Inflacja w Polsce jest najwyższa od ponad 7 lat, a oprocentowanie depozytów w bankach zapewne najniższe w historii III RP, więc coraz więcej Polaków szuka bezpiecznej alternatywy na ochronę oszczędności. Dlatego rekordy popularności biją obligacje detaliczne Skarbu Państwa. Jednak oferta wciąż przemawia do stosunkowo nielicznej i zamożnej grupy.


W ubiegłym roku Ministerstwo Finansów pozyskało ze sprzedaży obligacji oszczędnościowych rekordowe 17,3 mld zł. Od tej kwoty należy jednak odliczyć wartość wyemitowanych w 2019 r. papierów trzymiesięcznych, które zostały już odkupione - wynik "na czysto" również jest najwyższy w historii i sięga 13,8 mld zł. To wzrost o ponad 42,5 proc. w porównaniu do 2018 r. i o przeszło 4 mld zł więcej w kasie państwa. Jest to też prawdopodobnie kwota większa, niż wyniósł deficyt budżetu państwa.


Obligacje oszczędnościowe pobiły własny rekord popularności już trzeci rok z rzędu. To, co różni jednak 2019 r. od lat poprzednich, to główny silnik napędzający sprzedaż papierów. W 2017 r. nabywcy sięgali najczęściej po "dwulatki", a rok później jak świeże bułeczki schodziły obligacje trzymiesięczne. Ubiegły rok przyniósł zmianę - hitem 2019 były "czterolatki", których oprocentowanie od drugiego roku oszczędzania zależy od poziomu inflacji. Na ich zakup wydano 6,2 mld zł. Obligacje trzymiesięczne spadły na drugie miejsce, z wynikiem 4,9 mld zł.
O ile sprzedaż tych drugich zwiększyła się o blisko 20 proc., to pierwszych naprawdę wystrzeliła, rosnąć aż o ponad 80 proc. Podobne zmiany zaobserwowano na dwóch pozostałych rodzajach obligacji detalicznych, które są kupowane w dużej skali. Sprzedaż "dwulatek" wzrosła o 3 proc. (do 3,7 mld zł), a "dziesięciolatek" - o 64 proc. (do 1,7 mld zł).
Przyczyna nie jest trudna do zidentyfikowana, szczególnie gdy spojrzymy na dane w rozbiciu na miesiące i porównamy je ze wskaźnikiem inflacji konsumenckiej. Jeszcze w pierwszej połowie roku największym zainteresowaniem cieszyły się papiery o stałej stopie zwrotu i bliskim terminie wykupu, potem sytuacja odwróciła się wraz z stosunkowo szybkim wzrostem cen w sklepach - nabywcy zaczęli częściej sięgać po papiery indeksowane inflacją.


W czerwcu Ministerstwo Finansów z sukcesem przeprowadziło kampanię sprzedaży 10-miesięcznych obligacji premiowych, z której pozyskało niemal 570 mln zł. Bardzo niewielka pozostaje popularność "trzylatek" - ulokowano w nich raptem 177,1 mln zł. Potencjalnych nabywców zapewne nie przekonuje konstrukcja oprocentowania papieru, od siódmego miesiąca oszczędzania oparta o WIBOR 6M, od blisko pięciu lat pozostający na poziomie oscylującym w przedziale 1,7-1,8 proc.
Ciekawostką jest gwałtowny, blisko trzykrotny wzrost sprzedaży obligacji skierowanych do beneficjentów programu "Rodzina 500 plus". Do czerwca Polacy wydawali na nie po ok. 3 mln zł miesięcznie. Od lipca nastąpił gwałtowny wzrost, który dotychczasowe apogeum osiągnął w grudniu, z wynikiem przekraczającym 15 mln zł. Rezultat za cały rok to 86,5 mln zł. Na tym polu wciąż istnieje pole do poprawy - gdyby założyć, że nabywcy przeznaczają całe 500 zł miesięcznie na zakup tych obligacji, to do Ministerstwa Finansów wracają pieniądze od raptem 30 tys. dzieci. Tymczasem beneficjentami programu jest blisko 7 mln pociech. Duża część z nich pochodzi zapewne z rodzin, które są na tyle zamożne, by dodatkowy zastrzyk środków zaoszczędzić, a nie wydać na bieżącą konsumpcję.


Kto kupuje obligacje oszczędnościowe?
Powyższe rekordy mogą budzić zadowolenie w Ministerstwie Finansów, ale w rzeczywistości obligacje oszczędnościowe w swoim portfelu trzyma niewielka grupa Polaków. Na koniec 2019 r. było to niespełna 138 tys. osób. Ponadto, blisko 24 tys. osób gromadzi te papiery na kotach IKE-Obligacje. To o 4 tys. więcej niż rok wcześniej.
W skali niema 40-milionowego kraju liczby te nie rzucają na kolana, ale warto docenić dynamikę zmian. W ciągu roku przybyło niemal 26 tys. nowych posiadaczy obligacji detalicznych, o 8 tys. więcej niż w 2018 r. O jedną trzecią wzrosła średnia miesięczna liczba nabywców, która wyniosła ponad 18 tys. W rekordowym czerwcu, gdy sprzedaż napędzała promocyjna oferta papierów 10-miesięcznych, na kupno obligacji oszczędnościowych zdecydowało się przeszło 27 tys. osób.


Kupujący wydawali średnio miesięcznie na obligacje ok. 80 tys. zł. Przyjmując, że nie wszystkich nabywców stać na tak duży wydatek i zakładając pewną dywersyfikację portfela inwestora, można domniemywać, że duże pieniądze w obligacjach oszczędnościowych lokują osoby zamożne. Papiery emitowane przez Ministerstwo Finansów dają im przyzwoitą (na tle bankowej alternatywy) stopę zwrotu przy bardzo wysokim poziomie bezpieczeństwa, być może postrzeganym jako wyższe, niż zapewniane przez banki, w których gwarantowane są depozyty do równowartości 100 tys. euro.


W 2019 r. nieznacznie zmieniła się struktura wiekowa nabywców. Wciąż dominowały osoby powyżej 51. roku życia, ale ich udział spadł do 72,6 proc. z 75,4 proc. w 2018 r., a w grudniu sięgnął rekordowo niskiego poziomu 67,7 proc. Osoby w wieku 36-50 odpowiadały za 22,8 proc. zakupów (+2,2 p.proc. rdr), 26-35 - za 4 proc. (+0,6 p.proc.), a młodsze - za 0,7 proc. (+0,1 p.proc.).
Nabywcy wciąż najwięcej wydają na papiery oszczędnościowe Skarbu Państwa w placówkach PKO BP. Udział punktów sprzedaży obligacji spadł jednak do 73,4 proc. z 81,6 proc. w 2018 r., a internetu wzrósł do 26,6 proc. z 18,4 proc. W ostatnich miesiącach roku udział sieci przekroczył nawet 30 proc. Wciąż zmniejszała się za to i tak już marginalna rola (niespełna 0,2 proc.) kanału telefonicznego - przez telefon kupiono obligacje za 3 mln zł.
Obligacje oszczędnościowe to wciąż margines
Na koniec listopada przeciętny posiadacz obligacji detalicznych (pomijając właścicieli kont IKE-Obligacje) miał w nich ulokowane ok. 190 tys. zł - wynika z szacunków Bankier.pl na podstawie danych Ministerstwa Finansów. To ok. 20 tys. zł więcej niż rok wcześniej. Łącznie w ich rękach były papiery o wartości 26,7 mld zł, co stanowiło ok. 2,7 proc. zadłużenia Skarbu Państwa. W pięć lat kwota wzrosła o 18 mld zł, a udział - o 1,5 p.proc.
Mimo to obligacje oszczędnościowe pozostają opcją marginalną wobec depozytów czy lokat bankowych. Z danych sektora bankowego NBP wynika, że na koniec listopada osoby prywatne trzymały na depozytach bieżących blisko 530 mld zł, o ponad 70 mld zł więcej niż rok wcześniej, a na terminowych - niespełna 300 mld zł, o 5 mld zł więcej niż 12 miesięcy wcześniej. W obligacjach oszczędnościowych Polacy trzymają więc raptem 3 proc. tego co w bankach. Już ponad 40 proc. tych papierów stanowią "czterolatki".
Na przestrzeni ostatnich lat obligacje oszczędnościowe stają się coraz częściej wybieranym przez Polaków bezpiecznym instrumentem gromadzenia i pomnażania oszczędności. Rosnąca popularność związana jest z szeregiem zalet obligacji skarbowych, w tym przede wszystkim pełne bezpieczeństwo, możliwość wycofania oszczędności – w części lub w całości – w dowolnym momencie, jak również dostęp do oszczędności on-line. Bogata oferta obligacji oszczędnościowych pozwala w elastyczny sposób dopasować strukturę oszczędności do indywidualnych potrzeb każdego nabywcy - zachęca Piotr Nowak, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów.
Co ciekawe, w samym ubiegłym roku detalicznych papierów rządowych w portfelach Polaków przybywało szybciej niż kwot na lokatach (blisko 8 mld zł wobec ponad 5 mld zł). Niskie oprocentowanie zniechęca oszczędzających do zakładania depozytów terminowych, ale wraz z poprawą finansową oraz w obliczu pogorszenia koniunktury gwałtownie rosną kwoty odkładane na przyszłość na rachunkach bieżących, przynoszących jeszcze niższe (albo zgoła żadne) zwroty.
Pogłębia się represja finansowa w Polsce
Z danych NBP wynika, że w listopadzie średnie oprocentowanie lokat wyniosło 1,44 proc. w skali roku, co było zapewne najniższym wynikiem w historii III RP. Dlaczego oferta banków jest tak marna? Wina leży przede wszystkim po stronie RPP (i de facto analogicznych ciał prowadzących polityki pieniężne w innych krajach), utrzymującej stopy procentowe w Polsce na rekordowo niskich poziomach.


Według danych GUS inflacja CPI sięgnęła w ubiegłym miesiącu 3,4 proc., natomiast oprocentowanie lokat prawdopodobnie utrzymało się na listopadowych poziomach.
W efekcie mamy obecnie nad Wisłą do czynienia z najcięższą represją finansową od dekad. Realne stopy procentowe zapewne spadły w grudniu niemal do -2 proc., jak zauważa Robert Sosnowiecki - najniższego poziomu od 1991 r.


Co gorsza, obligacje detaliczne Skarbu Państwa, nawet te indeksowane inflacją jak "czterolatki", wcale nie muszą uratować przed erozją oszczędności. Wszystko przez konstrukcję papieru, w ramach której w pierwszym roku oprocentowanie jest stałe, a dopiero w kolejnych zmienne. A od zysku trzeba oczywiście odliczyć podatek Belki.
"Ponieważ kupon w pierwszym roku został ustalony na zaledwie 2,4 proc., to wystarczy nawet 2,9 proc. średniej inflacji, by zrealizowana przez cztery lata stopa zwrotu okazała się niższa od skumulowanej inflacji" - policzył główny analityk Bankier.pl Krzysztof Kolany w artykule dla "Pulsu Biznesu".
Problem wystąpi również, gdy inflacja CPI będzie falowała, a pechowy nabywca akurat trafi na jej dołek - do obliczenia stopy procentowej brany jest bowiem pod uwagę odczyt wskaźnika ogłaszany przez GUS w miesiącu poprzedzającym pierwszy miesiąc danego okresu odsetkowego. Może się więc zdarzyć, że wystraszeni inflacją rzędu 4,5 proc. (która może się pojawić w styczniu, lutym lub marcu) Polacy ruszą na zakupy, w pierwszym roku zarobią niespełna 1,95 proc. netto, a inflacja CPI wyniesie w miesiącu po 10 miesiącach od zakupu już wyraźnie mniej niż na początku 2020 r. z powodu wysokiej bazy. Na papierach można zatem realnie stracić, ale i tak mniej niż na koncie czy lokacie.
Mimo to zainteresowanie obligacjami detalicznymi nie powinno raczej w tym roku spaść i Ministerstwo Finansów może liczyć na kolejny rekord sprzedaży. RPP nie zamierza podnosić stóp proc., więc oferta bankowa dla oszczędzających raczej istotnie się nie poprawi, a inflacja jeszcze przez co najmniej kilka miesięcy powinna się utrzymać powyżej poziomu 3 proc. Oszczędzający nie będą mieli łatwego życia.