Rok 2016 zapisze się jako rok referendum ws. Brexitu oraz wyboru Donalda Trumpa na prezydenta USA. Na horyzoncie rysują się kolejne wydarzenia, które za jakiś czas dopisać będzie można do listy geopolitycznych punktów zwrotnych historii najnowszej.


W ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy w pięciu największych gospodarczo krajach strefy euro oraz w Wielkiej Brytanii będą miały miejsce wydarzenia, które mogą zaważyć na przyszłości nie tylko tych krajów, lecz całego europejskiego projektu. Osoby zmęczone Brexitem i wyborami w USA powinny szybko regenerować siły - historia ponownie przyspieszyć może już niebawem.
Włochy: 4 grudnia 2016 r.
Za niewiele ponad dwa tygodnie we Włoszech odbędzie się referendum w sprawie zmiany konstytucji. Wydarzenie to z pozoru jest tylko wewnętrzną sprawą Italii, jednak w rzeczywistości od wyniku referendum zależeć może przyszłość strefy euro.
Pomysł reformy konstytucji forsuje premier Matteo Renzi. Jego zdaniem tylko usunięcie dwuizbowości – Senat miałby zostać przekształcony w izbę regionów, która zajmowałaby się jedynie najważniejszymi ustawami i nie głosowałaby nad wotum zaufania dla rządu – może położyć kres wiecznemu impasowi we włoskiej polityce. Dość powiedzieć, że od końca II wojny światowej żaden gabinet nie sprawował władzy przez pełną kadencję (sam Renzi zastąpił Enrico Lentę w 2014 r., rok po ostatnich wyborach).


Co jednak włoskie przepychanki mają wspólnego ze strefą euro? Kolejna dawka niestabilności w trzeciej największej gospodarce unii walutowej to ostatnie, czego Europie teraz potrzeba. Na skutek deklaracji urzędującego premiera, który dał sygnał, że odejdzie, jeżeli przegra, grudniowe referendum przekształciło się w istny plebiscyt dotyczący całej polityki rządu.
W ostatnich latach na głównego przeciwnika elit politycznych wyrósł Ruch Pięciu Gwiazd, który jest już drugą siłą w kraju – według sondaży, gdyby dziś odbyły się wybory, to formacja ta mogłaby liczyć na ok. 28% głosów przy 32% dla Partii Demokratycznej. Referendalna klęska premiera Renziego mogłaby doprowadzić do przedwczesnych wyborów, a ewentualne zwycięstwo Ruchu Pięciu Gwiazd (pamiętajmy, że sondaże niedoszacowały także Trumpa i Brexitu) to prosta droga do rozpisania kolejnego referendum – partia jasno deklaruje, że chce zapytać Włochów o dalsze członkostwo w strefie euro.
Jakby tego było mało, nad całą tą polityczną zawieruchą unoszą się też coraz silniejsze niepokoje o kondycję włoskich banków – kolejny okres politycznej niestabilności i perspektywa wyjścia ze strefy euro z pewnością nie poprawi ich i tak trudnej sytuacji.
Austria: 4 grudnia 2016 r.
Na początku grudnia gorąco może być także na północ od Półwyspu Apenińskiego. Tego dnia w Austrii dojdzie do bezprecedensowej powtórki wyborów prezydenckich. Pierwsze głosowanie zakończyło się 22 maja – kandydat Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ) Norbert Hofer przegrał wówczas różnicą niespełna 31 000 głosów z kandydatem lewicy Alexandrem Van der Bellenem.


FPÖ złożyła skargę, którą Trybunał Konstytucyjny przyjął, uzasadniając konieczność powtórzenia wyborów m.in. nieprawidłowościami w przeliczaniu głosów oddanych pocztą w 14 okręgach i przedwczesnym ujawnianiem wyników głosowania.
W programie antyestablishmentowej FPÖ zatytułowanym „Najpierw Austria”, która zdecydowanie (34%) prowadzi nad drugimi w sondażach socjaldemokratami, znajdują się m.in. ograniczenie imigracji, prymat prawa narodowego nad unijnym czy obniżenie podatków i biurokracji.
Wielka Brytania, 5-8 grudnia 2016 r. oraz styczeń 2017 r.
W listopadzie Wysoki Trybunał orzekł, że rząd Theresy May nie może zainicjować wychodzenia z UE bez wcześniejszych konsultacji z parlamentem. Taki werdykt doprowadził do gwałtownego umocnienia funta, ponieważ oddalił perspektywę „twardego Brexitu” – w scenariuszu konsultacji inwestorzy widzą możliwość ustępstw władzy wykonawczej na rzecz legislacyjnej.


Od postanowienia Wysokiego Trybunału rząd odwołał się do Sądu Najwyższego Wielkiej Brytanii. Kluczowa dla przyszłości Brexitu rozprawa odbędzie się w dniach 5-8 grudnia. Wyrok natomiast usłyszeć powinniśmy na początku przyszłego roku.
Z kolei rząd Szkocji domaga się zablokowania procedury brexitowej. To o tyle ważne, że niewykluczone, że w drugiej połowie 2017 r. czeka nas kolejne referendum ws. niepodległości tego kraju – tym razem do grona argumentów zwolenników odłączenia się od Wielkiej Brytanii (w 2014 r. przegrali 45% do 55%) dojdzie potężna kwestia pozostania w UE, za czym głosowała większość Szkotów.
Czytaj dalej: Rewolucja w Holandii i Francji?
Holandia: 15 marca 2017 r.
Przyszły rok obfitował będzie w wybory parlamentarne w ważnych państwach strefy euro. Na pierwszy ogień pójdzie Holandia – piąty największy kraj unii walutowej. Obecnie sondaże największe szanse na zwycięstwo dają rządzącej Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji (VVD) oraz Partii Wolności (PVV). Dojście do władzy drugiego z tych ugrupowań oznaczałoby dla Holandii prawdziwą rewolucję.
Ugrupowanie, którego liderem jest Geert Wilders, domaga się ni mniej ni więcej, tylko wyjścia z Unii Europejskiej. Dodatkowo chce obniżyć podatki, wzmocnić rolę referendów, przywrócić wiek emerytalny na poziomie 65 lat, zmniejszyć wydatki publiczne oraz znacząco ograniczyć imigrację (w programie pada nawet hasło „deislamizacji Holandii”). Inspiracji Donaldem Trumpem nie kryje sam Wilders:
The Netherlands is ours! pic.twitter.com/VjAcJ8GW4v
— Geert Wilders (@geertwilderspvv) 17 listopada 2016
9 grudnia sąd w Schipol nieopodal Amsterdamu ma wydać wyrok w sprawie Wildersa, którego oskarżono o podżeganie do nienawiści na tle narodowościowym. 53-letniemu politykowi może grozić do dwóch lat więzienia i grzywna w wysokości 7000 euro.
Francja: 23 kwietnia i 7 maja 2017 r. oraz czerwiec 2017 r.
O ile Holandia będzie jedynie dużą przystawką, to Francja ma szansę być jednym z dwóch politycznych dań głównych przyszłego roku. Sezon wyborczy nad Sekwaną rozpocznie się już 23 kwietnia, kiedy odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich.


Reelekcja urzędującego Francoisa Hollande’a, który cieszy się jednocyfrowym poparciem, to raczej scenariusz z gatunku political fiction – na lepszy wynik może liczyć nawet jedno z jego „politycznych wychowanków”, czyli Emmanuel Macron. Na chwilę obecną wydaje się jednak, że bój o Pałac Elizejski stoczą jeden z byłych premierów (Francois Fillon lub Alain Juppe) oraz Marine Le Pen, której nazwisko od wielu lat (wcześniej za sprawą jej ojca) budzi niepokój francuskich i europejskich elit. Oddajmy głos samej zainteresowanej:
- Tak, liczę na to, że ludzie we Francji także wywrócą do góry nogami stół, przy którym elita dzieli między siebie to, co powinno trafiać do Francuzów – powiedziała lider Frontu Narodowego po wyborach, które wygrał Donald Trump.
W programie Le Pen oraz jej formacji znajdziemy m.in. restrykcyjną politykę imigracyjną, protekcjonizm, a przede wszystkim zapowiedź wyjścia z NATO i referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej. Gdyby druga największa gospodarka strefy euro faktycznie miała opuścić wspólnotę, to z dużą dozą pewności można by ogłosić koniec europejskiego projektu integracji w obecnie znanej nam formie.
Po wyborach prezydenckich Francuzi jeszcze raz pójdą do urn i w czerwcu wybiorą przedstawicieli do Zgromadzenia Narodowego. Zapisana we francuskim systemie „koabitacja” sprawia, że aby swobodnie realizować swoją politykę, Front Narodowy musiałby zdobyć także większość parlamentarną, na co szanse są jednak obecnie mniejsze od szans Marine Le Pen na prezydenturę.
Czytaj dalej: Koniec ery Merkel?
Niemcy: wrzesień 2017 r.
Przed poprzednimi wyborami w Niemczech we wrześniu 2013 r. wydawało się, że Unia Europejska ma problem głównie z Grecją i gospodarką. Żadna z tych kwestii nie zniknęła ze stołu, doszły natomiast nowe, takie jak kryzys imigracyjny czy Brexit. Jeżeli jakiekolwiek wybory mogą zmienić kurs, w którym podąża Europa, to są to wybory w Niemczech.


Wiemy, że Angela Merkel, która w fotelu kanclerskim zasiada już od 2005 r., będzie ubiegać się o reelekcję. Wiemy także, że w sondażach jej polityczne zaplecze (CDU/CSU) niezmiennie prowadzi, choć nie z tak dużą przewagą jak jeszcze kilkanaście miesięcy temu (zjazd z ponad 40% do 30%). Poparcie współtworzących „wielką koalicję” socjaldemokratów jest tymczasem względnie stabilne (ok. 20%).
Na zdecydowanej fali wzrostowej jest natomiast Alternatywa dla Niemiec (AfD), która już w poprzednich wyborach była o włos do wejścia do Bundestagu. Formacja, która w ostatnich miesiącach wyrosła na trzecią siłę na niemieckiej scenie politycznej, ma w swoim programie m.in. ograniczenie imigracji i multikulturalizmu, zawężenie kompetencji UE, zniesienie unii bankowej, a przede wszystkim wyjście Niemiec ze strefy euro.
W ostatnich wyborach regionalnych w Meklemburgii, rodzinnym landzie Angeli Merkel, AfD uzyskała więcej głosów niż CDU, co odbiło się szerokim echem w niemieckiej prasie. Przed wrześniowymi wyborami do parlamentu lokalne władze wybierać będą także mieszkańcy innych regionów (Kraj Saary, Schlezwig-Holstein, Nadrenia Północna-Westfalia). Wszędzie tam oczy całego świata również będą zwrócone na wynik, który uzyska AfD.
Hiszpania/Katalonia: wrzesień 2017 r.
Sprawa niepodległości Katalonii co jakiś czas niczym bumerang wraca do grona potencjalnych geopolitycznych przewrotów. Tak będzie też w 2017 r., a to za sprawą referendum secesyjnego, którego zorganizowanie zapowiedziały lokalne władze.
Mieszkańcy jednego z dwóch najbogatszych regionów Hiszpanii (ten drugi to Madryt wraz z przyległościami) do urn poszli już dwa lata temu. W listopadzie 2014 r. w niewiążącym referendum zagłosowało 2,3 mln spośród 6 mln uprawnionych do głosowania, z czego za niepodległością opowiedziało się 80% głosujących.


Od tamtego czasu zmieniły się lokalne władze, a na stanowisku premiera Carles Puigdemont zastąpił Arturo Masa. Jedna z uchwał przyjętych przez parlament Katalonii – w którym od września 2015 r. większość bezwzględną mają zwolennicy niepodległości – stanowi, że katalońscy deputowani są niezależni od władz centralnych w Madrycie, w tym od Trybunału Konstytucyjnego, który notorycznie uznaje działania separatystów za niezgodne z konstytucją Hiszpanii. Tymczasem Katalończycy pracują nad własną konstytucją, a premier Puigdemont (nota bene pierwszy premier, który obejmując urząd, nie złożył tradycyjnej przysięgi królowi Hiszpanii) zapowiedział, że, bez pytania Madrytu o zgodę, we wrześniu 2017 r. zorganizuje kolejne referendum w sprawie niepodległości.
Kwestia katalońskiej niepodległości z polskiego punktu widzenia jest o tyle ciekawa, że bez tego regionu (7,5 mln ludności) różnice demograficzne między Polską (38 mln), a Hiszpanią (46 mln) uległyby zmniejszeniu, co w dalszej perspektywie mogłoby mieć wpływ na siłę głosu obu krajów w UE. Oczywiście przy założeniu, że Unia Europejska przetrwa gorący rok 2017 r.
Michał Żuławiński