Minęła dekada, odkąd kurs franka szwajcarskiego zszedł poniżej dwóch złotych. Frankowa idylla trwała niespełna miesiąc. Lecz to wystarczyło, by kilkaset tysięcy ludzi wpakowało się w ryzykowne kredyty liborowe.


16 lipca 2008 roku notowania pary CHF/PLN po raz pierwszy w historii płynnego kursu złotego zeszły poniżej 2 zł. Dzień później odnotowano pierwszy kurs zamknięcia z jedynką z przodu. Taki stan rzeczy trwał do 8 sierpnia. I jak dotąd kurs franka już nigdy nie powrócił poniżej dwóch złotych. I prawdę mówiąc, wątpię, czy kiedykolwiek powróci, choć na rynku niczego nie można definitywnie wykluczyć.
Historyczne minimum na parze frank-złoty wypadło na przełomie lipca i sierpnia 2008 roku, na poziomie 1,9540 zł za franka. Sześć tygodni później światem finansów wstrząsnął upadek banku inwestycyjnego Lehman Brothers. Ale w Polsce mało kto był wtedy świadomy powagi sytuacji. Wystarczy przypomnieć doniesienia mediów z tamtych dni (wytłuszczenia od redakcji).
„Przyszłość posiadaczy kredytów we frankach szwajcarskich rysuje się jednak w różowych barwach. Część ekonomistów uważa, że umacnianie się złotego szybko się nie skończy, a w perspektywie roku czy dwóch lat zobaczymy kurs franka szwajcarskiego na poziomie 1,8 zł, co oznacza jeszcze większy spadek poziomu zadłużenia. Wydaje się więc, że z zamianą kredytu na złote czy jego wcześniejszą spłatą można się jeszcze trochę wstrzymać i poczekać, aż kurs franka szwajcarskiego będzie jeszcze niższy” – twierdzili eksperci jednego z pośredników finansowych w lipcu 2008 roku.
Latem 2008 roku Polacy stadnie rzucili się po „frankowe” hipoteki, korzystając z niższego oprocentowania tychże względem kredytów w PLN. Do „ufrankowienia” polskiego społeczeństwa przyczyniły się zarówno nachalne reklamy i plany sprzedażowe banków, jak również brak rzetelnej informacji i niski poziom wiedzy finansowej dłużników. A także – a może przede wszystkim – owczy pęd do posiadania „własnego” mieszkania, jaki utrzymany został w pokoleniu wyżu demograficznego z przełomu lat 70. i 80.


To właśnie w drugim i trzecim kwartale 2008 roku przypadł szczyt zadłużania się we franku szwajcarskim. „Większość kredytów w CHF z lat 2006-08 została udzielona przy kursie CHF/PLN na poziomie 2,0-2,6” – konkludował kilka lat później Andrzej Jakubiak. Ludzi "naganiano" na kredyty frankowe w najgorszym możliwym momencie: podczas kilku miesięcy rekordowo słabego franka i równocześnie w czasie szczytu bańki na rynku nieruchomości mieszkaniowych. W ujęciu realnym mieszkania w największych polskich miastach były najdroższe właśnie jesienią 2008 roku.
Pół roku później frank szwajcarski kosztował 3,33 zł, a świat przeżywał apogeum recesji po eskalacji globalnego kryzysu finansowego. Dziś taki kurs jest marzeniem wielu „frankowców”. Wtedy był najgorszym z sennych koszmarów. Kolejne uderzenie nastąpiło latem 2011 roku, gdy strefa euro stanęła na krawędzi rozpadu. Kapitał uciekał do „bezpiecznych” przystani – czyli m.in. do franka szwajcarskiego. Wtedy to po raz pierwszy – i na nieszczęście dla frankowych dłużników – kurs helweckiej waluty osiągnął pułap 4 złotych.


Frankowców uratował wówczas Szwajcarski Bank Narodowy, który użył „opcji atomowej”, wprowadzając minimalny (a w praktyce quasi-sztywny) kurs wymiany franka na euro na poziomie 1,20. W efekcie na ponad trzy lata notowania franka zostały sztucznie ustabilizowane i na polskim rynku utrzymywały się w przedziale 3,30-3,60 zł. Ta złudna stabilizacja uśpiła niemal wszystkich i dlatego wydarzenia z 15 stycznia 2015 roku dla rynku były szokiem. SNB nagle zerwał z obroną parytetu 1,20 franka za euro i wprowadził mocno ujemne (ok. -0,75%) stopy procentowe dla franka. Zaskoczeni i „zdradzeni” zostali ci wszyscy, którzy ślepo zaufali bankierom centralnym ze Szwajcarii.
Panika po „frankogeddonie” szybko minęła i notowania pary frank-złoty na kolejne dwa lata ustabilizowały się na wysokim i bardzo niekorzystnym dla frankowych dłużników poziomie 3,80-4,20 zł. Dopiero latem 2017 roku nastąpiło wybicie dołem z tej konsolidacji, wskutek czego kurs CHF/PLN zgodnie z „regułami” analizy technicznej obniżył się o szerokość tego kanału (czyli o blisko 40 groszy), w kwietniu 2018 roku schodząc poniżej 3,45 zł.
Frankowcy w sądach
Redakcja Bankier.pl przygląda się sporom pomiędzy kredytobiorcami i bankami i śledzi rozstrzygnięcia zapadające w sądach. Wszystkie informacje publikujemy na bieżąco tutaj.
Tu jednak historia się nie kończy. Bowiem na fali zawirowań politycznych we Włoszech frank szwajcarski umocnił się wobec euro. Na nieszczęście zbiegło się to w czasie ze znaczącym osłabieniem złotego względem euro i dolara. W rezultacie kurs franka w ciągu zaledwie kilku tygodni podskoczył do 3,80 zł. Okazało się, że stare techniczne wsparcie stało się teraz dla rynku oporem, którego nie udało się pokonać z marszu. W optymistycznym scenariuszu daje to szanse na zbudowanie nowego trendu bocznego w strefie 3,40-3,80 zł. Rzecz jasna pod warunkiem, że nie przydarzy nam się kolejne uderzenie kryzysu finansowego, recesja w strefie euro lub jakieś inne nieszczęście w tym domku z kart zwanym oficjalnie „światowym systemem finansowym”.
Jak może wyglądać kolejne 10 lat z frankiem? Tego prawdopodobnie nie wie nikt. Zapewne nie wiedzą tego nawet eksperci z bazylejskiego Banku Rozrachunków Międzynarodowych, o których mówi się, że wiedzą wszystko. Uważam, że stawianie prognoz walutowych na tak długi okres jest pozbawione sensu. Tym bardziej, że nawet krótkookresowe przewidywania dla franka regularnie okazują się nietrafione. Przykład? Jeszcze we wrześniu 2017 roku mediana prognoz bankowych analityków zebranych przez agencję Bloomberg wskazywała, że drugi kwartał 2018 roku kurs CHF/PLN zakończy na poziomie 3,66 zł. Faktycznie było to prawie 3,78 zł. Ale już dwa tygodnie temu notowania franka grzecznie „zjechały” poniżej 3,68 zł, z lekkim opóźnieniem docierając do celu wyznaczonego przez walutowych ekspertów.