W sobotę w całej Francji w marszach "żółtych kamizelek" wzięło udział 46,6 tys. osób, z czego 5,8 tys. manifestowało w Paryżu - poinformowało ministerstwo spraw wewnętrznych. W Bordeaux, tak jak w ubiegłym tygodniu, doszło do zamieszek.


W Bordeaux, gdzie manifestowało kilka tysięcy osób, tłum rozszedł się około godz. 17.30, ale pewna jego część udała się na plac Pey-Berland, gdzie zazwyczaj dochodzi do zamieszek i - jak podaje AFP - "żółte kamizelki" oraz siły porządkowe urządziły półgodzinną "wymianę ognia", w której jedna strona rzucała różnego rodzaju przedmiotami i jajkami, a druga użyła gazów łzawiących i armatek wodnych.
Lokalny związek zawodowy policjantów poinformował władze o "moralnym i fizycznym znużeniu" funkcjonariuszy, którzy domagają się lepszych środków do walki z "tą miejską partyzantką".
W sobotę rano dziennik "Le Parisien" napisał, że "żółte kamizelki gonią resztką sił"; według AFP ruch stracił w dużej mierze poparcie społeczne oraz impet dzięki konsultacjom społecznym, jakie podjął rząd prezydenta Emmanuela Macrona.
Demonstracje "żółtych kamizelek" wymierzone są przeciwko polityce gospodarczej i społecznej prezydenta, a zwłaszcza przeciw zniesieniu podatku od wielkich fortun; część demonstrantów domaga się ustąpienia Macrona, lub wręcz prezydenta i całego rządu.
Pod koniec stycznia ruch żółtych kamizelek ogłosił, że wystawi kandydatów w majowych wyborach europejskich. Według sondażu wykonanego wtedy dla stacji BFM TV lista ta ma szanse na zdobycie 13 proc. głosów. O poparcie "żółtych kamizelek" zabiegają we Francji zarówno partie skrajnie prawicowe, jak Zjednoczenie Narodowe (RN) Marine Le Pen (dawniej Front Narodowy) czy Patrioci - ultraprawicowa formacja założona przez byłego zastępcę Le Pen Floriana Philippot, jak i skrajnie lewicowe, jak Francja Nieujarzmiona czy Komunistyczna Partia Francji. (PAP)
fit/ mal/