Majowe cięcie stóp procentowych w wykonaniu Rady Polityki Pieniężnej sprawiło, że miłośnicy bezpiecznych procentów zaczęli się zastanawiać, czy nadal warto pożyczać pieniądze Skarbowi Państwa. Odpowiadam: to zależy.


Ostatnie lata były okresem, w którym wcześniej niszowy produkt Ministerstwa Finansów „trafił pod strzechy”. W 2024 roku Polacy kupili detaliczne obligacje Skarbu Państwa za rekordową kwotę 82,6 mld złotych. Dla porównania, jeszcze siedem lat wcześniej sprzedaż tych papierów wyniosła niespełna 6,9 mld złotych. Był to zatem 12-krotny wzrost sprzedaży (pomijając kwestię rolowania zapadających papierów i ich przedterminowego wykupu).


Pierwszą falę popularności detalicznych skarbówek napędziła represja finansowa serwowana nam przez ówczesną Radę Polityki Pieniężnej, która utrzymywała stopy procentowe Narodowego Banku Polskiego na śmiesznie niskim poziomie w obliczu narastającej presji inflacyjnej. Później nastał czas postcovidowej inflacji, z którą tak poprzednia jak i obecna RPP nie są w stanie się uporać. Dlatego też Polacy kupowali przede wszystkim obligacje, których oprocentowanie było uzależnione od wskaźnika inflacji CPI. W latach 2017-23 4-letnie COI i 10-letnie EDO odpowiadały za 35-50% sprzedaży.
Przeczytaj także
Jednak w ostatnich kwartałach inflacja jest już znacznie niższa, choć nadal grubo przekracza 2,5-procentowy cel NBP. Minęły jednak czasy „obligacyjnej bonanzy”, kiedy to względnie bezpieczne papiery Ministerstwa Finansów potrafiły się zaindeksować z odsetkami zbliżonymi do 20% w skali roku. Raz jeszcze okazało się, że Polacy potrafią liczyć i widząc niższą inflację oraz realnie dodatnie stopy procentowe w NBP zaczęli przerzucać kapitał na obligacje o stałym oprocentowaniu. Stąd też od końcówki 2023 roku w sprzedaży obligacji detalicznych królowały papiery 3-letnie TOS/TOZ oferujące stałe (i do niedawna względnie wysokie) odsetki w całym okresie.
Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy
W kwietniu 3-letnie TOS-y odpowiadały za niema połowę sprzedaży detalicznych papierów skarbowych. Widać było, że inwestujący chcieli skorzystać z ostatniej szansy na zabezpieczenie wyższych odsetek przed nadchodzącymi obniżkami stóp procentowych w NBP. A stopa referencyjna na początku maja została ścięta o 50 pb. i zapewne będzie obniżana także w kolejnych miesiącach i kwartałach.
Przeczytaj także
Teraz można ze sporą dawką prawdopodobieństwa spodziewać się, że w horyzoncie kolejnych 12-16 miesięcy oprocentowanie detalicznych obligacji skarbowych spadnie wraz ze stopami w NBP w okolice 4% lub nawet niżej.
Czy w związku z tym należy wykreślić detaliczne „skarbówki” z inwestycyjnego jadłospisu?
Na tak postawione pytanie nie ma krótkiej i jednoznacznej odpowiedzi. Wszystko zależy tu od potrzeb, celu i horyzontu inwestycyjnego konkretnego inwestora. Idźmy zatem po kolei. Jeśli ktoś chce ulokować pieniądze na stosunkowo krótki lub średni termin (powiedzmy od pół roku do trzech lat), to oferta Ministerstwa Finansów pozostaje domyślną opcją, zdecydowanie bijąc swoimi parametrami większość ofert bankowych lokat.


Detaliczne „skarbówki” (zwłaszcza te długoterminowe i indeksowane inflacją CPI) wydają się być też niezłym wyborem w celu ulokowania części lub nawet większości środków zgromadzonych w ramach indywidualnej „poduszki bezpieczeństwa”. Tu wszystko pozostaje bez zmian, niezależnie od wahań oprocentowania tych papierów, które w długim terminie powinny przynieść zwroty delikatnie przewyższające oficjalną inflację CPI (jeśli wierzymy w rzetelność podawanych przez GUS danych). Zwłaszcza jeśli inwestujemy za pośrednictwem konta IKE-Obligacje, dzięki któremu nie musimy płacić podatku Belki od… inflacji. Tutaj istotniejszą zmianą (i to niestety na gorsze) była zeszłoroczna decyzja resortu finansów, który drastycznie podniósł opłaty za przedterminowy wykup swoich „antyinflacyjnych” papierów.
Detaliczne obligacje skarbowe w portfelu długoterminowym
Sprawy się komplikują, gdy wyjdziemy poza horyzont „taktyczny” i przejdziemy do długoterminowego inwestowania. Osobiście uważam, że detaliczne obligacje Skarbu Państwa stanowią dobre uzupełnienie zdywersyfikowanego i długoterminowego portfela inwestycyjnego. Po pierwsze, oferują stałą i względnie pewną stopę zwrotu, w przypadku papierów 10-letnich o dwa punkty procentowe przewyższające oficjalną inflację CPI. Po drugie, stabilizują zmienność takiego portfela, ponieważ ich cena jest stała w czasie. Po trzecie, to produkt prosty, zrozumiały dla każdego i bezkosztowy dla inwestora indywidualnego. I wreszcie po czwarte, szczególnie nadają się do oszczędzania z myślą na emeryturę poprzez konto IKE-Obligacje.
Powiedziawszy to wszystko dodam, że nie uważam za dobry pomysł wyładowania portfela po brzegi detalicznymi „skarbówkami”. Udział na poziomie 50% portfela (lub większy) postrzegam za mocno przesadzony. Oczywiście, jest to kwestia indywidualnej oceny każdego inwestora. Ale warto przypomnieć, że nie są to papiery pozbawione ryzyka. Po pierwsze, jest to nadal papier wartościowy denominowany w polskim złotym i jego faktyczna stopa zwrotu uzależniona jest od kondycji polskiej waluty. Po drugie, nawet rządy czasami bankrutują, o czym przekonali się posiadacze polskich obligacji we wrześniu 1939 roku. Dlatego warto pomyśleć o dywersyfikacji geograficznej i nietrzymaniu wszystkich inwestycji w jednym kraju. Nawet (a może zwłaszcza) jeśli go bardzo lubimy.
Sądzę, że nawet po ścięciu stóp procentowych w okolice inflacji nadal będzie istniał sens trzymania detalicznych obligacji Skarbu Państwa jako tę część portfela, która ma nam przynosić stały dochód przy niskim ryzyku kredytowym i zerowym ryzyku rynkowym (tj. ryzyku zmiany ceny obligacji). Tylko które obligacje się do tego nadadzą najlepiej?
Tu strategii jest kilka. Najprostsza, obliczona na najdłuższy („emerytalny”) termin zakłada po prostu systematyczną akumulację 10-letnich EDO na rachunek IKE (względnie 12-letnich ROD w przypadku nieco krótszego horyzontu inwestycyjnego dla beneficjentów programu Rodzina 800+). Natomiast w przypadku portfeli obliczonych na zaledwie kilka lat („taktycznych”) sytuacja znacznie się komplikuje.
Tutaj każdy inwestor musi określić sobie trzy parametry:
1) Założony horyzont inwestycyjny – czyli moment, w którym chcemy odzyskać zainwestowaną gotówkę. Tu wiele zależy od celu inwestycyjnego: czy ma to być „poduszka płynnościowa”, czy oszczędności np. na samochód, czy też na przyszłość potomka.
2) Wysokość ryzyka wystąpienia wymuszonej przez okoliczności, nagłej i nie do końca przewidywalnej w tym momencie potrzeby szybkiego upłynnienia obligacji.
3) Oczekiwany poziom inflacji CPI.
Idźmy po kolei. Im dłuższy będzie horyzont inwestycyjnym, tym większy sens mają papiery o dłuższym okresie zapadalności (nawet 10-latki), ponieważ to one oferują najwyższe odsetki. Możliwa jest też oczywiście budowa portfela z kilku różnych rodzajów obligacji w indywidualnie preferowanym mixie (przykładowo 20% w EDO, 30% DOR i 50% w TOS – to tylko losowy przykład, a nie jakakolwiek rekomendacja). Im wyższe jest ryzyko, że zainwestowanych pieniędzy będziemy potrzebować wcześniej (np. już za rok), tym większy udział powinny mieć papiery o krótszym terminie zapadalności (nawet roczne ROR-y). Po prostu unikniemy wtedy opłat za przedterminowy wykup, które w przypadku obligacje COI i EDO po sierpniu 2024 roku stały się nieprzyjemnie wysokie.
I na koniec kwestia najtrudniejsza – czyli oszacowanie przyszłej inflacji. Tutaj każdy inwestor może mieć inne zapatrywania. Jedni mogą się obawiać powtórki z lat 2021-23 i skoku CPI nawet o 20% w skali roku. Inni mogą uwierzyć prezesowi Glapińskiemu i jego żelaznej determinacji do sprowadzenia inflacji do 2,5-procentowego celu. Jeszcze inni mogą uznać, że to się nie uda, ale że 5% to raczej nie będziemy przekraczać. Nikt teraz nie wie, kto będzie miał rację. Są też prognozy ekonomistów i projekcie NBP, których trafność w dłuższych okresach czasu (tj. kilkuletnich) jest co najwyżej umiarkowana.
Do tego musimy jeszcze oszacować przyszłą ścieżkę stóp w NBP. Jeśli te będą utrzymywane wyraźnie powyżej inflacji, to teoretycznie papiery krótkoterminowe (ROR, DOR) mogłyby przynieść nawet wyższe stopy zwrotu od 10-letnich EDO. Jeśli jednak założymy, że stopa referencyjna NBP będzie zbliżona do inflacji CPI, to lepiej wypadną papiery indeksowane tą ostatnią. Możliwa też jest powtórka z lat 2017-21, gdy stopy w NBP plasowały się wyraźnie poniżej inflacji. Wtedy wszystko inne niż COI i EDO nie ma inwestycyjnego sensu. Warto pamiętać, że to wszystko dotyczy przyszłości, której nie znamy i nawet za bardzo nie mamy jak trafnie prognozować. Ale jakieś założenia przyjąć musimy, aby nasza strategia była prawdziwą strategią, a nie tylko zbiorem życzeń i oczekiwań.
Reasumując, nadchodzące redukcje stóp procentowych w mojej ocenie nie przekreślają definitywnie oferty detalicznych obligacji skarbowych. Ale mocno komplikują sprawę zwłaszcza inwestorom o krótszym horyzoncie inwestycyjnym i wyższym potrzebom płynnościowym. Czasy, gdy detaliczne „skarbówki” były inwestycyjnym samograjem, właśnie dobiegły końca.