„Kwestia włoska” podobnie jak kilka lat temu zdominowała nagłówki mediów finansowych. Ryzyko polityczne płynące z Półwyspu Apenińskiego wstrząsnęło europejską walutą. Złoty – jak zwykle – oberwał rykoszetem.


[Aktualizacja 13:38] We wtorek rano za jednego dolara amerykańskiego trzeba było zapłacić ponad 3,73 zł. Tak drogo nie było od lipca 2017 roku. Tylko od połowy kwietnia cena „zielonego” wzrosła o ok. 38 groszy. Słabość polskiej waluty widać także na parze z euro. Europejski pieniądz notowany jest po przeszło 4,30 zł. To o grosz więcej niż w poniedziałek, ale wciąż mniej niż w piątek, gdy kurs EUR/PLN wyznaczył 8-miesięczne maksimum na poziomie 4,3163 zł.
Źródeł słabości złotego powszechnie wypatruje się w sytuacji na parze euro-dolar. Od połowy kwietnia najważniejsza para waluta świata leci na łeb, na szyję. Kurs EUR/USD obniżył się w tym czasie z niemal 1,24 do 1,1528 we wtorek przed południem. Osłabienie euro aż o 7% w ciągu zaledwie siedmiu tygodni to nieczęsto widywany ruch na najpłynniejszym instrumencie finansowym świata.
Euro dramatycznie traci także do franka szwajcarskiego, które w ostatnich tygodniach "chodzi" razem z dolarem. Kurs EUR/CHF obniżył się do 1,1470 wobec niemal 1,20 obserwowanych jeszcze dwa tygodnie temu. W rezultacje cena szwajcarskiej waluty na polskim rynku wzrosła do 3,75 zł , osiągając najwyższy poziom od października. Od kwietnia, gdy kurs CHF/PLN osiągnął ponad trzyletnie minimum, cena franka podniosła się już o blisko 30 groszy.
Umocnienie dolara można przypisywać oczekiwaniom na kolejne podwyżki stóp procentowych w Rezerwie Federalnej (przy całkowitej bierności Europejskiego Banku Centralnego). Lecz dodatkowo na niekorzyść euro działa coraz ciekawsza sytuacja polityczna w Italii. W niedzielę włoski prezydent Sergio Mattarella odmówił zaprzysiężenia rządu tworzonego przez Ruch 5 Gwiazd i Ligę (dawniej Północną).
Przeczytaj także
Zamiast tego Mattarella zaproponował na stanowisko szefa rządu wieloletniego urzędnika Międzynarodowego Funduszu Walutowego. A to oznacza w perspektywie przedterminowe wybory (poprzednie odbyły się w marcu), które może wygrać eurosceptyczna koalicja R5G i Ligi. A tego typu decyzje establishmentu – wyznaczającego premiera wbrew woli większości wyborców – zapewne napędzą poparcie antysystemowym „barbarzyńcom”.
„Nadchodzące wybory nie będą polityczne, ale będzie to prawdziwe referendum... będzie to wybór pomiędzy tymi, którzy chcą, aby Włochy były wolnym krajem, a między tymi, którzy chcą, aby był zniewolony. Dzisiaj Włochy nie są wolne. Są finansowo okupowane przez Niemców, Francuzów i eurokratów” – powiedział lider Ligi Matteo Salvini.
Przy utrzymaniu takiej retoryki nowe wybory mogą stanowić plebiscyt w sprawie pozostanie Włoch w strefie euro, a może nawet w Unii Europejskiej. Co więcej, zmęczeni permanentnym kryzysem gospodarczym i brakiem perspektyw Włosi mogą postawić na opcję „wyjścia”. A wtedy kryzys strefy euro – który tylko na kilka lat udało się politykom odwlec – wróci z pełną siłą, odstraszając inwestorów od ryzykownych aktywów.
Krzysztof Kolany