Koniec z wiecznymi umowami terminowymi. Masz podpisaną umowę o pracę na 6 lat i dwutygodniowy okres wypowiedzenia? Minister Kosiniak-Kamysz zapowiada, że niedługo nie będzie to możliwe.



Resort pracy chce, by umowy terminowe można było podpisywać maksymalnie na 3 lata. Dłuższe kontrakty będą podpisywane na czas nieokreślony. Równocześnie zmianie ma ulec czas trwania wypowiedzenia. Pracownik, który przepracował od pół roku do lat trzech, będzie miał miesięczny okres wypowiedzenia, a każdy dłuższy staż będzie rozszerzał okres wypowiedzenia do trzech miesięcy.
Przez ostatnie 7 lat rząd udawał, że nie widzi problemu. Od przynajmniej dwóch lat mówi się o projekcie, który to zmieni. Od 2012 roku Komisja Europejska informuje, że w Polsce mamy najwyższy wskaźnik umów terminowych w całej UE. Aż 27% wszystkich zawieranych umów o pracę ma charakter terminowy. Sprawa dotyczy 3,3 mln ludzi, którzy z tego powodu mają trudności np. z uzyskaniem kredytu hipotecznego.
Średnia UE to 13%. Najmniej umów terminowych zawiera się w Rumunii, na Litwie oraz w Estonii gdzie stanowią one do 4% kontraktów. Najgorzej pod tym względem jest w Polsce. Na drugim miejscu od końca znajduje się Hiszpania i Portugalia – w obu krajach odsetek umów terminowych przekracza 20%. W Polsce już 4/5 nowych umów o pracę zawieranych jest na czas określony.
Umowy terminowe obniżają koszty zatrudnienia ze względu na niższe koszty ewentualnej odprawy. To w pewnym stopniu uchroniło nasz rynek przed skokowym wzrostem bezrobocia. Z drugiej strony – stało się to kosztem pracowników, a w przypadku wielu stosunkowo bogatych korporacji, takie działania były nieuzasadnione.
Niewolnictwo ekonomiczne w świetle prawa
Obecnie obowiązujące przepisy wydają się być wręcz stworzone do naginania prawa – pracodawca nie ma absolutnie żadnych trudności, by legalnie zatrudnić pracownika na okres 6 lat i zachować przy tym dwutygodniowy okres wypowiedzenia. Możliwe są też wariacje na dłuższe okresy, ale to już bardziej skomplikowana sprawa. Minister pracy przekonywał, że spotkał się z terminowymi umowami o pracę nawet na 40 lat!
Pomysł resortu zakłada, że obecnie obowiązujące umowy terminowe na okres dłuższy niż 36 miesięcy automatycznie staną się umowami na czas nieokreślony. To na pewno ucieszy większość pracowników, którzy dawno powinni mieć podpisane umowy na czas nieokreślony.
Polska nie jest bogatym państwem. Mediana płac wynosi ok. 2,2 tys. zł netto. Stopa bezrobocia obecnie wynosi 12% i raczej maleje, ale wciąż bardzo trudno o lepiej płatną pracę. W praktyce znalezienie zatrudnienia jest stosunkowo proste pod warunkiem, że ktoś zgadza się na pracę za 1 tys. zł netto na podstawie umowy o dzieło.
W 2014 roku przybyło miejsc pracy... w administracji też
Niski zasób oszczędności Polaków (80% żyje od pierwszego do pierwszego, a tylko 4% ma odłożone więcej niż 10 tys. zł) sprawia, że utrata pracy dla większości to tragedia porównywalna z zagrożeniem życia. Przeciętny czas poszukiwania pracy na podobnym stanowisku wynosi ponad 10 miesięcy – to wystarczająco długo, by stać się „dobrym znajomym” komornika, stracić mieszkanie i wpaść w niemożliwą do przerwania pętlę zadłużenia. Brak stabilności zatrudnienia to u nas bardzo poważny problem, który ogranicza nie tylko konsumpcję, ale przyczynia się do zwiększonej emigracji.
Z projektu resortu wynika, że koszty skrócenia maksymalnego okresu trwania dla umów terminowych mają być w całości przerzucone na pracodawców. To być może nie jest najlepsze rozwiązanie, bo zmniejszy popyt na legalną pracę, dlatego warto rozważyć wprowadzenie dodatkowych korzyści, np. w postaci preferencji podatkowych lub ułatwień w zakresie dostępu do przetargów publicznych tych firm, gdzie odsetek umów na czas nieokreślony jest „wysoki”.
Jednak jak można wymagać tego od prywatnych firm, skoro część sektora publicznego, w tym urzędy administracji, same nie respektują przepisów praca pracy, nagminnie stosując „outsourcing” pracowników? Zysk agencji/firm pośredniczących w tym procederze śmiało można nazwać stratą ZUS-u, a część ekonomistów idzie nawet krok dalej – definiując ten problem jako „niewolnictwo ekonomiczne” w świetle prawa.
Sprawa nie jest czarno-biała
Zmiany w Kodeksie pracy, których celem jest przeciwdziałanie nadmiernemu stosowaniu kontraktów terminowych, w wielu przypadkach może wywołać skutki odwrotne od zamierzonych. Ograniczenie możliwości ich stosowania prawdopodobnie wpłynie na zwiększenie popularności umów cywilno-prawnych. Zwłaszcza umów zlecenia, zawieranych z pracownikami w małych przedsiębiorstwach. Rząd średni stara się rozwiązać ten problem, bo są one powszechnie stosowane jako zamienniki dla umów o pracę.
Na podstawie umów cywilno-prawnych pracuje już blisko 1 mln ludzi. Jeżeli zatrudniona na ich podstawie osoba musi siedzieć w biurze, ma przygotowane stanowisko pracy, wyznaczone godziny przyjścia do pracy oraz szefa - to jedynym dla niej legalnym kontraktem jest umowa o pracę.
PIP w teorii ma możliwość nakazać zamianę takiej umowy na umowę o pracę, ale co do zasady – uprawnienia PIP mają charakter „nie władczy” – inspektorzy PIP-u od dawna informują rząd, że nie mają skutecznych narzędzi do kontroli i przeciwdziałania legalności zatrudnienia.
Nieprawidłowości od 7 lat utrzymują się na zbliżonym poziomie, np. w 2012 roku sprawdzono tylko 37 tys. takich umów i okazało się, że co szósta powinna być umową o pracę. Z opracowania PIP dotyczącego kontroli legalności zatrudnienia wynika, że ogólne nieprawidłowości w tym zakresie odnotowano w co drugiej firmie, którą odwiedzili kontrolerzy! A było ich ponad 146 tysięcy!
Zlecenia są dobre dla tych pracowników, którzy tylko dorabiają
Gorzej, jeśli jest to jedyne źródło dochodów. W przypadku tego typu umów nie obowiązują przepisy o płacy minimalnej a kontrakt można rozwiązać z dnia na dzień. To prawda, że w wielu regionach kraju z wysoką stopą bezrobocia często jest to jedyny sposób by mieć jakąkolwiek quasi-legalną pracę. Jednak nie da się oprzeć wrażeniu, że pomimo znajomości problemu rząd nie wykonał żadnych starań, by np. zwiększyć popularność umów o pracę np. poprzez zmniejszenie kosztów podatkowych.
Ustawowe zniwelowanie liczby umów o pracę o charakterze terminowym zwyczajnie nie rozwiąże problemu, a w wielu przypadkach może go tylko pogłębić. Konieczne zmiany powinny mieć charakter bardziej kompleksowy i obejmować swoich zasięgiem przede wszystkim stosowanie tzw., „umów śmieciowych”. Podnoszenie składek dla umów cywilno-prawnych zniechęca pracodawców do ich zawierania, ale eliminuje z rynku pracy tych, którzy nie mają szans na legalne zatrudnienie. Każdy kij ma dwa końce.
Rząd przekonuje, że walczy o większą stabilność zatrudnienia, ale w mojej opinii większość problemów sama by się rozwiązała, gdyby po pierwsze – obniżono składki na część ubezpieczeń społecznych oraz zmniejszono ciężar podatku dochodowego dla najmniej zarabiających, a także wprowadzono częstsze kontrole w zakresie legalności zatrudnienia właśnie pod kątem stosowania umów cywilno-prawnych.
Łukasz Piechowiak, główny ekonomista Bankier.pl





























































