się coś „dla ludu”. W pierwotnej wersji „planu Morawieckiego” była to obietnica uzyskania PKB na mieszkańca na poziomie 79% średniej Unii Europejskiej. Oczywiście chodziło o PKB w parytecie siły nabywczej (PPS), bo w ujęciu nominalnym taki cel byłby kompletnie poza zasięgiem. Według Eurostatu na koniec 2015 roku nasz PKB na mieszkańca stanowił 69% średniej unijnej. W roku 2018 było to 70,3%. Jest zatem mocno wątpliwe, aby do końca tego roku udało się uzyskać obiecane 80%.


Tym bardziej, że podawanie danych w parytecie siły nabywczej to trochę mydlenie oczu. W 2018 roku PKB na mieszkańca Polski został oszacowany na 12 430 euro przy średniej unijnej (wliczającej też np. Bułgarię czy Rumunię) na poziomie 28 280 euro. Zatem faktyczny dochód na mieszkańca stanowił niespełna 44% średniej dla UE i zaledwie 35% wyniku dla Niemiec.
W sferze socjalnym drugim celem było ograniczenie wskaźnika ubóstwa relatywnego poniżej 15,5% - czyli stanu z 2015 roku. I to się udało. Zasięg ubóstwa relatywnego zmalał w 2016 i 2017 roku (do 13,4%), ale w 2018 roku podniósł się do 14,2%. GUS definiuje ten wskaźnik jako odsetek osób w gospodarstwach domowych, w których poziom wydatków był niższy niż granica ubóstwa relatywnego przyjęta na poziomie 50% średnich wydatków gospodarstw domowych. Jest to więc w zasadzie miara nierówności dochodowych, a nie faktycznego ubóstwa definiowanego w kategoriach bezwzględnych. Zasięg ubóstwa skrajnego – czyli odsetek ludzi żyjących poniżej minimum egzystencji – wynosił 5,4%.


„Plan Morawieckiego” cztery lata później
Jeśliby ocenić realizację pierwszej wersji „planu Morawieckiego”, to nawet przy najszczerszych chęciach trudno przyznać notę wyższą niż 2/5 pkt. (za choćby częściową realizację 4 z 10 celów). W skali szkolnej wciąż byłaby to ocena niedostateczna. Ale z jej wystawieniem poczekamy do czasu, aż ukaże się komplet danych za 2020 roku, co nastąpi najwcześniej za 1,5 roku.
Trudno jednak uciec od wrażenia, że w marketingowo-piarowym opakowaniu „Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” umieszczono dwa rodzaje celów. Takie, które i tak zrealizowałyby się same, bez wielkich rządowych strategii. I te udało się osiągnąć. Oraz takie bardziej ambitne – i w tym przypadku na koncie są prawie same porażki.
„Plan Morawieckiego” obiecywał postawienie na budowę oszczędności i polski kapitał. Tymczasem mianowana w całości przez obecny obóz rządzący Rada Polityki Pieniężnej z uporem godnej lepszej sprawy utrzymuje rekordowo ujemne realne stopy procentowe, zniechęcając Polaków do oszczędzania. Większość sejmowa pozostawiła bez zmian także szkodliwy podatek Belki, opodatkowujący nawet najmniejsze przychody z lokat i zyski z kapitału. Owszem, premier rządu nie odpowiada za decyzje RPP czy wyniki głosowania w Sejmie. Ale jeśliby naprawdę chciał wspomóc polski kapitał, to mógłby nakazać ministrowi finansów podniesienie oprocentowania detalicznych obligacji skarbowych. Przykład dał rząd Viktora Orbana, oferując 5% odsetek na detalicznych obligacjach skarbowych.
Program budowy kapitału poprzez Pracownicze Plany Kapitałowe dopiero wystartował i jest zbyt wcześnie, aby go oceniać. Polski rynek kapitałowy jest w odwrocie (choć przede wszystkim nie z winy rządu), a rządowa strategia jego rozwoju od miesięcy leży odłogiem. Giełdowe spółki Skarbu Państwa zamiast wdrażać innowacje (elektromobilność, nowe technologie, etc.) stały się łupem partyjnych koterii, w głębokim poważaniu mając interes akcjonariuszy mniejszościowych (w tym także klientów powstających PPK).
W życie weszła tzw. konstytucja biznesu, ale przedsiębiorcy wciąż stoją na przegranej pozycji w starciu z aparatem fiskusa. Rząd chwali się pierwszym po 1989 roku budżetem bez deficytu, choć jest to bardziej chwyt piarowy. Jest on „łatany” wpływami jednorazowymi, a część wydatków wypchnięto poza budżet. Mimo wielu deklaracji nie udało się ograniczyć ani biurokracji, ani „legislacyjnej biegunki”. Reforma sądownictwa przyniosła wydłużenie, a nie skrócenie postępowań sądowych. Nie udało się odwrócić niekorzystnych tendencji demograficznych, mimo że na program „Rodzina 500+” wydano prawie sto miliardów złotych. Mimo miejscowych sukcesów polski biznes nie zawojował świata, a wskaźniki innowacyjności pozostają niskie.
Przy czym nie można ekipie premiera Morawieckiego odmówić pewnych sukcesów. Niewątpliwie rządowi udało się ukrócić wyłudzenia podatku VAT, choć skala korzyści uzyskanych z tego tytułu jest dyskusyjna (trudno jednoznacznie określić, jaki wpływ na wzrost wpływów z VAT-u miała poprawa koniunktury gospodarczej i inflacja, a jaki zmiany w prawie i skuteczności fiskusa) i została okupiona drakońskimi przepisami i sankcjami uderzającymi w swobodę i bezpieczeństwo prowadzenia biznesu przez setki tysięcy legalnie działających firm.
Rząd może się też pochwalić osiągnięciami na gruncie cyfryzacji państwa. Elektroniczne L4, e-recepty, informatyzacja CEPIK-u pozwalająca jeździć samochodem bez wożenia ze sobą dowodu rejestracyjnego, e-PIT-y – to wszystko w ostatnich latach nieco ułatwiło kontakty z administracją państwową. Z kolei możliwość złożenia wniosku o 500+ za pośrednictwem systemu bankowości internetowej pokazało, że nawet duże projekty da się przeprowadzić sprawnie i we współpracy z sektorem prywatnym. Na plus trzeba zaliczyć próby ulżenia najmniejszym firmom w podatkowej i biurokratycznej mitrędze – w tym tzw. mały ZUS (szkoda że nie zero ZUS) czy obniżka stawki CIT do 15%.
Konsumpcja na kredyt zamiast oszczędności i inwestycji
Poziom życia Polaków w ostatnich latach rósł dzięki dobrej koniunkturze na świecie, wzmacnianej polityką socjalnego rozdawnictwa i rekordowo niskimi stopami procentowymi. Jednakże rząd Mateusza Morawieckiego wbrew deklaracjom sprzed czterech lat nie przestawił polskiej gospodarki na nowe tory. Władza faworyzowała wydatki socjalne kosztem obniżki podatków i budowania prywatnych oszczędności Polaków. Do tych ostatnich zniechęcała ultraniskimi stopami procentowymi i wysoką inflacją. Kapitał zagraniczny wciąż jest preferowany poprzez rozmaite subsydia (np. wielomilionowy grant dla banku JP Morgan), podczas gdy na polskich przedsiębiorców sypią się kolejne przepisy, podatki, kontrole i zaskakujące wszystkich zmiany przepisów.


„Plan Morawieckiego” obiecywał nam nowe inwestycje, lecz stopa inwestycji spadła. Kredyt miał płynąć do przedsiębiorstw, a zamiast tego pompuje bańkę na rynku mieszkaniowym. Rosnąć miały nakłady na badania i rozwój, a zamiast tego państwowe firmy topią miliony w Polskiej Fundacji Narodowej. Mieliśmy mieć nowoczesną energetykę i niskie ceny prądu, a mamy drakońskie podwyżki i kompletną bezradność rządu w starciu z unijno-niemiecką ofensywą antywęglową. Węgiel mieliśmy wydobywać w kraju, ale nieudolnie zarządzana państwowa PGG nie jest w stanie dostarczyć surowca taniej niż górnicy z Rosji czy Australii.