Kolejne ważne raporty makroekonomiczne zaprezentowały się poniżej oczekiwań, wskazując na rosnące ryzyko recesji w największej gospodarce świata. Po sprzedaży detalicznej fatalnie wypadły dane o produkcji przemysłowej.


Nie dość, że i tak już bardzo niski odczyt amerykańskiego PKB za pierwszy kwartał (zaledwie 0,2% w ujęciu annualizowanym) za sprawą wielkiego marcowego deficytu handlowego najprawdopodobniej zostanie zrewidowany poniżej zera, to także drugi kwartał w USA zapowiada się bardzo słabo. Póki co arkusz kalkulacyjny Fed-u z Atlanty prognozuje, że w drugim kwartale amerykańska gospodarka będzie się „rozwijać” w zawrotnym annualizowanym tempie 0,7%.

Tego wyniku raczej nie poprawią najnowsze dane makro z Ameryki. W środę srodze roczarowała sprzedaż detaliczna, której roczna dynamika spadła do najniższego poziomu od października 2009 roku, gdy Stany Zjednoczone wydobywały się z najsilniejszej recesji od 30 lat.
A w piątek drugi raz z rzędu zawiodły dane z amerykańskiego przemysłu, gdzie wartość produkcji spadła w kwietniu piąty raz (!) z rzędu (o 0,3% mdm; oczekiwano wzrostu o 0,1%). Co prawda, za regres były odpowiedzialne głównie górnictwo i sektor użyteczności publicznej (elektrownie, gazownie, wodociągi), ale samo przetwórstwo przemysłowe też wypadło słabo – przez ostatnie 5 miesięcy wzrost zaobserwowano tam tylko raz.
Optymiści ponieśli też zupełnie nieoczekiwaną klęskę na froncie konsumenckim. Majowy odczyt nastrojów gospodarstw domowych sporządzany przez Uniwersytet Michigan spadł z 95,9 pkt. do 88,6 pkt. wobec mediany oczekiwań na poziomie 96 pkt. Jeszcze w styczniu wskaźnik ten świętował 10-letnie maksimum.
A jak na to wszystko zareagowała Wall Street? Cóż... indeks S&P500 kosmetycznie poprawił (o 0,09%) rekordowy kurs zamknięcia, ale nie poprawił sesyjnego maksimum z 27 kwietnia. Dow Jones i Nasdaq także odnotowały aptekarskie zmiany, utrzymując się tuż poniżej jeszcze świeżych historycznych szczytów.