Do lipca ubiegłego roku waluty Australii i Nowej Zelandii były ulubieńcami inwestorów zarabiających na różnicy w stopach procentowych. Podczas gdy w Japonii gotówka leżała na ulicy i można ją było pożyczyć za mniej niż 1%, to w Australii można było ulokować kapitał po stopie powyżej 7%, a bank centralny Nowej Zelandii oferował nawet 8,25%.
Eldorado skończyło się w sierpniu, a kryzys finansowy zakończył erę operacji carry trade i przyczynił się do silnej deprecjacji walut z Antypodów. Równocześnie inwestorzy wracali do dolara, w efekcie czego w październiku za jednego dolara australijskiego płacono ledwie 60 centów. A jeszcze dwa miesiące wcześniej kurs AUD/USD zbliżał się do poziomu 1,00$.
Szansa na lepsze czasy dla inwestujących w australijską walutę nadeszła wraz z początkiem marca, gdy Bank Rezerw Australii dość niespodziewanie wstrzymał się z redukcją stóp procentowych. Cena pieniądza na poziomie 3,25% jest dziś najwyższa w gronie państw rozwiniętych (z wyjątkiem niewypłacalnej Islandii). W Nowej Zelandii główna stopa procentowa wynosi 3%. Część inwestorów skusiła się na wyższe odsetki, w efekcie czego kurs AUD/USD wzrósł do poziomu 0,7092$.
Ale we wtorek rano dolar australijski wart był o prawie dwa centy mniej. O godzinie 14:40 kurs AUD/USD wzrósł jednak do poziomu 0,6979$. Analitycy obawiają się, ze RBA jednak zdecyduje się na kolejne cięcia stóp procentowych, które mogą spaść nawet od 2%. Jednakże część ekspertów uważa, że bank centralny Australii nie podąży śladem Fed-u i nie zacznie drukować pieniędzy. Z kolei rosnące ceny surowców i stopniowa poprawa koniunktury gospodarczej na świecie może przełożyć się na relatywnie łagodną recesję na Antypodach.
K.K.