Uchwalenie przez Sejm okrojonej wersji projektu ustawy o wsparciu kredytobiorców kończy pewien etap w historii kredytów hipotecznych w Polsce. Nie będzie żadnego systemowego rozwiązania problemu, który trapi osoby spłacające zobowiązania zaciągnięte przed dekadą. Nie oznacza to jednak, że sprawa ucichnie – sądy nie będą przejmować się stabilnością sektora bankowego.
4 lipca parlament przyjął nowelizację ustawy o wsparciu kredytobiorców w trudnej sytuacji. Projekt ten nazywany był „prezydencką ustawą frankową”, chociaż zawierał tylko jeden, bardzo łagodny instrument mający zachęcić banki do zamiany zobowiązań opartych na walutach obcych na złotowe kredyty hipoteczne. I właśnie ten mechanizm (Fundusz Konwersji) usunięto z ostatecznej wersji aktu, pozostawiając jedynie narzędzia, które mają doraźnie wspomóc dłużników popadających w finansowe kłopoty.


Dziś niewielu już pamięta, że po „czarnym czwartku” w styczniu 2015 r. zaprezentowano wiele mniej lub bardziej skomplikowanych pomysłów na rozwiązanie problemu kredytów opartych na walutach obcych. Najpierw sięgano po węgierskie wzorce, proponując ustawową konwersję zobowiązań. Potem pojawiały się nieco węziej zakrojone opcje (np. ograniczenia przewalutowania do kredytów osób najmocniej obciążonych ratami).
Ostatnim akordem był projekt Kancelarii Prezydenta, zakładający, że banki dobrowolnie (chociaż zmuszane perspektywą użycia składanych na fundusz środków przez konkurentów) zachęcą klientów do zmian. Po niemal dwóch latach „w zamrażarce” dokument ten dotarł prawie do końca legislacyjnej drogi, ale już bez kluczowego elementu.
Co się proponuje kredytobiorcom?
W uchwalonej przez Sejm ustawie zmieniono zasady przyznawania pomocy kredytobiorcom znajdującym się w trudnej sytuacji finansowej. Rozróżniono dwa instrumenty:
- Wsparcie – wypłacana przez Bank Gospodarstwa Krajowego kwota na wskazany przez bank-kredytodawcę rachunek. Wysokość wsparcia to maksymalnie 2000 zł lub kwota raty kredytu (jeśli jest niższa), a świadczenie wypłacane jest przez 36 miesięcy.
- Pożyczka na spłatę zadłużenia – przeznaczana na spłacenie zobowiązania z tytułu kredytu mieszkaniowego, jeśli kredytobiorca sprzedał nieruchomość, a kwota uzyskana ze sprzedaży nie pokryła całego zadłużenia. Maksymalna kwota to 72 tys. zł.
Wsparcie będą mogli otrzymać zarówno korzystający z kredytu hipotecznego w złotych, jak i produktów denominowanych i indeksowanych walutami obcymi. Pożyczka, której nie przewidziano w poprzedniej, obecnie obowiązującej, wersji ustawy, przygotowana została przede wszystkim z myślą o „frankowiczach”, których dług wyrażony w złotych przekracza wartość nieruchomości.
W przypadku obu narzędzi obowiązują takie same zasady zwrotu środków. Kredytobiorca będzie:
- rozpoczynał spłatę 2 lata po wypłacie ostatniej transzy pomocy,
- spłacał należność w 144 nieoprocentowanych, równych ratach,
- mógł liczyć na umorzenie części należności, jeśli spłaci terminowo 100 rat.
Warunkami wstępnymi, by móc starać się o wsparcie lub pożyczkę na spłatę zadłużenia są m.in.:
- trudna sytuacja finansowa, rozumiana jako posiadanie statusu bezrobotnego przez przynajmniej jednego kredytobiorcę lub obciążenie ratą dochodów na poziomie co powyżej 50 proc. lub niski dochód po odjęciu raty kredytu (zdefiniowany w ustawie o pomocy społecznej).
- brak prawa do innej nieruchomości.
W ustawie poprawiono kilka braków poprzedniego aktu. Rozszerzono katalog celów kredytu (wcześniej na pomoc nie mogli liczyć np. zaciągający zobowiązanie na remont), przewidziano procedurę dodatkowej weryfikacji wniosków o pomoc (stosując rodzaj „kary” finansowej dla banków niesłusznie odrzucających aplikacje) oraz doprecyzowano postępowanie wobec osób, których umowa kredytowa została wypowiedziana (jeśli stało się to po złożeniu wniosku, wypowiedzenie nie jest skuteczne).
Doraźna pomoc dla nielicznych
Nowelizacja ustawy niewątpliwie poprawia kiepsko skonstruowany mechanizm wsparcia kredytobiorców. Warto przypomnieć, że w lipcu 2019 r. specjalny fundusz dysponował ponad 600 mln zł wolnych środków, a otrzymujących pomoc było niewielu (mniej niż tysiąc dłużników). Z jednej strony zainteresowanie programem było niewielkie, a dodatkowo nie pomagał fakt, że banki w tym schemacie są sędzią we własnej sprawie, rozpatrując wnioski klientów.
Ze wsparcia zapewne skorzysta teraz więcej kredytobiorców, którzy popadli w tymczasowe kłopoty finansowe. Można się jednak zastanawiać, kto będzie gotów użyć drugiego instrumentu – pożyczki na spłatę „kredytowej nadwyżki”.
Przypomnijmy na czym polega problem znaczącej części kredytobiorców „frankowych”, raczej tej milczącej niż protestującej lub spierającej się z bankami w sądach. Po pierwsze, 100 tys. zobowiązań jest „pod wodą”. Klienci obciążeni długiem o wskaźniku LTV ponad 100 proc. nie mogą przenieść swojego kredytu do innego banku – instytucje nie są gotowe refinansować takich zobowiązań. Nie mogą również sprzedać mieszkania, spłacić długu i pozbyć się zobowiązania, chyba że zdecydują się z innych źródeł (np. oszczędności, sprzedaży innej nieruchomości) pokryć różnicę pomiędzy zadłużeniem a kwotą uzyskaną z transakcji. Teoretycznie to oni są adresatami pożyczki przewidzianej w uchwalonej przez Sejm ustawie. Można spodziewać się, że niechętnie „zaciągną kredyt na kredyt” i zrealizują stratę dopóki są na stole inne opcje.
To rzesza klientów-zakładników – osób, które często nie mogą zrealizować swoich życiowych planów (np. związanych z powiększeniem rodziny), chociaż są w przeważającej mierze w dobrej sytuacji finansowej. Przeniesienie kredytu na nowe mieszkanie możliwe jest z kolei tylko przy dobrej woli banku.
Po drugie, malejąca, ale wciąż bardzo liczna grupa kredytobiorców nadal narażona jest na poważne ryzyko. Jeśli powtórzy się „czarny czwartek”, być może dodatkowo w czasach znacznie gorszej koniunktury, klienci mogą nie być w stanie podołać spłatom. Już dziś raty poważnie obciążają ich dochody. Zwraca na to uwagę chociażby KNF w raportach podsumowujących sytuację banków, także w ostatniej edycji analizy ("Frankowy problem na 5 wykresach"). Ustawowe wsparcie nie zmieni trwale ich sytuacji, najwyżej pozwoli odwlec niewypłacalność o kilka lat. W najbardziej optymistycznym scenariuszu doraźna pomoc umożliwi przetrwanie przejściowego umocnienia się franka.
Teraz ważne będą sądy
Obserwujący powolne prace nad prezydenckim projektem nie byli zapewne zaskoczeni usunięciem z niego elementu, który miał „zdestabilizować sektor bankowy”. Ostateczny koniec próby systemowego rozwiązania problemu kredytów opartych na walutach obcych nie oznacza jednak, że frank szwajcarski przestanie być gorącym tematem. Teraz uwaga kredytobiorców i banków skupiać się będzie na salach sądowych.
Już w lipcu czeka nas ważne wydarzenie – Trybunał Sprawiedliwości UE odpowie na pytania zadane przez jednego z polskich sędziów. Opinię w tej sprawie przedstawił już Rzecznik Generalny TSUE. Bankowcy alarmują, że jeśli rozstrzygnięcie będzie zbliżone do majowej opinii, banki mogą stracić nawet 60 mld zł. Co ciekawe, zbliżone szacunki słyszeliśmy już kilka lat temu przy okazji prac nad jedną z wersji ustaw mających systemowo rozwiązać problem.
Tym razem obawy dotyczą możliwości orzekania przez sądy, iż klauzule dotyczące przeliczania walut są abuzywne i nie obowiązują klientów. Jeśli nie uzupełni się „luki” w kontrakcie, kredyt staje się zobowiązaniem w złotych, ale opartym na oprocentowaniu bazującym na stawce LIBOR CHF. Pojawiły się już głosy ekspertów wskazujące, że takie sądowe rozstrzygnięcia są pozbawione ekonomicznego sensu, a waluta zobowiązania i odpowiednia stopa procentowa to nierozłączna para. Ten tok myślenia jest jednak charakterystyczny dla finansistów, a nie dla sądów, które kierują się obowiązującym prawem.
Przypomnijmy, że sędzia rozstrzygający konflikt na linii klient-bank nie bierze pod uwagę stabilności systemu bankowego, skupia się na konkretnej sprawie. Warto też podkreślić, że:
- Zgodnie z unijną dyrektywą o nieuczciwych warunkach umownych usunięcie niedozwolonej klauzuli służy nie tylko przywróceniu naruszonej (na niekorzyść konsumenta) równowagi, ale ma także odstraszać przedsiębiorców przed stosowaniem nieuczciwych klauzul.
- Nie jest istotne, czy „wyedytowana” przez sąd umowa ma sens biznesowy. Argument, że „nikt nie udzieliłby kredytu w złotych z oprocentowaniem opartym o LIBOR” jest chybiony.
- Uczciwość fragmentów umowy ocenia się na dzień podpisania kontraktu, a skutki uznania ich za niedozwolone na moment rozstrzygnięcia sprawy.
- Nie jest istotne, czy przedsiębiorca używający niedozwolonej klauzuli w umowie wykorzystał stwarzane przez nią możliwości (np. narzucając nierynkowe kursy wymiany walut). Liczy się fakt wpisania szkodliwego fragmentu do kontraktu.
Jest prawdopodobne, że rozstrzygnięcie TSUE będzie impulsem, który jakościowo i ilościowo zupełnie zmieni obraz sądowych sporów banki-konsumenci. Powtórzy się, w nieco innej formie, przypadek rynku ubezpieczeń komunikacyjnych, który „wyhodował” sobie, unikając wypłacania adekwatnych świadczeń, prężnie działający ekosystem kancelarii odszkodowawczych. Niskie koszty wejścia (wynikające z konkurencji w obsłudze walutowych pozwów) przy potencjalnie sporych korzyściach w razie pomyślnego zakończenia sprawy, zachęcą nawet dotychczas biernych kredytobiorców do podjęcia ryzyka.
Warto podkreślić jednak, że każda sprawa rozstrzygana jest indywidualnie, a sąd bierze pod uwagę niepowtarzalne (mimo podobnych rysów) okoliczności. Jest pewne, że bankowi prawnicy będą wykorzystywać każdą możliwość, by podważyć argumenty kredytobiorców lub co najmniej wydłużyć drogę do ostatecznego rozstrzygnięcia. Dlatego nawet najbardziej „prokonsumencka” decyzja trybunału nie oznacza, że sądy będą automatycznie w ten sam sposób rozstrzygać pozornie podobne spory. O kredytach hipotecznych sprzed dekady będziemy dyskutować jeszcze przez wiele lat.
