Rząd wreszcie wsłuchał się w głos ludu i postanowił wycofać się z części najgorszych rozwiązań zawartych w „Polskim ładzie”. Lecz w całej dyskusji zabrakło jednej kluczowej kwestii: waloryzacji kwoty wolnej i drugiego progu podatkowego.


Forsowany na siłę i w bezmyślnym pośpiechu pakiet głębokich zmian podatkowych okazał się spektakularną klęską. Przez cały styczeń 2022 roku miliony Polaków nie wiedziały, jaką dostaną wypłatę. Księgowi i doradcy podatkowi gubili się w kolejnych, coraz bardziej mętnych, „wyjaśnieniach" serwowanych przez stronę rządową. Wreszcie Naczelnik Jarosław postanowił posprzątać ten bałagan: zwolniono „kozły ofiarne” i wprowadzono do gry ministra Artura Sobonia.
Przeczytaj także
Ten ostatni swoją twarzą firmuje nową wersję „Polskiego ładu”, choć chyba sam nie do końca rozumie, jak działała „wersja beta” tego produktu. Z punktu widzenia pracowników etatowych kluczowe są dwie zmiany: 1) niższa stawka PIT ma zostać obniżona z 17% do 12%, 2) likwidacji ulegnie ta nieszczęsna ulga dla klasy średniej, która budziła tak dużo wątpliwości interpretacyjnych.
Przeczytaj także
Rząd powtarza te same błędy
Naprawiając „Polski ład” rząd popełnia te same błędy, których dopuścił się podczas jego konstrukcji. Przede wszystkim chodzi o ekspresowe tempo procedowania istotnych zmian w systemie podatkowym. Konsultacje społeczne mają potrwać niespełna dwa tygodnie, a rząd chce wszystko „zaklepać” jeszcze przed Wielkanocą. Tak, aby projekt trafił do Sejmu przed majówką, gdzie zapewne będzie silna presja na jego szybkie i bezrefleksyjne przegłosowanie. Zmiany mają zacząć obowiązywać już od 1 lipca, a więc w trakcie roku podatkowego, co generalnie jest bardzo złą praktyką. Tyle tylko, że obecne przepisy są tak złe, że im krócej będą obowiązywały, tym lepiej.
Po drugie, system opodatkowania pracy w Polsce pozostanie niezmiernie i zupełnie niepotrzebnie skomplikowany. W dalszym ciągu utrzymywana będzie swoista podatkowa schizofrenia – podatnik będzie miał prawo rozliczyć tegoroczne podatki według trzech różnych systemów prawnych. Wiadomo już też, że nie dla wszystkich proponowane zmiany będą korzystne lub neutralne (stąd ta kuriozalna opcja rozliczenia według zasad starego „Polskiego ładu”).
- Przy splocie ulgi dla klasy średniej z innymi ulgami istnieje grupa podatników, którą szacujemy jako jeden na tysiąc, czyli ok. 30 tys. podatników, którzy teoretycznie mogą w zeznaniu rocznym stracić” – powiedział wiceminister Artur Soboń. - Ale te osoby na etapie składania zeznania rocznego wychwyci system i one będą miały możliwość przeliczenia swojego podatku w oparciu o hipotetyczną, bo już nieobowiązującą ulgę dla klasy średniej, aby ten podatek był jak najmniejszy – dodał polityk.
Wszystko, czego wam nie mówią
Uniwersalna zasada jest taka, że słuchając komunikatów władzy trzeba zwracać uwagę nie tylko na to, co władza mówi, ale przede wszystkim na to, czego nie mówi. W tym kontekście należy przede wszystkim umieścić brak waloryzacji kwoty wolnej od PIT oraz drugiego progu podatkowego.
Wprowadzenie w ramach „Polskiego ładu” niemal 10-krotnej podwyżki kwoty wolnej (z 3091 zł do 30 000 zł) oraz ujednolicenie jej stosowania było jedną z nielicznych pozytywnych zmian w podatkach. Drugą było urealnienie zamrożonego od lat progu podatkowego i podniesienie do 120 000 zł. Problem w tym, że na skutek inflacji z roku na rok pozytywny wpływ tych zmian będzie coraz mniejszy.
W 2022 roku inflacja CPI wyniesie przynajmniej 10%. Nawet regularnie niedoszacowane projekcje Narodowego Banku Polskiego mówią o średniorocznej inflacji na poziomie 10,8% w tym roku oraz 9% w 2023 r. Oznacza to, że kwota wolna od PIT w przyszłym roku powinna wzrosnąć do przynajmniej 33 240 zł oraz 36 232 zł rok później. Taka zmiana pozwoliłaby realnie utrzymać ulgę podatkową zaserwowaną nam w ramach „Polskiego ładu”. Brak waloryzacji kwoty wolnej jest ukrytą podwyżką podatków. To samo dotyczy progu podatkowego, który w 2023 roku powinien zostać podniesiony przynajmniej do 132 960 zł, a rok później do 144 926 zł. To liczby oparte o założenie, że zmaterializują się marcowe prognozy NBP. Generalnie mówimy jednak o konieczności podnoszenia tych kwot o ok. 10% rocznie i to tak długo, jak długo mamy do czynienia z tak wysoką inflacją CPI.
Drugą kwestią, która często bywa przez polityków przedstawiana niezgodnie z prawdą, jest całkowite opodatkowanie pracy. Jakoś mało kto mówi, że podatek na NFZ (czyli tzw. składkę zdrowotną) musimy zapłacić od każdej legalnie zarobionej złotówki. To samo dotyczy innego parapodatku, jakim są składki na ubezpieczenia społeczne (czyli emerytalna, rentowa, wypadkowa, chorobowa). W rezultacie faktycznie mamy w Polsce cztery stawki opodatkowania pracy na etacie.
Pierwsza – i najniższa z nich - wynosi 33,5% i obejmuje przychody brutto do poziomu 30 000 złotych rocznie (czyli 2,5 tys. zł miesięcznie). Na to składa się 31,64% „składek” na ZUS oraz 9% „składki zdrowotnej”. W drugim progu (między 30 tys. a 120 tys. zł) dochodzi do tego 17% PIT-u, pomniejszonego o wszelkie możliwe ulgi. Kolejny przedział to drugi próg PIT, ale poniżej limitu opłacania ZUS-u. Do ostatniego zaliczymy przychody powyżej miliona złotych rocznie, powyżej których trzeba jeszcze zapłacić „daninę solidarnościową” w wysokości 4%. Faktycznie to kolejny próg podatkowy wynoszący marginalną stawkę podatku PIT do 45% (32% PIT+9% zdrowotnej+ 4% solidarnościowej).
Skutki propozycji podatkowych #PolskiŁad dla zatrudnionych na umowie o pracę na ten moment. Wciąż trudno jednoznacznie określić, co zapowiedziane zmiany będą oznaczać dla prowadzących działalność gospodarczą. pic.twitter.com/qGabdJkqaa
— Łukasz Kozłowski (@LKKozlowski) May 15, 2021
W rezultacie faktyczne opodatkowanie przychodów z pracy w Polsce zaczyna się od ok. 35% w przypadku najniższych zarobków, szybko rośnie w okolice 40%, by kumulować się na poziomie ok. 45% na wysokości ok. dwukrotności średniego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Tak wysokimi stawkami zwykle obciąża się wyroby tytoniowe i spirytusowe albo hazard. Oficjalnie po to, aby ludzi do nich zniechęcić. Czy z tego samego powodu władza tak drakońskimi podatkami obłożyła też pracę?
Reasumując, dyskusja o tym, ile wynosi najniższa stawka PIT, jest w tym momencie sprawą trzeciorzędną. Faktyczne znaczenie ma wysokość „składek” na ZUS i NFZ oraz brak jakichkolwiek ulg w tym zakresie. W rezultacie nawet do najmniej zarabiających fiskus ściąga 35-procentowy haracz efektywnie demotywując ludzi do podejmowania legalnej pracy.