Wczoraj opisywałem, dlaczego uważam kampanię „Uważaj na kryptowaluty” za przygotowaną mało rzetelnie. Kampania ta, prowadzona przez NBP i KNF, zdecydowanie kryptowaluty demonizuje. W ostatnich dniach mogliśmy jednak zobaczyć jeszcze wyraźniej, jak bardzo władza boi się kryptowalut.
„Zakażemy bądź wprowadzimy pewne specjalne regulacje po to, aby zyskać pewność, że nie włączy się w to zbyt wielu nieświadomych ludzi i aby nie okazało się to kolejną piramidą finansową” – zapowiedział premier Mateusz Morawiecki w czasie wywiadu dla Bloomberga na szczycie w Davos.
"[Kryptowaluty – przyp. red.] wnoszą ogromny niepokój, pole do spekulacji, coś, co może być niedostępne służbom kryminalnym, podatkowym" – to już prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński, także w Davos. Nie pierwszy zresztą raz. „To nie jest rynek w jakikolwiek sposób regulowany i nadzorowany, ryzyko jest ogromne" – mówił w listopadzie, w czasie konferencji RPP.
„Polska szykuje kryptozłotego” – donosił 16 stycznia „Puls Biznesu”, publikując wywiad z prezesem Polskiego Akceleratora Technologii Blockchain, który pracował nad projektem pod patronatem Ministerstwa Cyfryzacji. Publikacja obiega wszystkie media, a jeszcze tego samego dnia ministerstwo wycofuje swój patronat. Wprowadzanie polskiej kryptowaluty "nie ma żadnego sensu" – komentuje prezes NBP.
Nagromadzenie tak negatywnych emocji ze strony osób posiadających jakiś rodzaj zwierzchności w Polsce pozwala przypuszczać, że kampania „Uważaj na kryptowaluty” jest tylko przyczynkiem do bitwy, jaką zwolennicy kryptowalut będą musieli wkrótce stoczyć z rządzącymi. I nie chodzi tu tylko o obecną przy władzy w Polsce opcję polityczną, a nawet nie tylko polską władzę. Każda władza boi się kryptowalut.
Kampania zorganizowana przez KNF i NBP wpisuje się w tendencję, która w ostatnich latach zarysowuje się coraz wyraźniej, ale tak naprawdę istnieje od czasów, kiedy powstała instytucja władzy. Wszystko to, co jest w jakiś sposób kontrolowane przez rządzących, jest w porządku, natomiast to, co pozostaje poza kontrolą, jest przedstawiane jako coś groźnego, co jest niebezpieczne dla społeczeństwa. W takich przypadkach państwo widzi tylko dwa wyjścia: albo należy to objąć kontrolą, albo zakazać, zwykle pod groźbą dotkliwej kary.
Zwykle opcja kontroli jest wygodniejsza. Zakazy wywołują bowiem w ludziach naturalny odruch buntu, nad którym trudniej jest politykom zapanować. Natomiast objęcie przez władzę kontroli nad jakąś dziedziną działalności pozwala na zawarcie kompromisu z wybraną częścią zainteresowanych. W dzisiejszych czasach jest to w zasadzie rozwiązanie z góry przyjmowane przez nowo pojawiające się branże. Weźmy choćby przypadek branży firm pożyczkowych, kiedy to ich przedstawiciele kilka lat temu sami zabiegali o regulacje.
W przypadku kryptowalut dla władzy groźne są dwie cechy technologii blockchain: anonimowość i rozproszenie danych. Anonimowość wytrąca państwu z ręki możliwość kontroli finansów osobistych. To z jednej strony zagrożenie dla wpływów budżetowych (a trzeba pamiętać, że pieniądze są głównym czynnikiem zapewniającym utrzymanie się przy władzy), z drugiej strony odcina od bardzo ważnych informacji o finansach obywateli. Natomiast rozproszenie danych utrudnia kontrolę nad systemem pieniężnym. A brak kontroli jest tym, czego rządzący najbardziej się obawiają, może bowiem doprowadzić do utraty władzy.
Z drugiej strony trudno nie zauważyć, że istnieje duże zapotrzebowane społeczne na państwową kontrolę nad wieloma dziedzinami życia. W przypadku branży finansowej potęgowane jest ono przez afery typu Amber Gold. W takich sytuacjach poszkodowani bardzo często zwracają swoje oczy w kierunku państwa. Z jednej strony żądają pomocy finansowej, a z drugiej strony wyrażając swoje oburzenie, że państwo pozwoliło na przestępcze działanie. W tego typu sytuacjach najczęściej pojawiają się pytania o działania podjęte przez regulatorów rynki finansowego (w Polsce odpowiadają za to KNF i NBP). Dlatego kampanię „Uważaj na kryptowaluty” odczytuję także jako alibi, który „w razie czego” ma być argumentem, że instytucje odpowiedzialne za rynek finansowy nie były bezczynne.
Jak potoczy się przyszłość kryptowalut? Być może warto tutaj spojrzeć na nowinkę technologiczną sprzed 20 lat, która wywoływała podobne emocje, jak dziś kryptowaluty. Chodzi oczywiście o internet, który także na początku swojego funkcjonowania był oazą wolności. Jednak w miarę upływu czasu internetowa wolność jest przez władze ograniczana. Żeby nie być gołosłownym, wystarczy przypomnieć podpisanie przez Polski rząd ACTA (pomimo dużych protestów społecznych), blokowanie domen firm oferujących usługi hazardowe (podobnie ma być z domenami firm, które znajdą się na liście ostrzeżeń publicznych KNF) czy walkę z tzw. hejtem w internecie. W wielu przypadkach ograniczanie wolności w internecie stosowane jest z pominięciem instytucji wymiaru sprawiedliwości. Ograniczanie wolności w sieci nie dzieje się nagle, z dnia na dzień, ale bardziej przypomina gotowanie żaby. Najprawdopodobniej podobnie będzie się to odbywało w świecie kryptowalut.


























































