Polska gospodarka najprawdopodobniej znalazła się w tzw. technicznej recesji. Złowieszcze słówko na „r” będzie więc wkrótce odmieniane przez wszystkie przypadki, choć nie wszyscy będą go używać ze zrozumieniem.
![Recesja nie jest przyjemna, ale potrzebna. Czy w Polsce już nadeszła? [Tłumaczymy]](https://galeria.bankier.pl/p/4/e/40f4cac7f5c208-948-568-0-79-1772-1063.jpg)
![Recesja nie jest przyjemna, ale potrzebna. Czy w Polsce już nadeszła? [Tłumaczymy]](https://galeria.bankier.pl/p/4/e/40f4cac7f5c208-948-568-0-79-1772-1063.jpg)
W środę Główny Urząd Statystyczny oficjalnie poinformował, że produkt krajowy brutto Polski był realnie mniejszy niż kwartał wcześniej. Był to pierwszy od dwóch lat spadek polskiego PKB i to w dodatku spadek znacznie głębszy od oczekiwań ekonomistów. Patrząc na dane, które w ostatnich tygodniach spływają z polskiej gospodarki, można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że także III kwartał przyniesie spadek PKB. A to już wyczerpuje definicję tzw. technicznej recesji, rozumianej jako spadek tego wskaźnika przez przynajmniej dwa kwartały z rzędu.


Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, dodajmy, że roczna dynamika polskiego PKB utrzymała się na solidnym plusie. W ujęciu wyrównanym sezonowo wyniosła ona 4,5%, a w niewyrównanym 5,3%. Przy czym są to wartości realne, czyli skorygowane o wpływ rosnących cen. To wciąż wysokie wyniki, aczkolwiek zawdzięczamy je znakomitej koniunkturze obserwowanej w drugiej połowie ubiegłego roku oraz w pierwszych trzech miesiącach 2022 r.


„Spadamy z wysokiego konia” – to ulubione powiedzonko ekonomistów z ostatnich miesięcy. Jeszcze w I kwartale roczna wyrównana sezonowo dynamika PKB wyniosła aż 9,2%. Był to po części efekt produkowania „na magazyn” – firmy zwiększały zapasy w obawie przed inflacją i zerwaniem globalnych łańcuchów dostaw, co podbijało statystyki rachunków narodowych. Ten proces w poprzednim kwartale prawdopodobnie wygasł i zmiana zapasów mocno obniżyła nam dynamiki PKB.
Dane gospodarcze w służbie polityki
Niestety, żyjemy w takim momencie historii, że wszystko stało się polityką. Politycy i ich aparaty propagandowe nie przepuszczą żadnej okazji, aby „dołożyć” swym oponentom. Stąd też w mediach kontrolowanych przez obecną władzę zapewne zobaczą Państwo informacje o wysokim, przeszło 5-procentowym wzroście gospodarczym. Z kolei w mediach popierających obóz byłej władzy ukaże się informacja o „najgłębszym w Unii Europejskiej ” spadku PKB w II kwartale. O dziwo, obie informacje będą prawdziwe.
Z podobnym przypadkiem kilka tygodni temu mieliśmy do czynienia w Stanach Zjednoczonych, gdzie jesienią odbędą się wybory do Kongresu. A że dla amerykańskiego wyborcy gospodarka jest zwykle kwestią kluczową, to politycy robią wszystko, aby przekonać elektorat o swoich wybornych kwalifikacjach gospodarczych, dlatego też taką burzę wywołały wstępne dane o PKB za II kwartał.
W II kw. 2022 roku amerykański PKB (wyrównany sezonowo) odnotował spadek o 0,9 proc. w ujęciu annualizowanym – poinformowało rządowe Biuro Analiz Ekonomicznych (BEA). Był to drugi kwartalny spadek PKB Stanów Zjednoczonych z rzędu, co wypełnia kryterium definicji tzw. technicznej recesji. I zaczęła się afera. Republikanie krzyczeli o recesji, choć póki co jest ona raczej aktem statystycznym, podobnie jak w Polsce, wywołanym wysoką zmiennością zapasów. Administracja Joe Bidena twierdziła więc, że żadnej recesji nie ma i nie będzie. To samo dzień przed publikacją danych powiedział reporterom przewodniczący Rezerwy Federalnej Jerome Powell.
- Nie próbujemy wywołać recesji i nie sądzę, żebyśmy musieli. Nie sądzę, aby gospodarka USA była teraz w recesji – zaklinał się Powell. Doszło nawet do tego, że ktoś zmienił definicję recesji na anglojęzycznej stronie Wikipedii. I podobnie jak w Polsce obie strony miały rację. Przynajmniej częściowo.
Dodajmy też, że boom czy recesja z reguły nie są ani winą, ani zasługą obecne sprawujących władzę polityków. Owszem, rząd może sporo w gospodarce zepsuć, ale jego wpływ na cykle koniunkturalne jest z reguły niewielki. Proszę zatem przyjąć do wiadomości, że ani cykliczna recesja, ani też cykliczne ożywienie gospodarcze nie są dziełem nawet najbardziej znienawidzonego/uwielbianego polityka.
Przeczytaj także
Recesja jaka jest, każdy widzi
Wróćmy więc do podręczników makroekonomii i wyjaśnimy sobie jedno z podstawowych pojęć, jakim jest recesja gospodarcza. Problem w tym, że akademickie definicje są na tyle pojemne, że mogą w sobie pomieścić zupełnie różne stany koniunktury ekonomicznej. Generalnie recesja jest przejawem spadku ogólnej działalności gospodarczej, w szczególności produkcji, dochodów i zatrudnienia. Charakteryzuje się spadkiem inwestycji, popytu konsumpcyjnego oraz mniejszym zatrudnieniem i wzrostem bezrobocia. Recesja – w ostatnich czasach nazywana eufemistycznie „spowolnieniem gospodarczym” – jest naturalną fazą cyklu koniunkturalnego, przychodzącą po okresie boomu i poprzedzającym okres ożywienia gospodarczego.
Jak jednak zdiagnozować recesję w realnym świecie? Niemal pół wieku temu ekonomista i statystyk Julius Shiskin zaproponował, aby za recesję uznać okres charakteryzujący się przynajmniej dwoma z rzędu kwartałami spadku dochodu narodowego (współcześnie chodzi raczej o produkt krajowy brutto, czyli nieco inną kategorię z rachunków narodowych). I tak się przyjęło w Europie. Do niedawna większość ekonomistów zgodziłaby się, że gdy PKB spada przynajmniej dwa kwartały z rzędu, to mamy do czynienia z recesją.
Ostatnimi czasy sprawy się jednak skomplikowały i z bliżej niewyjaśnionych powodów teraz mówi się raczej o „technicznej recesji”. To może sugerować, że dwa kwartały spadku PKB nie są recesją prawdziwą, tylko taką „techniczną” - cokolwiek by to miało znaczyć. Być może dlatego, że w kwestie statystyczno-ekonomiczne znów wplątała się polityka. Do wiosny 2020 roku polscy politycy mogli się chwalić, że Polska wraz z Australią dzierżą rekord „bezrecesyjności”, ponieważ w obu krajach dwa następujące po sobie kwartały spadku PKB po raz ostatni przydarzyły się na początku lat 90.
Do tego doszedł „mit zielonej wyspy” z roku 2009, gdy polska gospodarka jako jedyna w Unii Europejskiej uniknęła formalnej recesji. Stało się tak jednak głównie na skutek statystycznych niuansów w konstrukcji PKB, ponieważ spadek importu był wtedy jeszcze większy od regresu w eksporcie, to wpływ handlu zagranicznego na PKB był dodatni i w ten sposób „prześlizgnęliśmy się” przez globalny kryzys finansowy z tylko jednym kwartałem pod kreską. Nieco podobnie było w latach 2012-13, gdy toczono akademicką dyskusję na temat tego, czy mieliśmy w Polsce recesję. Przeżyliśmy wtedy kilka kwartałów niemal zerowego wzrostu PKB w ujęciu kwartał do kwartału poprzedniego. Ale ponieważ GUS kilkukrotnie rewidował te statystyki (zarówno w górę, jak i w dół), to raz recesji nie było, a raz była. Ostatecznie stanęło na tym, że recesji w roku 2012 jednak nie było, co jednak wiosną 2020 roku przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Za to po latach okazało się, że taka „techniczna recesja” wystąpiła w Polsce... w roku 2001.
Przeczytaj także
Jeśli nie PKB, to co?
Przytoczone powyżej przypadki pokazują, dlaczego PKB nie musi być najlepszym detektorem recesji gospodarczej. Tym tropem poszli ekonomiści ze Stanów Zjednoczonych, gdzie stan recesji oficjalnie (i wiele miesięcy po fakcie) ogłasza specjalny komitet przy Narodowym Biurze Badań Ekonomicznych (National Bureau of Economic Research). NBER definiuje recesję jako „znaczący spadek aktywności gospodarczej rozprzestrzeniony na całą gospodarkę i trwający dłużej niż kilka miesięcy”. Jak widzimy, znów jest to definicja mocno uznaniowa.


Dlatego też NBER precyzuje, że ogłaszając wystąpienie recesji, kieruje się wiązką wskaźników makroekonomicznych: realnymi dochodami ludności pomniejszonymi o transfery socjalne, zmianą zatrudnienia w sektorach pozarolniczych, realnymi wydatkami konsumpcyjnymi, sprzedażą hurtową w cenach stałych, produkcją przemysłową oraz stopą bezrobocia.
W praktyce amerykańskie spojrzenie na recesję koncentruje się na rynku pracy. Wszakże to z USA pochodzi stare powiedzonko: „Recesja jest wtedy, gdy twój sąsiad traci pracę, a kryzys jest wtedy, gdy to ty tracisz pracę”. W tym ujęciu mamy teraz w Ameryce swego rodzaju „recesję Schrödingera”, tj. mamy malejący PKB przy wciąż solidnie rosnącym zatrudnieniu i najniższej od przeszło pół wieku stopie bezrobocia. To jednak może się za kilka miesięcy zmienić, nie jest bowiem wykluczone, że zobaczymy pogorszenie kondycji amerykańskiego rynku pracy i wtedy otrzymamy recesję pełną gębą.


Gdyby w Polsce definiować recesję przez pryzmat tylko stopy bezrobocia, to okazałoby się, że nasza „bezrecesyjność” byłaby iluzoryczna. Po okresie ujawniania bezrobocia ukrytego odziedziczonego po Polsce Ludowej stopa bezrobocia osiągnęła niemal 17% w roku 1994. Następnie rosła od kryzysu rosyjskiego (sierpień ’98) aż do wejścia Polski do Unii Europejskiej wiosną 2004. Kolejną falę rosnącego bezrobocia rozpoczęliśmy jesienią 2008 roku i zakończyliśmy na początku 2013. Na tym tle lockdownowe załamanie aktywności gospodarczej wiosną 2020 (z rekordowym spadkiem PKB w II kw.) przyniosło łagodną reakcję rynku pracy z raptem jednopunktowym wzrostem stopy bezrobocia rejestrowanego.
Nikt nie lubi recesji
Powiedzmy sobie szczerze, że recesja nie jest najprzyjemniejszym czasem. Ludzie masowo tracą pracę i źródła utrzymania, firmy bankrutują lub ograniczają inwestycje, a rząd podnosi podatki, aby zakryć „dziurę budżetową”. Lecz ekonomista patrzy na recesję jak na nieodzowną część cyklu koniunkturalnego, w ramach której gospodarce przywracana jest utracona wcześniej równowaga. A to jest konieczne, aby utrzymać wzrost gospodarczy w długim terminie.
Recesja jest procesem oczyszczania gospodarki z błędnych (trwale nierentownych) inwestycji i biznesów. W ten sposób uwalniane są zasoby (pracy, maszyn, budowli, etc.), które ktoś inny będzie mógł wykorzystać w bardziej produktywny sposób. Banki ograniczają kredytowanie, eliminując w ten sposób najbardziej zlewarowane firmy, ale też wymuszając na klientach ograniczenie wydatków. Za sprawą spadku dochodów i przykręcenia kurka z tanim pieniądzem klienci także rozpoczynają „restrukturyzację” swoich finansów, tnąc najbardziej niepotrzebne wydatki konsumpcyjne. To nie jest proces przyjemny, ale na ogół konieczny.
Zatem recesja nie tylko przywraca gospodarce równowagę utraconą podczas poprzedzającego ją boomu, ale też zasiewa ziarno pod nową fazę ekspansji ekonomicznej. Przedsiębiorcy mogą skorzystać z tańszych surowców, zwolnionych pracowników oraz majątku upadłych konkurentów. Rozpoczyna się ożywienie gospodarcze, podczas którego z nawiązką odrabiane są straty z koniunkturalnego dołka.
Ponadto taka zdrowa, cykliczna recesja (lub jak kto woli: spowolnienie gospodarcze) zwykle nie trwa zbyt długo. Przeważnie obejmuje ona dwa lub trzy kwartały kontrakcji, po których gospodarka wraca do ekspansji, czasami przytrafiają się jednak trwające latami kryzysy gospodarcze. Ale te na ogół nie są działem „niewidzialnej ręki” rynku, lecz konsekwencjami błędnej polityki gospodarczej prowadzonej przez rządy i banki centralne. Ekscesy rynkowe korygowane są szybko i w miarę łagodnie, natomiast za szaleństwa polityków ludzie (czyli gospodarka) płacą wysoką cenę.