To nie jest typowa rozmowa o tym, jak mieszka się w Nowym Jorku. To rozmowa o zawodowych możliwościach w sercu Stanów Zjednoczonych – na Wall Street. Po ostatnim filmie Martina Scorsese ten adres rozpala wyobraźnię jeszcze mocniej niż zwykle.


Jakie faktycznie panuje tu tempo pracy, czy łatwo dostać się na tzw. superday i kiedy poważni traderzy chodzą w skarpetkach – o tym w rozmowie z Bankier.pl opowiaa Tomasz Gruszka, Polak pracujący w Bank of America.
Malwina Wrotniak-Chałada, Bankier.pl: W którym momencie amerykańskiej gospodarki znalazłeś się w Nowym Jorku?
Tomasz Gruszka: Miałem okazję być w USA przed rokiem 2008, wtedy powszechne odczucia odnośnie do gospodarki były bardzo pozytywne: 3-procentowy wzrost PKB, rekordowe zyski banków, konta 401(k), na których Amerykanie oszczędzają na emeryturę rosły jak na drożdżach. Niewiele osób spodziewało się takiego zwrotu w 2008 roku.
Teraz każdy, nauczony doświadczeniem, jest mniej optymistyczny jeśli chodzi o przyszłość, jednak sytuacja poprawiła się znacznie. Mam cichą nadzieję, że amerykańska gospodarka odradza się i jest w fazie wzrostu, choć oczywiście nie jest to tak dynamiczny wzrost, jak w latach 90. i do końca nie wiadomo, na ile stabilny.
Pracujesz na Wall Street, nie trafiłeś tu jednak od razu. Jak wyglądała ta Twoja zawodowa ścieżka w tym kierunku?
Trafiłem do Stanów w szczególnym okresie. Kraj podniósł się już po krachu dot-com i 11 września, Wall Street przeżywało swoje złote lata. Na moją uczelnię regularnie przyjeżdżali absolwenci z wielkich banków, żeby pomóc swoim firmom w rekrutacji. Studenci mieli okazję dowiedzieć się szczegółów na temat pracy na Wall Street.
Niektórzy byli zainteresowani pracą na trading floor, niektórzy zarządzaniem aktywami, inni przejęciami i IPO. Uczelnia znajdowała się stosunkowo niedaleko Nowego Jorku i miała dobre kontakty z bankami, dlatego niemal co tydzień lub dwa w centrum karier można było zobaczyć wysłanników z Wall Street i kolejkę osób czekających z CV na swoją rozmowę kwalifikacyjną.
"Trafiłem do Stanów w szczególnym okresie. Kraj podniósł się już po krachu dot-com i 11 września, Wall Street przeżywało swoje złote lata"; fot. Thinkstock
Mimo że miałem okazję wziąć udział w kilku takich rozmowach podczas pobytu na uczelni, żadna nie poszła na tyle dobrze, by przejść do następnej rundy, tzw. superday, na który wybrańcy zapraszani są do siedziby w Nowym Jorku i przez jeden dzień, zwykle sobotę, przechodzą przez serię spotkań ze swoimi potencjalnymi współpracownikami.
Uczelnię kończyłem pod koniec 2007 roku, czyli w przeddzień recesji w USA. O pracę na Wall Street zaczynało być coraz trudniej i tak, jak wielu moich rówieśników, musiałem szukać pracy gdzie indziej. Zacząłem karierę w innej dziedzinie i dopiero po kilku latach spróbowałem swoich sił ponownie.
Absolwenci często narzekają, że uczelniana wiedza nijak ma się do zawodowej praktyki. Stanąłbyś po tej samej stronie, bazując na własnych doświadczeniach?
Dziedzina, którą obecnie się zajmuję, pokrywa się z moimi studiami, choć oczywiście wykorzystuje ułamek materiału, którego się uczyłem. Większe banki zwykle organizują staże oraz intensywne programy szkoleniowe, więc nawet, gdy ktoś skończył kierunek niepokrewny do finansów, zostanie dobrze przygotowany.
"Tempo pracy jest znaczne, presję też daje się odczuć. Parkiet faktycznie przypomina sceny z niektórych filmów"; fot. Thinkstock
Kilku znajomych pracujących na Wall Street kończyło religioznawstwo czy stosunki międzynarodowe, mimo to radzą sobie bardzo dobrze.
Początki w tej branży i w tym miejscu były brutalne?
Przed rozpoczęciem pracy poświęciłem wiele czasu, by dowiedzieć się jak najwięcej o tym, czym będę się zajmował, dlatego rozczarowań czy niespodzianek nie doświadczyłem. Wszystko było wedle oczekiwań.
Początki, jak wszędzie, do łatwych nie należą, ale nie oceniłbym ich jako brutalne. Raczej wymagające.
Przypuszczam jednak, że nie wszystko dało się przewidzieć. Pamiętasz jakieś zaskoczenia?
Ze spraw mniej zawodowych zaskoczyła mnie obecność pucybuta na każdym trading floor. Każdego ranka przechodzi pomiędzy biurkami i oferuje bankierom swoje usługi. Następnie znika z butami do swojego kącika. Znaczna część osób paraduje w tym czasie w skarpetkach.
Amerykański parkiet budzi skrajne emocje i każe wierzyć, że Amerykanie kochają giełdę i inwestowanie. To tutejszy sport narodowy czy może w praktyce jest wręcz odwrotnie, a dla przeciętnego Amerykanina gra na giełdzie to czarna magia?
Amerykanie faktycznie bardziej interesują się giełdą. Wydaje mi się, że jednym z głównych powodów jest to, że oszczędzanie na emeryturę w znacznej mierze spoczywa na ich barkach, a nie na barkach państwa. Giełda jest dla nich jednym z bardziej atrakcyjnych miejsc lokowania pieniędzy. Oczywiście mała część bawi się w aktywne inwestowanie i wybieranie pojedynczych akcji, ale z pewnością śledzą, czy S&P500 idzie w górę, czy w dół, bo to przekłada się na wzrost ich oszczędności.
A CLO [Collateralized Loan Obligations – red.]? Znasz kogoś spoza współpracowników i najbliższych, kto potrafi rozpracować ten skrót?
To niszowe instrumenty, sam o nich dowiedziałem się względnie niedawno. Ciężko mi ocenić, na ile wiedza o nic jest rozpowszechniona. Przypuszczam, że niezbyt.
Spróbujesz w trybie uproszczonym wyjaśnić na czym polega istota produktów, którymi się zajmujesz?
To obligacje w różnym stopniu zabezpieczone przez aktywa (pożyczki konsorcjalne). Jeśli stopień zabezpieczenia jest duży, obligacje są mniej ryzykowne i przez to niżej oprocentowane.
"Duża część tych [strukturyzowanych - red.] instrumentów jest zbyt skomplikowana, by trafić do większej części społeczeństwa"; fot. Thinkstock
Przykładowo jeśli od trzech kolegów pożyczę po 100 zł, pierwszemu obiecam, że jako pierwszy będzie otrzymywał odsetki i jako pierwszy będzie miał prawo do moich aktywów w razie mojej niewypłacalności, wtedy mogę mu płacić mniejsze odsetki niż drugiemu czy trzeciemu koledze.
Wycena CLO jest bardzo podobna do wyceny innych obligacji. Natomiast tak naprawdę wycenia je niewidzialna ręka rynku.
Produkty strukturyzowane nie mają w Polsce dobrej opinii. Jak są postrzegane w samych Stanach?
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Duża część tych instrumentów jest zbyt skomplikowana, by trafić do większej części społeczeństwa. Dobrze wykształconą opinię o produktach strukturyzowanych mają pewnie nieliczni.
Praca przy inżynierii finansowej to opłacalna profesja? Do jakiej innej w Nowym Jorku mógłbyś ją przyrównać?
Zależy to w dużym stopniu od zajmowanej pozycji, od firmy, dla której się pracuje i od nastrojów panujących na rynku, ale ogólnie zarobki można porównać do płac informatyków, prawników lub lekarzy.
A konkurencja? Szczególna? Taka, jakiej się spodziewałeś? Wspominałeś o tym, że tempo pracy i presja czasu nie odbiegają daleko od wyobrażeń osób, które nigdy na Wall Street nie były.
Tempo pracy jest znaczne, presję też daje się odczuć. Parkiet faktycznie przypomina sceny z niektórych filmów, zwłaszcza że często słychać okrzyki zwycięstwa czy jęki porażki. To nie jest miejsce, w którym ludzie boją się przekląć, jeśli coś nie idzie po ich myśli.
"Amerykanie faktycznie bardziej interesują się giełdą. Wydaje mi się,
że jednym z głównych powodów jest to, że oszczędzanie na emeryturę w
znacznej mierze spoczywa na ich barkach, a nie na barkach państwa"; fot.
Thinkstock
Konkurencja panuje zwykle pomiędzy bankami, jednak wewnątrz banku współpracownicy tworzą zwartą grupę i razem rozwiązują problemy.
Widziałeś już „Wilka z Wall Street”?
Widziałem... proszę nie iść na ten film z dziećmi.
Taka fabuła to już tylko historia czy nadal potencjalny do zaistnienia scenariusz?
Myślę, że książka, a potem film powstały dlatego, że jest to historia dość ekstremalna, i raczej na co dzień takie ekscesy nie mają miejsca.
"Nie zauważyłem, by była to kariera, która sprawia, że ludzie są bardziej podatni na słabości"; fot. Thinkstock
Swoją drogą, nie byłaby to historia tak przykuwająca uwagę, gdyby głównym bohaterem była gwiazda rocka, a nie finansista.
Mówisz „raczej nie mają miejsca”… Przy tych emocjach, o których wspominasz, przy tym tempie i odpowiedzialności nie jest to aby świat bardziej podatny na słabości?
Nie zauważyłem, by była to kariera, która sprawia, że ludzie są bardziej podatni na słabości. Są oczywiście niezliczone blogi w internecie, które sugerują, że życie na Wall Street obfituje w ekscesy, ale jeśli nawet, to odnosi się to do niewielkiego procenta. Sam nigdy nie miałem z tym styczności.
Będąc w Stanach, nabrałeś innej perspektywy. Czy uznałbyś banki inwestycyjne i agencje ratingowe za tak potężne, jak myśli o nich przeciętny gracz z warszawskiego parkietu?
Nie sądzę, by były bardziej potężne niż koncerny naftowe czy największe firmy technologiczne. Zresztą mogliśmy się o tym przekonać podczas ostatniego kryzysu, kiedy wiele z nich poupadało lub utraciło dawną świetność. Należy też pamiętać, że są to instytucje dość mocno regulowane przez rząd, który nie zawsze bywa im przychylny.
Ta kwestia aż sama ciśnie się na usta – wyłuskasz kilka rad dla Polaka chcącego pracować na Wall Street?
Najtrudniej jest sprawić, by ktoś z Wall Street zerknął na twoje CV, bo tych otrzymują tysiące. Czasami może w tym pomóc szkoła, czasami znajomy. Można też wysyłać aplikacje przez internet - ale to zdecydowanie najmniej efektywna metoda. 90% moich znajomych znalazło pracę na Wall Street dzięki temu, że banki rekrutowały w szkołach, do których uczęszczali.
"Pamiętasz jeszcze, jak przyjął Cię sam Manhattan? – Wysokimi podatkami i ciasnym mieszkaniem" ; fot. Thinkstock
Warto zacząć wcześnie, żeby móc odpowiednio przygotować swoje CV i przygotować się do rozmów kwalifikacyjnych. Polecam przejrzeć amazon.com w poszukiwaniu książek, które opisują dokładnie cały proces rekrutacji.
Co będzie z Tobą po Wall Street?
Dopiero zaczynam, póki co chciałbym się zaaklimatyzować.
Pamiętasz jeszcze, jak przyjął Cię sam Manhattan?
Wysokimi podatkami i ciasnym mieszkaniem. Z pozytywnej strony jednak - mimo hałasu i tłumów, panuje tu bardzo ożywiająca atmosfera i za każdym rogiem jest coś ciekawego. Dlatego moim ulubionym zajęciem tu jest po prostu wyjść z mieszkania i pochodzić po mieście.
Mieszkająca w NYC Polka opowiadała mi kiedyś, że jest to miasto, które albo się pokocha, albo znienawidzi, trudno przejść obok niego obojętnie. Po której stronie stoisz Ty?
Nowy Jork to niezwykłe miasto. Tu się ciągle coś dzieje, czy to koncert, czy show w comedy club, gdzie wpadają znani komicy, czy impreza w roof top barze - tak wysoko, że rozdają szlafroki dla ogrzania. Są takie dni, kiedy tysiące przebierają się za świętego Mikołaja i krążą od pubu do pubu, a czasem cały wagon metra wypełniony jest ludźmi bez spodni. Oprócz tego oczywiście jedzenie jest znakomite – dzięki ogromnej konkurencji na rynku gastronomicznym naprawdę ciężko o rozczarowanie, nawet jeśli chodzi o zwykłego hamburgera.
Minusów jest też kilka, jeden z większych to zapewne pogoda – lato jest nie do wytrzymania, zwłaszcza jeśli podróżuje się metrem, a zima jest zdumiewająco mroźna.
Jest inne miejsce w Stanach, w którym w przyszłości chciałbyś mieszkać?
Przez rok byłem w Kalifornii niedaleko San Francisco – wydaje mi się, że do zamieszkania i zapuszczenia korzeni to jedno z najlepszych miejsc na Ziemi – świetna pogoda, piękny krajobraz, duże możliwości, jeśli chodzi o karierę, przyjaźnie nastawieni ludzie i Napa Valley o rzut kamieniem.
Dziękuję za rozmowę.