Gwałtowne umocnienie euro w stosunku do złotego to na razie niewielki problem dla konsumentów, ale coraz bardziej znaczący czynnik dla polskich przedsiębiorców. I mocny sygnał ostrzegawczy dla rządu. Można bowiem już mówić o postępującym krachu złotego w stosunku do euro.


Strefa euro po działaniach naprawczych staje się coraz bardziej hermetyczna. Niewątpliwie mamy do czynienia ze zmianami strukturalnymi relacji walut, które mogą być związane z coraz większą konsolidacją i reformami eurolandu w ostatnich latach. Wiele branż eksportowych, w tym motoryzacyjna, działając na stosunkowo niskich marżach, systematycznie ponosi rosnące koszty importu zaopatrzeniowego.
Oczywiście wyższy kurs euro poprawia krótkoterminowo opłacalność i atrakcyjność polskiego eksportu, ale w szerszej perspektywie trzyipółletnia słabość złotego wobec euro może wskazywać na pogorszenie warunków działalności znacznej części firm funkcjonujących w Polsce.
Warto przypomnieć, że koszty transakcyjne z tytułu posiadania własnej waluty i pozostawania poza strefą euro można szacować nawet na 2 proc. wolumenu handlu ze strefą euro, co według szacunków Bankier.pl oznacza, że roczne koszty ponoszone przez polskie firmy mogą sięgać nawet 17 mld złotych. To cena posiadania własnej waluty płacona w cenach towarów. Polska tym samym zalicza się do krajów europejskich drugiej prędkości gospodarczej.
Pierwsza od lat obniżka ratingu to sygnał ostrzegawczy, że szklany sufit rozwoju zaczął być regresywny dla polskiej gospodarki. Pułapka średniego rozwoju przy jednoczesnym rozroście roli państwa w gospodarce już od pewnego czasu staje się istotną blokadą rozwojową. W tej chwili zaczynamy robić kroki w tył, co oznaczać będzie spadek efektywności polskiej gospodarki.
To również zwrócenie uwagi na to, że niewielkie własne zasoby kapitałowe są trwonione na pomysły, które służą ratowaniu twarzy politycznej, a nie wspieraniu rozwoju. Repolonizacja w pomysłach polityków zrównała się z etatyzacją gospodarki. Zaangażowanie państwa w promowanie górnictwa węgla kamiennego wbrew jakiejkolwiek logice gospodarczej, demontaż stabilnego systemu finansowego czy dramatyczny wzrost ryzyka niestabilności prawa, co od zawsze stanowiło problem dla polskich i zagranicznych przedsiębiorców działających w Polsce - to języczki u wagi, które dotychczasowego prymusa gospodarczego regionu mogą skierować na ścieżkę regresu.
Tymczasem w gospodarce światowej również zmieniają się akcenty rozwoju. Spowolnienie w Chinach i innych krajach rozwijających się, wzmocnienie strefy euro, aktywność EBC czy nadal utrzymujący się wbrew wszystkiemu wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych wskazują, że kraje rozwinięte kolejny raz odjeżdżają reszcie świata. W ostatnim czasie Polska, nie robiąc kroków naprzód, pozostaje coraz bardziej w tyle.
Być może S&P zrobiło przysługę Polakom i Polsce, bo zdecydowaną reakcją zwróciło uwagę na coraz bardziej mglistą perspektywę stabilności finansowej. Retoryka wyborcza przeradza się w coraz liczniejsze projekty ustaw, z których niemal każda może być zapalnikiem niewypłacalności całego kraju w dłuższym terminie, bo twórcy ustaw "zapominają" o szacowaniu ich kosztów. Na dodatek pomysłodawcy zapominają, że gospodarka to system naczyń połączonych i trudno zmienić wszystko na raz.
Nijaka debata utwardziła kurs

Debata Parlamentu Europejskiego (PE) nad stanem polskiej praworządności nie była żadnym wydarzeniem przez duże W. Najmocniej zapisze się w pamięci Strasburga nielegalnym aplauzem zwolenników polskiego rządu z galerii dla publiczności. Sala obrad PE zaś była standardowo pusta, tak jak np. chwilę wcześniej podczas prezentowania konkluzji z grudniowego szczytu Rady Europejskiej - pisze Jacek Zalewski.
W takich warunkach trudno się dziwić wierzycielom Polski, że już reagują. Trudno też z nimi polemizować, a co gorsza, ma to stosunkowo niewielkie znaczenie dla postrzegania na zewnątrz. Dla Polaków i polskiego rządu to jednak dzwonek ostrzegawczy. Skoro okazało się już dla wszystkich jasne, że Polska nie była w ruinie, to nie oznacza, że jest to stan dany i w szybki sposób nie możemy rzeczywiście zostać krajem gorszego sortu gospodarczego.


























































