REKLAMA
TYLKO U NAS

Trump a giełdy i gospodarka. Między triumfem a katastrofą

Michał Żuławiński2020-11-03 06:00analityk Bankier.pl
publikacja
2020-11-03 06:00

Donald Trump miał zrujnować amerykańską gospodarkę i giełdę, przynajmniej według niektórych prognoz formułowanych 4 lata temu. Tymczasem na czas jego kadencji przypada wielka hossa na Wall Street oraz przekładający się na rynek pracy wzrost gospodarczy, przerwany brutalnie przez pandemię. Ocena wpływu prezydenta na świat finansów, podobnie jak całą jego osoba, wymyka się jednak standardowym ramom.

Trump a giełdy i gospodarka. Między triumfem a katastrofą
Trump a giełdy i gospodarka. Między triumfem a katastrofą
/ Bankier.pl

Niezależnie od wyniku tegorocznych wyborów, prędzej czy później o epizodzie z historii Ameryki pod tytułem „Donald Trump w Białym Domu” powstaną niezliczone opracowania, artykuły, książki, seriale czy filmy. Każde z tych dzieł będzie musiało choć trochę dotknąć tematów giełdowo-gospodarczych, ponieważ wywodzący się wprost ze świta biznesu 45. prezydent USA zajmował się nimi wyjątkowo często.

Nim przejdziemy do rynkowo-gospodarczego podsumowania pierwszych lub ostatnich czterech lat Donalda Trumpa w fotelu prezydenckim, warto przypomnieć atmosferę, która panowała tuż przed jego niespodziewaną dla wielu elekcją. Wnioski sprzed czterech lat mogą być przydatne i dziś.

Czarny łabędź z blond grzywką

Truizmem jest powiedzieć, że latem 2015 r. niewielu traktowało poważnie dołączenie kontrowersyjnego biznesmena do prezydenckiego wyścigu. Rzecz jasna Trump nie był człowiekiem znikąd -  był biznesowym celebrytą, pojawiał się w telewizji, sygnował swoim nazwiskiem kolejne marki (od nieruchomości i kasyn po wódkę i steki). Na polu politycznym jego dokonania były skromne (co jakiś czas przebąkiwało starcie w wyborach), a bezpośrednio przed 2015 r. największym jego dokonaniem na tym polu było podważanie legalności wyboru Baracka Obamy i kwestionowanie jego aktu urodzenia (sugerując, że 44. prezydent nie urodził się na terytorium USA).

Mijały miesiące, a kandydatura Trumpa zamiast tonąć – zgodnie z opiniami wielu komentatorów – nabierała rozpędu. Na początku 2016 r. jego zwycięstwo w wyborach prezydenckich umieściłem wśród „Czarnych łabędzi” na ten rok. Innymi były m.in. Brexit, który zmaterializował się w czerwcu tego roku, czy zwycięstwo Polski w Euro 2016 (kto wie, gdyby J. Błaszczykowski trafił z rzutu karnego, to może trafiłbym i ja).

Kiedy okazało się, że to Donald Trump zdobędzie nominację Partii Republikańskiej, wielu myślało, że dalej ten zaskakujący scenariusz posunąć się już nie może. Po drugiej stronie stała bowiem silna w sondażach Hillary Clinton, której zwycięstwo przewidywały niemal wszystkie ośrodki badawcze, a także bukmacherzy.

Resztę historii wszyscy znają – była Pierwsza Dama w istocie zdobyła więcej głosów, lecz ich rozkład nie przełożył się na zdobycie wystarczającej liczby głosów elektorskich. Atmosferę tamtej gorącej listopadowej nocy można poczuć dzięki naszej relacji z wyborów 2016 r.

Jednocześnie zapraszamy na relacją z wyborów w 2020 r. Zaczynamy we wtorek rano, przez cały dzień i całą noc będziemy śledzić najważniejsze doniesienia z USA i światowych rynków finansowych.

Przejdź do relacji na żywo z wyborów w USA

To Hilary była „w cenach”

Inwestorzy na wszystkich rynkach mniej lub bardziej świadomie starają się odpowiednio wycenić przyszłość, więc każda niespodzianka wzmaga zmienność. W przypadku poprzednich wyborów w USA dominującym konsensus był następujący: w cenach aktywów uwzględnione jest zwycięstwo Clinton, natomiast wybór Trumpa otwiera drogę do scenariuszy spadkowych.

- Wielka niespodzianka, jaką byłoby zwycięstwo Donalda Trumpa, najprawdopodobniej spowodowałaby krach na rynku akcji i osunięcie się świata w recesję – stwierdził na tydzień przed wyborami Simon Johnson, ekonomista MIT.

- Szacujemy, że inwestorzy uważają, że wygrana Trumpa doprowadzi do spadku S&P500 o 10-15 proc., obniży cenę ropy o 4 proc. i przełoży się na 25 proc. spadku wartości meksykańskiego peso – napisali w szeroko cytowanej analizie dwaj amerykańscy ekonomiści, Justin Wolfer i Eric Zitzewitz.

- Wierzymy, że wygrana Trumpa doprowadzi do dalszych spadków na rynkach. Nie należy używać przykładu Brexitu, kiedy rynki akcji odbiły szybko – napisali z kolei analitycy JP Morgan.

Rzecz jasna, im bliżej do wyborów, tym więcej pojawiało się niepewności. W okresie między głosowaniem ws. Brexitu a wyborami prezydenckimi, amerykański rynek akcji wspiął się na nowe maksima, a następnie „szedł w bok”. Wprawdzie 25 października 2015 października rozpoczęła się najdłuższa od 36-lat spadkowa passa indeksu S&P500 (9 giełdowych dni na minusie z rzędu), to jednak skumulowana wartość spadków sięgnęła jedynie 3 proc. Co więcej, ostatnią przedwyborczą sesję indeks zakończył wzrostem o 2,2 proc.

fot. Andrew Harrer / / Bloomberg

- Publikowane w poniedziałek sondaże dość zgodnie wskazywały na niewielką, mieszczącą się w granicach błędu statystycznego, przewagę Hillary Clinton nad Donaldem Trumpem. Deja vu z przedednia czerwcowego referendum w Wielkiej Brytanii jest nie do uniknięcia. Rynki finansowe do ostatniej chwili nie wierzyły w Brexit, podobnie jak teraz wypierają możliwość wyboru Trumpa. To właśnie percepcja rosnących szans na elekcję Clinton miała doprowadzić do wzrostów cen akcji,  spadku cen złota i wyraźnego umocnienia meksykańskiego peso. Większość analityków uważa, że gwarantująca zachowanie status quo kandydatka Partii Demokratycznej będzie dla rynków akcji lepszą opcją od nieprzewidywalnego Donalda Trumpa – pisał Krzysztof Kolany w depeszy z 7 listopada 2016 r., czyli dzień przed wyborami.

Kilkadziesiąt godzin później okazało się, że Brexit nie był jedynym „czarnym łabędziem”, który przyszedł na świat w 2016 r. Jednak tak jak nie sprawdziły się przedwyborcze sondaże, tak nie sprawdziły się kasandryczne prognozy dotyczące rynku akcji.

Trump zmienny jest

9 listopada 2016 r. niebo nie tylko nie zawaliło się inwestorom na głowę, lecz także rozpoczęła się hossa, którą chełpić się lubił i lubi nadal Donald Trump.

- 9 listopada 2016 roku przejdzie do podręczników inwestowania. Inwestorzy, którzy w nocy przerazili się prezydenta Donalda Trumpa, do wieczora zdążyli go pokochać. Reakcje rynków na wynik wyborów w USA była silna, niesamowicie zmienna i bardzo emocjonalna – pisał Krzysztof Kolany w relacji z Wall Street.

Cztery lata temu okazało się, że rynki najbardziej boją się tego, co nieznane. Przed wyborami inwestorzy z Wall Street optowali za „status quo” zapewnianym przez Hillary Clinton. Po wyborach, kiedy jasne stało się, że trzeba będzie żyć z Donaldem Trumpem w Białym Domu (wyniki tamtych wyborów nikt nie kwestionował, teraz jest o to obawa), inwestorzy szybko przywykli do nowych realiów, w których handel pod tweety prezydenta (często publikowane z szybkością karabinu maszynowego) stał się zwyczajnym elementem krajobrazu. Tym bardziej, że sam Trump-prezydent szybko zaczął wyraźnie różnić się od Trumpa-kandydata.

Dokładne omówienie tej przemiany zamieściliśmy w artykule „Jak Donald Trump przestał być Donaldem Trumpem”. W tym miejscu warto przywołać jeden, być może najbardziej symptomatyczny, jej przykład. W trakcie kampanii wyborczej Donald Trump otwarcie krytykował Rezerwę Federalną pod kierownictwem Janet Yellen, zarzucając jej prowadzenie polityki skutkującej powstawaniem bańki na rynkach.

„Fed nie wykonuje swojej roboty (…) Fed jest bardziej upolityczniony niż senator Clinton” - mówił kandydat Republikanów podczas pierwszej debaty telewizyjnej.

fot. Carlo Allegri / / Reuters

Biznesmen jawił się wówczas jako zwolennik „zdrowego pieniądza” i walki z długiem publicznym. Latem 2016 r. wypowiedział się nawet na temat ponownego powiązania dolara ze złotem.

- Przywrócenie standardu złota będzie bardzo trudne, ale czyż nie byłoby to wspaniałe? Mielibyśmy standard, na którym moglibyśmy oprzeć naszą walutę – mówił Trump jako kandydat.

Retoryka Trumpa uległa zmianie po tym, jak wprowadził się on do Białego Domu. „Uważam, że nasz dolar robi się zbyt mocny i częściowo jest to moja wina, ponieważ ludzie pokładają we mnie zaufanie. Ale to nas boli i ostatecznie nas zaboli” - powiedział prezydent USA już w kwietniu 2017 r.

W kolejnych miesiącach Trump wytaczał coraz większe działa wobec Rezerwy Federalnej i to mimo faktu, że mógł przemeblować ją po swojemu, włącznie z dokonaniem zmiany na stanowisku przewodniczącego. Amerykański odpowiednik Rady Polityki Pieniężnej był raz po raz ostro krytykowany za utrzymywanie stóp procentowych na zbyt wysokim – zdaniem Trumpa – poziomie i niedostateczne wspieranie jego polityki.

Cięcie i ekspansja

Zważywszy na to, że od poprzedniego kryzysu finansowego wsparcie banków centralnych jest dla rynków finansowych kluczowym źródłem „paliwa do wzrostów”, prezydent Trump, mimo wszystkich związanych z nim kontrowersji, był przez Wall Street uważany za „swojego człowieka”. Tym bardziej, że spółki, a co za tym idzie inwestorzy, otrzymali od prezydenta potężny prezent.

Korzystając ze starego republikańskiego podręcznika, niemal równo rok po wyborach, w życie weszła zapowiadana przez Trumpa największa od trzech dekad reforma i obniżka podatków. Jej głównym elementem było cięcie stawki podatku korporacyjnego z 35 do 21 proc. Na mniejsze obciążenia mogły liczyć też gospodarstwa domowe, ze względu na jednoczesne obniżenie większości stawek i zmianę progów podatkowych. Dodatkowym wsparciem dla przedsiębiorczych Amerykanów była deregulacja różnych obszarów gospodarki.

W zależności od aparatu badawczego (i poglądów politycznych) ekonomiści spierają i będą się spierać o efekty tej reformy. Sam Donald Trump nie ma wątpliwości – jego prezydentura dała amerykańskiej gospodarce wiatr w żagle, czego barometrem była nie tylko Wall Street i rekordy bite przez S&P500, ale także Main Street, której kondycję mierzy np. stopa bezrobocia.

W tej beczce miodu jest rzecz jasna sporo dziegciu. Jak zostało wspomniane, trudno interpretować boom na rynku akcji w oderwaniu od polityki banków centralnych z Rezerwą Federalną na czele. Co więcej, sam Trump nigdy „nie dowiózł” obiecanego tempa wzrostu PKB, które wyznaczył na 3 proc. rocznie.

Nie udał się także plan reindustrializacji Ameryki, co widać po przedpandemicznym spowolnieniu w przyroście miejsc pracy w przemyśle. Dziś, ze względu na koronawirusa, być może pamiętamy o tym mniej, ale kilka lat temu to rozpętane przez Donalda Trumpa wojny handlowe (na czele z konfliktem z Chinami) były jednym z głównych czynników ryzyka gospodarczego na świecie, w tym w USA. Można więc postawić tezę, że prezydent-biznesmen swoją polityką zagraniczną nie ułatwiał życia innym przedsiębiorcom, a w konsekwencji także i sobie.

Dwie przegrane wojny

W kampanii wyborczej Donald Trump zapowiadał walkę z dwoma deficytami – budżetowym i handlowym. Na obu polach poległ i to jeszcze przed wybuchem pandemii. W przypadku finansów publicznych Trump wykonał woltę podobną, jak w przypadku silnego dolara.

- Spłacę dług publiczny do końca mojej drugiej kadencji – oświadczył w trakcie poprzedniej kampanii Trump. Wówczas na amerykańskim zegarze długu widniała kwota 19 bilionów dolarów. Obecnie to już 27 bilionów dolarów. Tylko w części da się to wytłumaczyć pandemią – przed jej wybuchem na zegarze widniało 4 biliony mniej, zaś na ten rok planowany deficyt budżetu federalnego miał przekroczyć bilion dolarów (ostatecznie, ze względu na pandemię, będzie trzy razy większy).

Podobnie rzecz ma się z deficytem handlowym, którego istnieniem Trump uzasadniał rozpętanie wojen handlowych. Ostatnie dane z sierpnia pokazały -67 mld USD czyli najmniej od 2006 r. Owszem, pandemia odpowiada za część tego stanu, ale wyraźnie widać, że 4 lata Trumpa w Białym Domu nie zmieniły diametralnie sytuacji względem rządów administracji Baracka Obamy.

Trump 2.0

Na koniec warto zastanowić się, jaki wpływ na amerykańską gospodarkę i giełdy mogłaby mieć reelekcja Donalda Trumpa. W krótkim terminie komentatorzy podkreślają, że Trump i jego zaplecze polityczne są mniej chętne do pompowania bilionów dolarów w amerykańską gospodarkę w ramach pandemicznych programów pomocowych. Zamiast tego urzędujący prezydent zapowiada, że szczepionka powstanie szybko (choć miała być przed wyborami), co pozwoli gospodarce odbić już w 2021 r.

Gdy tak się stanie, Trump będzie mógł powrócić do realizowania polityki z pierwszej kadencji – wydaje się, że tak należy rozumieć niemal brak nowych haseł gospodarczych w jego wykonaniu. To symptomatyczne, że na oficjalnej stronie kampanii 2020 nie znajdziemy zakładki poświęconej gospodarce, podczas gdy w 2016 nie tylko była, ale i zawierała całkiem konkretne postulaty, dotyczące tempa wzrostu PKB czy tworzenia nowych miejsc pracy.

W rozważaniach o gospodarczych konsekwencjach reelekcji Trumpa poczynić trzeba jedno zastrzeżenie – jak pokazała pierwsza kadencja, 45. prezydent USA nie należy do osób przesadnie stałych w poglądach. Na dodatek, uwolniony od konieczności ubiegania się o reelekcję (aczkolwiek najbardziej zajadli przeciwnicy są zdania, że „król Trump” nie odda władzy w 2024) mógłby w pełni skupić się na zapisaniu się na kartach amerykańskiej historii.

Niewykluczone, że – jakkolwiek to zabrzmi – druga z rzędu nieoczekiwana elekcja Trumpa wywoła trochę zamętu na rynkach. Jednak zakładając, że w drugiej kadencji nie zrobiłby wielkiej wolty, jego rządy mogą być korzystniejsze dla spółek i inwestorów z Wall Street – zważywszy, że kontrkandydat Biden zapowiada podwyżki podatków i więcej regulacji. Tymczasem Trump zapowiada 10 mln nowych etatów w 10 miesięcy po wprowadzeniu szczepionki.

Więcej o kandydaturze Joe Bidena przeczytasz w artykule "Co wygrana Bidena może oznaczać dla inwestorów?" autorstwa Krzysztofa Kolanego.

fot. Jim Loscalzo / / Reuters

Jeżeli wyborcy nie przedłużą Donaldowi Trumpowi prezydenckiego mandatu, to gospodarcza ocena jego prezydentury zawsze będzie naznaczona pandemią. Zwolennicy powiedzą, że wszystko było świetnie dopóki Ameryki nie zaatakowała „chińska zaraza” – i znajdą na to argumenty. Przeciwnicy, podparci innymi argumentami, odpowiedzą, że gospodarka rosła mimo, a nie dzięki Trumpowi, a na dodatek przy pierwszym uderzeniu koronawirusa prezydent-biznesmen zawiódł.

Znacznie ciekawiej może wyglądać prezydencka biografia Donalda Trumpa w sytuacji, gdy to na jego barkach będzie spoczywało wyciągnięcie USA z kryzysu, najpierw pandemicznego (już teraz Covid-19 kosztował życie 231 000 Amerykanów), a zaraz potem gospodarczego. Realizacja ambitnego programu z początków prezydentury (odbudowa przemysłu, utarcie nosa Chinom, spłata długu publicznego, drastyczne ograniczenie imigracji etc.) w nowych warunkach może być jeszcze trudniejsza niż w świecie sprzed pandemii. Być może dlatego w obecnej kampanii Trump nie rzuca obietnicami na prawo i lewo. Ta najważniejsza – „Make America Great Again” – to ciągle praca do wykonania.

Źródło:
Tematy
Najlepsze konta dla spółek - ranking
Najlepsze konta dla spółek - ranking

Komentarze (4)

dodaj komentarz
grzegorzkubik
Czemu indeksy rosną od kwietni? Bo rządzi Trump i republikanie a inwestorzy dobrze oceniają Trumpa i głosują na niego. Biden na głosy wyrobników z Nowego Yorku, którzy w podatkach za wszystko płacą zaś bogaci wyprowadzają się poza NY by żyć jak ludzie.
prs
Czarodzieje, zaklinacze..

Obojetnie kto wygra - dalej trzeba robic swoje.

talmud
totalne bajki.....a propos jak ktos nie rozumie ze amerykańska "gospodarka" to export makulatury $$ interwencje fed na rynku forex skupowanie "aktywów" na szulerni zwanej "giełda" upadający petrodollar system swift sankcje bankowe manipulacje na rynku zlota etc etc...
"amerykanska gospodarka"
totalne bajki.....a propos jak ktos nie rozumie ze amerykańska "gospodarka" to export makulatury $$ interwencje fed na rynku forex skupowanie "aktywów" na szulerni zwanej "giełda" upadający petrodollar system swift sankcje bankowe manipulacje na rynku zlota etc etc...
"amerykanska gospodarka" pokaże swoja "sile" jak upadnie makulatura $$ ......:):)......jezeli chodzi o "wybory prezydenta".....to wybierają go ELEKTORZY czyli ludzie opłaceni przez......tu "domyśl sie"......zwykly joe jest tylko elementem cyrku zwanego "demokracja".....bez potężnych pakietów stymulacyjnych & społecznościowych za które notabene placi reszta świata ( każdy kto używa makulatury$$) wszystko zawaliłoby sie jak domek z kart.......wkrotce największy bankrut bedzie musiał upaść ......ciekawe tylko bedzie jak wielki bedzie BOOOOM....

Powiązane: Wybory w USA

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki