Pomysł podniesienia płacy minimalnej z 41% do 50% przeciętnego wynagrodzenia jest zły. Podwyżka nie usatysfakcjonuje pracowników, a wyższe koszty zatrudnienia mogą spowodować wzrost bezrobocia. O wiele lepszym pomysłem jest zmniejszenie obciążeń składkowych dla najmniej zarabiających pracowników.
Od 1 stycznia wynagrodzenie minimalne wzrasta o 114 zł do 1500 zł brutto. Oznacza to, że całkowity koszt zatrudnienia pracownika wyniesie 1777,20 zł, czyli wzrośnie o 132 zł. Z tego na rękę pracownik otrzyma 1111 zł. Przy pensji minimalnej wynoszącej 1386 zł brutto, wynagrodzenie netto wynosi 1032 zł. Innymi słowy, podwyżka płacy minimalnej do 1500 zł oznacza podwyżkę netto tylko o 79 zł.
Na całkowity koszt wynagrodzenia pracownika składa się pensja brutto oraz suma składek do ZUS dodatkowo płacona przez pracodawcę, które obecnie wynoszą 18,48% wynagrodzenia brutto pracownika. Od lutego, wraz ze wzrostem składki rentowej o 2pp, wzrosną one do 20,48%. Różnica między wynagrodzeniem brutto, a netto pracownika zatrudnionego na podstawie umowy o pracę wynosi 26%. Z kolei różnica pomiędzy całkowitym kosztem wynagrodzenia, a tym co pracownik otrzymuje na rękę wynosi 37,5%. O tym jak się oblicza składki płacone przez pracownika i pracodawcę przeczytasz w artykule Jak się liczy wynagrodzenie?
Wzrost wynagrodzenia minimalnego powoduje głównie zwiększenie sumy składek płaconych do ZUS zarówno przez pracodawców i pracowników. Rzeczywisty wzrost wynagrodzenia, czyli tego, co pracownik otrzymuje na rękę w zasadzie jest niewielki. Stąd o wiele lepszym rozwiązaniem dla pracowników, a jednocześnie nie zwiększającym zbytnio kosztów zatrudnienia, byłoby obniżenie składek płaconych przez najmniej zarabiających pracowników.
Przykładowo pracownik otrzymujący 1386 zł brutto, do ZUS wpłaca 190 zł, na ubezpieczenie zdrowotne 107 zł, a jego zaliczka na podatek dochodowy wynosi 56 zł. Gdyby obniżono mu składkę płaconą do ZUS o połowę, wówczas jego pensja netto wzrosłaby z 1032 zł do 1127 zł. Jest to więcej niż po podwyżce wynagrodzenia minimalnego do 1500 zł brutto.
Nie jest to dobre rozwiązanie dla zwolenników emerytur wypłacanych przez ZUS. Stąd mogłoby to być rozwiązanie czasowe lub dobrowolne. Z pewnością skorzystałaby z niego większość pracowników otrzymujących wynagrodzenie minimalne. Oczywiście nie oznacza to, że najniższe wynagrodzenie nie powinno być systematycznie podnoszone. Pytanie tylko, czy podnosząc pensję minimalną rządzący chcą, by pracownicy otrzymywali więcej na rękę, czy więcej odprowadzali bezpośrednio do budżetu?
Pracodawcy są tradycyjnie przeciwni
Pracodawcy tradycyjnie są przeciwni podnoszeniu płacy minimalnej. Twierdzą, że powoduje to wzrost bezrobocia. Z drugiej strony niektórzy eksperci uważają, że nie ma istotnej korelacji pomiędzy zwiększającą się płacą minimalną a liczbą osób bez pracy. Rządzący szacują, że najniższe wynagrodzenie otrzymuje ok. pół miliona osób. Z drugiej strony na podstawie umów śmieciowych pracuje ponad 800 tys. osób.
W ich przypadku płaca minimalna nie obowiązuje. Pracodawcy obawiając się wzrastających kosztów zatrudnienia coraz częściej proponują pracownikom umowy śmieciowe jako alternatywę dla kosztownych umów o pracę. Niewykluczone, że dzięki temu duża rzesza pracowników otrzymuje wyższe wynagrodzenia netto, niż gdyby pracowali na podstawie umów o pracę.
Sytuacja jest bardzo skomplikowana i trudno jednoznacznie stwierdzić, które rozwiązanie jest dobre, a które złe. Wszystko zależy od "sytuacji", co nie zmienia faktu, że rząd w końcu powinien zwrócić uwagę na to, że podstawowym problemem w rozwoju rynku pracy są przede wszystkim wysokie koszty zatrudnienia, na których tracą nie tylko pracodawcy, ale głównie pracownicy.
Łukasz Piechowiak
Bankier.pl
l.piechowiak@bankier.pl