Urzędy mają problem – kariera w administracji już nie jest atrakcyjna. Coraz więcej naborów kończy się niczym, młodzi unikają budżetówki niczym ognia.


Pozornie wszytko jest jak dawniej. O pracę w administracji nadal stara się wiele osób. Wystarczy jednak przyjrzeć się sprawie z bliska, by dostrzec ciemne barwy: coraz więcej osób odchodzi z pracy, a blisko 1/3 naborów na nowe stanowiska w służbie cywilnej kończy się brakiem rozstrzygnięcia.
Coraz mniej chętnych do pracy
Kilka miesięcy temu Urząd Patentowy szukał naczelnika Wydziału Współpracy Międzynarodowej. Efekt? Kandydat zrezygnował z objęcia stanowiska. Podobnie zakończył się nabór w Ministerstwie Rozwoju, które szukało specjalisty w departamencie prawnym. Kandydat wygrał postępowanie i podziękował za pracę.
To nie są odosobnione przypadki. Przejrzenie bazy ofert w służbie cywilnej jest najlepszym potwierdzeniem problemu. Ponad czterysta osób wygrało nabór i nie zdecydowało się podjąć pracy w administracji. W ponad tysiącu naborów nie zgłosił się żaden kandydat lub też oferty nie spełniały wymagań.
Część opisów budzi wręcz uśmiech. Oto Izba Skarbowa w Poznaniu szukała osoby z wykształceniem średnim i półrocznym doświadczeniem. Mimo skromnych wymagań i tak nie wyłoniono, jak napisano, „najlepszych kandydatów”. Podobny problem miał warszawski urząd skarbowy. Czyżby oczekiwanie, że kandydaci będą mieli maturę, było jednak zbyt wygórowane?
Złoty okres dla administracji właśnie się skończył
W 2013 roku 76% naborów w służbie cywilnej zakończyło się sukcesem. W 2016 już tylko w około 66% naborów obsadzono stanowiska. Spada też liczba chętnych do pracy w urzędach. W 2016 roku o jeden etat walczyło średnio 13 osób. Zaledwie trzy lata wcześniej było 36 kandydatów na miejsce.
Bezrobocie spada i jest najniższe od kilkunastu lat. Sytuacja na rynku pracy staje się coraz lepsza. Praca w administracji nie kusi jak dawniej. W czasach kryzysu administracja jawiła się jako bezpieczna przystań, liczba chętnych do pracy rosła, rzesze chętnych rywalizowały o każdy etat. Mało kto decydował się też zrezygnować z pewnej urzędniczej pracy na rzecz niepewnego rynku prywatnego. Ten złoty okres dla administracji właśnie się skończył.
Problem zaczyna być dostrzegany w licznych urzędach. W Głównym Urzędzie Nadzoru Budowlanego w 2013 r. o jeden etat walczyło aż 63 chętnych. W 2016 już tylko 13. Podobne kłopoty ma Zakład Emerytalno-Rentowy MSW. W 2016 roku na jedną ofertę pracy aplikowało 12 osób. Kilka lat temu było ich nawet ponad 70 – widać wyraźny trend spadkowy.
Fala zmian dotarła też do ministerstw. W poprzednim roku o pracę w Ministerstwie Finansów starało się 1208 kandydatów, około 15 osób na miejsce. Ministerstwo przeprowadziło 81 naborów. Niestety, 36 z nich zakończyło się fiaskiem.
W Ministerstwie Zdrowia tylko 13 osób starało się o jeden etat. Choć kilka lat temu kandydatów było dwa, a nawet trzy razy więcej. W Ministerstwie Cyfryzacji było zaledwie 10 chętnych na jedno miejsce. Nieco lepiej jest w Ministerstwie Energii, gdzie średnio o pracę starało się około 15 osób. W Ministerstwie Rozwoju na 64 nabory aż połowa zakończyła się brakiem zatrudnienia. Rok wcześniej nieudany był co trzeci nabór.
Administracja się starzeje
Administracja ma też inny problem. Młodzi ludzie omijają ją szerokim łukiem. – Startowałem w naborach do kilkunastu urzędów. Większość osób, które widziałem, była w wieku 30-50 lat – mówi Piotr, proszący o anonimowość urzędnik.
Potwierdzają to dane. Jeszcze w 2009 roku 20% pracowników w służbie cywilnej było przed trzydziestką. Obecnie jest ich zaledwie 8%. Młodzi najczęściej zajmują stanowiska wspomagające. Nie mogą raczej liczyć na szybki awans. Wyższe stanowiska zajmują zazwyczaj ich koledzy między trzydziestym a sześćdziesiątym rokiem życia. Zaledwie dwa procent wyższych stanowisk jest zajmowanych przez młodych.
W KRUS siedem lat temu pracowało 688 osób przed trzydziestką. Obecnie jest ich mniej niż 300. Podobnie w Ministerstwie Finansów, jest tam o 250 młodych osób mniej niż w 2010. Taki sam trend można dostrzec w Ministerstwie Sprawiedliwości. Z ponad 200 młodych pracowników dziś zostało zaledwie 56.
Ministerstwo Cyfryzacji aktywnie szuka chętnych w mediach społecznościowych. W jednej z reklam kusi: „Potrzebna świeża krew. Zaaplikuj do nas. Potrzebujemy kandydatów do pracy.” W innej zaś pisze wprost: „Mamy spore dziury kadrowe. Poszukujemy bardzo ważnych pracowników.” Być może dlatego młodych pracowników jest tam coraz więcej. W ciągu roku minister Streżyńskiej przybyło ich 28. Nie unikają oni także Ministerstwa Rozwoju.
Państwo na ogół jest słabym pracodawcą. Oferuje niedużą pensję, nie daje nadziei na karierę. Dodatkowo wizerunek urzędników jest fatalny. Studenci nie widzą swej przyszłości w pracy dla państwa.
Profesor Maciej Kisilowski jest autorem książki „Administrategia. Jak osiągnąć sukces osobisty zarządzając w administracji publicznej”. Stawia w niej tezę, że praca w administracji może być satysfakcjonującą ścieżką kariery. Jednak nie ma złudzeń. Politycy wszystkich opcji, a również często i społeczeństwo, traktuje urzędników jako zło konieczne, pasożytów, hamulcowych zmian, których trzeba maksymalnie ograniczać, prześwietlać i kontrolować. Czy jeśli jestem utalentowanym profesjonalistą, to mam ochotę wejść w szeregi tak traktowanej profesji – zwłaszcza jeśli warunki finansowe są (przynajmniej w dużych miastach) mocno niekonkurencyjne?
Czy kariera urzędnika może być ciekawa dla uzdolnionych studentów? Raczej nie palą się oni do pracy w urzędzie. Widać to u studentów SGH. – Gdy zapytamy studentów, czy biorą pod uwagę pracę w administracji, przeważnie otrzymamy odpowiedź negatywną, ale głównie dlatego, że dociera do nich jej negatywny obraz i dopiero kształtuje się ich wiedza na temat funkcjonowania instytucji. A potem okazuje się, że w administracji państwowej lub samorządowej pracują także absolwenci SGH, bo tam mogą robić karierę, wykonując pracę potrzebną społecznie. Jednak trafiają przeważnie na wyższe – kierownicze i specjalistyczne – stanowiska. Dobrze jest pamiętać, że absolwenci SGH są poszukiwani na rynku pracy, pracodawcy oferują im wysokie stawki, a o dobre zarobki w administracji jest trudno – mówi dr Piotr Karwowski, rzecznik prasowy SGH.
Taką diagnozę potwierdza także szefowa Niezależnego Portalu Służby Cywilnej. – Z pewnością administracja nie jest atrakcyjna dla młodych ludzi. Dobrze to oddają badania wskazujące na wiekową strukturę zatrudnienia – twierdzi w rozmowie.
Wizerunek to nie jedyny powód, dla którego brakuje młodych ludzi w administracji. Młodzież przywykła do załatwiania spraw w formie elektronicznej. Tymczasem w urzędach wciąż dominuje papier. List motywacyjny, CV, kopie dyplomu, dokumenty potwierdzające doświadczenie zawodowe oraz kilka oświadczeń – to przykłady papierów, których wymagają od kandydatów urzędy. – W jednym z naborów wysłałem ponad 30 dokumentów. Każdy dokument trzeba sprawdzić, podpisać. W jednym urzędzie chcą takie oświadczenia, w kolejnym inne – opowiada student, który szukał pracy.
Nieliczne urzędy pozwalają na przesłanie dokumentów przez internet. Kancelaria Premiera przyjmuje aplikacje wysłane przez ePUAP. Jednak i tam papieru nie da się uniknąć. KPRM żąda, by w czasie rozmowy kwalifikacyjnej dostarczyć oryginały własnoręcznie podpisanych oświadczeń.
Nabór do urzędów jest bardzo sformalizowany. – Urzędy publiczne, tak jak inni pracodawcy, w coraz większym stopniu będą musiały wyjść naprzeciw oczekiwaniom pokolenia millenialsów, a niebawem “Generacji Z” – ludziom, dla których praca dająca poczucie sensu, wpływu, a także uznania ze strony otoczenia jest równie istotna, jak pensja. To dla sektora publicznego zarówno wyzwania, jak i wielka szansa – twierdzi profesor Kisilowski.
Czy ta praca się opłaca?
Odchodzący z resortu zdrowia wiceminister Piotr Warczyński mówił w wywiadzie dla Menadżera Zdrowia, że „jednym z istotnych powodów mojego odejścia jest czynnik finansowy. Byłem wiceministrem, który dostawał co miesiąc wynagrodzenie nieprzekraczające 7 tys. zł”.
Na problemy ze znalezieniem wiceministrów narzekał Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów. – Są ogromne problemy z pozyskaniem podsekretarzy stanu do ministerstw, bo są tak niskie zarobki, że nikt nie chce przejść – stwierdził w TVN24 Biznes.
Ile można zarobić w administracji? W Głównym Urzędzie Nadzoru Budowlanego najniższe oferowane miesięczne wynagrodzenie zasadnicze brutto wynosiło 2 810 zł, najwyższe 4 871 zł. W Ministerstwie Rozwoju na stanowiskach wspomagających w służbie cywilnej – oferowano od 2 923 do 3 372 zł. Na stanowiskach koordynujących od 5 434 do 5 996 zł.
W Ministerstwie Zdrowia najniższe zaoferowane wynagrodzenie zasadnicze w 2017 r. wyniosło 2 808 brutto. Najwyższe zaś oferowano dla radcy prawnego, wynosiło 5 207 zł. W Ministerstwie Cyfryzacji najniższa płaca wynosi 3 372 zł brutto. Ministerstwo Energii w ramach prowadzonych naborów oferuje wynagrodzenie od 3 372 zł do 4 684 zł. Zakład Emerytalno-Rentowy MSW może zaoferować pensję minimalną. Najwyższa pensja, jaką proponował w 2016 r. to 5 621 zł.
Widać zróżnicowanie geograficzne wynagrodzeń. Można przyjąć że im dalej od dużych ośrodków miejskich, tym płace są mniejsze. Najniższe są w powiatowej i wojewódzkiej administracji zespolonej. Na tle kraju wyróżnia się stolica z dobrym rynkiem pracy i licznymi urzędami centralnymi.
A jakie zarobki są poza Warszawą? Warmińsko-Mazurski Urząd Wojewódzki w Olsztynie oferuje od 2 000 zł do 11 280 zł brutto. Urząd Miejski w Radomiu proponuje pracownikom od 2 do 6 tys. zł. Podobnie płaci Urząd Marszałkowski Województwa Warmińsko-Mazurskiego.
Znaczna część pracowników budżetówki zarabia skromnie. Rok temu w „Dzienniku Gazecie Prawnej” minister finansów Paweł Szałamacha mówił że ”podstawowe uposażenia 60 procent aparatu skarbowego są poniżej 3 tys. zł brutto”. Ten obraz uzupełniania redaktor Niezależnego Portalu Służby Cywilnej. – Jeszcze kilkanaście lat temu pensja np. w skarbówce była atrakcyjna. Dzisiaj już nie – 9 lat zamrożenia kwoty bazowej (czyli brak podwyżek) mimo inflacji, średnia kwota nagrody kwartalnej dla szeregowych pracowników w wysokości plus minus 300 złotych i jednocześnie wzrastające płace na rynku spowodowały, że pod względem finansowym atrakcyjność administracji jako pracodawcy mocno spadła– mówi redaktor portalu.
Dwa lata temu ówczesna szefowa służby cywilnej Claudia Torres-Bartyzel narzekała w Sejmie, że „prawie 30 tys. osób pracujących w służbie cywilnej zarabia poniżej 2 400 zł – ze wszystkimi składnikami wynagrodzenia”. Dodawała też, że wielu jest klientami pomocy społecznej.
Podobnie sytuację opisuje anonimowa urzędniczka. – Praca w administracji to służba publiczna – to prawda. Tylko nikt nie pamięta o tym, że urzędnicy mają rodziny na utrzymaniu i nie mają żadnych ulg w płaceniu rachunków za prąd, gaz, wodę i wszelkich innych, które występują w realnym życiu. Można być idealistą, ale jeść też trzeba. A jeśli idealista chce się rozwijać i podnosić kwalifikacje, to często sam musi to sobie sfinansować. Jeśli ma z czego. A przy tym wszystkim wizerunek urzędnika, kreowany w dużej mierze przez media, ale i przez polityków (którzy wszak też – tak naprawdę – są urzędnikami) nie jest najlepszy. To obciach dzisiaj przyznać się do pracy w polskim urzędzie. Niestety…
Obecnie sytuacja części pracowników się poprawiła. Nadal jednak wiele osób ma zarobki, które są mało satysfakcjonujące. Na przykład w Komendzie Straży Pożarnej w Złotowie przeciętne miesięczne wynagrodzenie całkowite wynosiło 2 056 złotych brutto. W Komendzie w Tomaszowie Mazowieckim 2,5 tys. zł brutto. Niewiele więcej płacą w Sokołowie Podlaskim.
Dla porównania w Biedronce najniższe wynagrodzenie pracownika rozpoczynającego pracę na pełen etat na stanowisku sprzedawca-kasjer wynosi 2450 zł brutto. Po trzech latach pracy wzrasta do 2750 zł brutto. Pracownicy objęci są także pakietem świadczeń pozapłacowych, w tym mają do dyspozycji 20 programów socjalnych. Pakiet obejmuje m.in. wsparcie finansowe dla osób w trudnej sytuacji rodzinnej, badania profilaktyczne dla pracowników sklepów oraz magazynierów, wyprawki dla noworodków.
Badania wynagrodzeń
Dr Gabriela Grotkowska na podstawie wyników swoich badań stwierdza: „porównując sytuację dwóch osób o identycznych cechach pod względem płci, wieku, wykształcenia itd., w lepszej pod względem wysokości wynagrodzenia sytuacji znajdzie się osoba zatrudniona w sektorze prywatnym”. Do podobnych wniosków doszli Paweł Strawiński i Agnieszka Skierska z Uniwersytetu Warszawskiego. Według naukowców wyższe wynagrodzenia otrzymywali pracownicy sektora prywatnego.
Kilka lat temu płace w sektorze prywatnym i publicznym w Polsce porównywał Bank Światowy. Eksperci pisali, że w przypadku stanowisk kierowniczych i wysokiego szczebla wynagrodzenia są z reguły zbyt małe w stosunku do ich odpowiedników w sektorze prywatnym.
Według Konrada Kulikowskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego pracownicy firm państwowych niżej oceniali sprawiedliwość swojego systemu wynagradzania niż pracownicy firm prywatnych.
Dodatkowo cechowali się niższym poziomem satysfakcji z wynagrodzenia.
Pracownicy odchodzą
Urząd Wojewódzki w Olsztynie stwierdza wprost, że „nie ma możliwości finansowych, aby zagwarantować satysfakcjonujący poziom wynagrodzenia, adekwatny do oczekiwań kandydatów”. Ma też problemy z pozyskaniem wysoko wykwalifikowanych pracowników na stanowiska specjalistyczne, takie jak na przykład lekarz koordynator ratownictwa medycznego. Z kolei Dolnośląski Urząd Wojewódzki ma kłopot ze znalezieniem pracowników posiadających uprawnienia w dziedzinie geodezji i kartografii. Ministerstwo Sprawiedliwości chętnie zatrudni informatyków.
Wielu pracowników przychodzi, zdobywa doświadczenie i odchodzi do sektora prywatnego.
Szef Urzędu Regulacji Energetyki żalił się senatorom w 2014 roku, że warunki płacowe w URE powodują odejścia wyszkolonych pracowników do spółek sektora energetycznego.
W podobnym tonie wypowiadali się w Sejmie szefowie innych urzędów. Wiceszefowa IPN-u mówiła: – Nasze uposażenia i nasz poziom płac nie pozwalają w tej chwili zatrudnić osób o wyższych kwalifikacjach. Zatrudniamy młodzież, która bardzo szybko po osiągnięciu jakiegoś poziomu wiedzy i przeszkoleniu się u nas odchodzi do firm komercyjnych.
Rzecznik Praw Obywatelskich narzekał, że trudno znaleźć pracowników. Nabory często kończyły się rezygnacją kandydatów. – Jak dowiadują się, jakie są wynagrodzenia, to na koniec nie decydują się na zatrudnienie – mówił Adam Bodnar.
Listę skarg uzupełniał szef GIODO. – Od nas też ludzie odchodzą i to najgorzej, że odchodzą na bardzo dobre stanowiska administratora bezpieczeństwa informacji – utyskiwał zastępca GIODO Andrzej Lewiński.
A jednak wciąż kusi
Administracja jest niczym Kot Schrödingera, który był jednocześnie żywy i martwy. Z jednej strony urząd nie jest atrakcyjnym pracodawcą. Z drugiej w wielu miejscach wciąż jest uważana za pożądanego pracodawcę. To tylko pozorny paradoks.
– Administracja jeszcze jest atrakcyjnym pracodawcą w niewielkich miejscowościach. W dużych miastach konkurencja na rynku pracy jest zbyt silna. Inni pracodawcy mają do zaoferowania znacznie więcej – twierdzi redaktor Niezależnego Portalu Służby Cywilnej.
W Polsce z jednej strony są miejscowości z bezrobociem w granicach błędu statystycznego. A z drugiej gminy, w których wynosi ono ponad 20 procent. Wystarczy spojrzeć na Radom. Urząd miasta nie ma żadnych problemów ze znalezieniem pracowników. To zrozumiałe. Wiele osób dojeżdża codziennie do Warszawy. Bezrobocie w mieście wynosi 16%, ale już w pobliskim powiecie szydłowieckim aż 28 procent. Chętnych do pracy zatem nie brakuje. Urząd może się pochwalić, że liczba młodych pracowników zdecydowanie wzrosła.
Opowiada proszący o anonimowość urzędnik z gminy położonej we wschodniej Polsce: – Tutaj ludzie żyją z emerytur, rolnictwa lub nędznej pracy u prywaciarzy. Wójt jest drugi po Bogu. U nas praca w administracji lub szkole jest niedościgłym marzeniem dla wielu osób. Dlatego w urzędzie gminy nawet sprzątaczka nie jest przypadkowa.
Wiele osób jednak ceni pracę w sferze budżetowej za poczucie bezpieczeństwa. Czasami ciekawe oferty pracy można znaleźć w urzędach centralnych. Czy jednak państwo przyciąga najlepszych?
– Biorąc pod uwagę to, jak ważne dla każdego z nas są usługi dostarczane przez sektor publiczny – edukacji, zdrowie, ubezpieczenie społeczne, wymiar sprawiedliwości – a także jak istotną rolę musi odegrać państwo w mądrym wspieraniu dalszego rozwoju gospodarczego, musimy wszyscy zacząć o naszych urzędnikach, nauczycielach, lekarzach czy sędziach myśleć tak, jak o obecnych i przyszłych pracownikach myślą oparte na wiedzy korporacje: wymagać dużo, ale również aktywnie walczyć o talent – podsumowuje profesor Maciej Kisilowski.
Państwo ma zauważalny problem, nie jest dobrym pracodawcą. Warto byłoby dokonać obiektywnej oceny silnych i słabych stron. Podjąć działania naprawcze. W przeciwnym wypadku będzie dokonywała się selekcja negatywna. Najbardziej utalentowani pracownicy będą wybierali sektor prywatny. To nie służy przede wszystkim jakości usług publicznych. Kto chciałby być obsługiwany przez niekompetentnego urzędnika? W wielu miejscach już trudno znaleźć pracowników. Pomocnym mógłby być specjalny dodatek na stanowiskach trudnych do obsadzenia – takie rozwiązanie funkcjonuje w Niemczech. Na razie jednak wciąż dominuje zasada, że jakoś to będzie.
Tomasz Wysokiński