

Srodzy są unijni komisarze, gdy chodzi o egzekwowanie dyrektywy BRRD (Bank Recovery and Resolution Directive - Dyrektywa działań naprawczych oraz restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji banków). To unijny bat na banki, których ratowanie w latach 2008-13 pochłonęło setki miliardów euro z kieszeni europejskich podatników (z ang. bail-out).
BRRD zastępuje bail-outy bail-inami. Zamiast ratować banki z pieniędzy podatników, będą ratowane z pieniędzy obligatariuszy i deponentów. Dyrektywa zakłada, że depozyty powyżej kwoty 100 tys. euro wejdą w skład masy upadłościowej bankrutującego banku. To rozwiązanie przetestowane w 2013 roku na Cyprze, gdzie w obliczu plajty banków Komisja Europejska chciała „opodatkować” wszystkie depozyty stawką 6,75%. Skończyło się na tym, że "tylko" posiadacze wkładów powyżej 100 tys. euro stracili 47,5% swoich oszczędności.
Przeczytaj także
Zatem implementacja dyrektywy BRRD istotnie zmniejsza bezpieczeństwo wkładów bankowych. Zwłaszcza tych dużych, ale gdyby okazały się one niewystarczające, to drobni ciułacze nie będą mogli spać spokojnie.
Samą decyzję KE o pozwaniu Polski przed unijny Trybunał Sprawiedliwości oceniam jako absurdalną i wręcz złośliwą. Abstrahując od faktu, że „akt oskarżenia” wpłynął w Boże Ciało (czyli dzień wolny od pracy w Polsce), to przecież Sejm przyjął dyrektywę BRRD raptem tydzień temu! Nie bardzo rozumiem, jaki jest sens karania kraju, który już wdrożył brukselskie zalecenia.
Skalę absurdu powiększa fakt, że Polska ma jeden z najskuteczniejszych w UE system gwarantowania depozytów, który w przypadku upadku SKOK-ów i spółdzielczego SK Wołomin zadziałał perfekcyjnie – deponenci odzyskali swoje pieniądze po kilku dniach i żadne unijne regulacje nie były do tego potrzebne.
Tekst jest komentarzem do artykułu pt. „KE pozwała Polskę za niewdrożenie przepisów o gwarantowanych depozytach”.