Raptem rok przetrwała Chińska Republika Ludowa bez celu wzrostu PKB wyznaczanego przez przywódców partii komunistycznej. Teraz chińskie władze sięgnęły po rozwiązanie kompromisowe: wyznaczyły cel na bieżący rok, ale tak niski, jakby go nie było. A w projekcie planu pięcioletniego już nie wskazały konkretnego, oczekiwanego poziomu aktywności gospodarczej w najbliższych latach.


Chiny nie są co prawda typową gospodarką centralnie planowaną, ale władze centralne i regionalne co roku określają swoje oczekiwania dotyczące odczytów licznych miar gospodarczych. Ich realizacja nie tylko wpływa na poziom życia ludności, ale jest również elementem wewnętrznej i zewnętrznej narracji o sukcesie Państwa Środka pod rządami Komunistycznej Partii Chin. A dla członków KPCh może być przepustką do kariery zawodowej.
Sztandarowym wskaźnikiem jest wzrost produktu krajowego brutto, czyli najpopularniejsza miara aktywności gospodarczej na świecie, podstawa porównań międzynarodowych i wewnątrzkrajowych. Kilka lat temu przewodniczący Xi Jinping zarządził co prawda wejście Chin w "nową normalność", w której wzrost nie miał być już realizowany za wszelką cenę, ale nie porzucił praktyki wyznaczania jego tempa. Tempa, którego "nie wypadało" nie osiągnąć. W efekcie PKB rósł, kreślony ręką planisty, jak od linijki, budząc zazdrość w wielu zakątkach globu.
Wbrew pozorom ma to również negatywne konsekwencje. PKB to miara ilościowa, a nie jakościowa - ilustruje aktywność gospodarczą, w tym taką, która nie ma ekonomicznego sensu. Gdy trzeba osiągnąć cel, nie jest to żadną przeszkodą. Za Murem pompowanie PKB umożliwia kontrola nad systemem finansowym, zapewniającym dostęp do "odnawianego" na zasadzie "klina klinem" kredytu, przeznaczanego na niepotrzebne (w sensie ekonomicznym, czyli odnoszącym koszty finansowe do potencjalnych zysków) inwestycje, m.in. zwiększanie już nadmiarowych mocy produkcyjnych czy budowę zbędnej infrastruktury.
W ubiegłym roku Pekin po raz pierwszy od ponad dwóch dekad nie określił oczekiwanego tempa wzrostu PKB. Jak wskazał premier Li Keqiang, było to spowodowane "wielką niepewność związaną z pandemią Covid-19 oraz globalnym otoczeniem gospodarczym i handlowym". Wówczas analitycy rozważali, czy jest to decyzja jednorazowa, czy może trwała zmiana.
W kolejnych miesiącach za Murem trwała debata, w której ścierali się zwolennicy porzucenia celu oraz jego utrzymania. Pierwsi przekonywali, że jest to szkodliwa praktyka, niosąca za sobą istotne koszty (np. wzrost zadłużenia) i przesłaniająca cele bardziej istotne, np. obniżenie bezrobocia, poprawa jakości środowiska czy rozwój technologiczny. Drudzy twierdzili, że cel wzrostu PKB jest niezbędny dla utrzymania Chin na właściwej ścieżce rozwoju.
Władze KPCh zdecydowały się na rozwiązanie kompromisowe: na 2021 r. wyznaczyły cel tak niski, jakby go w ogóle nie było. Ekonomiści prognozują, że PKB Państwa Środka urośnie w tym roku realnie o ok. 8 proc., tymczasem Pekin wskazał cel rzędu "powyżej 6 proc.". Podobne poziomy wskazały wcześniej władze największych pod względem skali aktywności gospodarczej prowincji: Kantonu, Jiangsu czy Szantungu.


Z jednej strony wiadomo więc, ile minimalnie przybierze gospodarka, z drugiej - zapewne uda się osiągnąć cel bez istotnego zwiększenia potężnego zadłużenia i pogłębiania nierównowag makroekonomicznych oraz destabilizowania sektora finansowego. Zważywszy na efekt niskiej bazy - w I kwartale ubiegłego roku PKB spadł o 6,8 proc. - powinien być to poziom bardzo łatwy do osiągnięcia. I niezbyt imponujący: gospodarka Stanów Zjednoczonych ma w tym roku osiągnąć porównywalny wynik. Można się zresztą spodziewać, że cel zostanie wyraźnie przebity.
Tradycyjnie władze KPCh wybrały ścieżkę ewolucji, a nie rewolucji. Pewną reformą jest bowiem rezygnacja z umieszczenia konkretnego, oczekiwanego tempa wzrostu PKB w kolejnych latach w planie pięcioletnim. W projekcie dokumentu znalazło się jedynie stwierdzenie, że powinien on "pozostawać w rozsądnym przedziale, w każdym roku zależnie od sytuacji". Będzie więc wyznaczany bardziej elastycznie, co roku. W czternastej "pięciolatce" cel PKB musiał ustąpić innym, bardziej istotnym celom.
Wśród nich znalazły się m.in. plany dotyczące rynku pracy, innowacji i środowiska:
- stopa bezrobocia w miastach ma pozostać poniżej 5,5 proc.,
- produktywność powinna rosnąć szybciej niż PKB,
- poziom urbanizacji ma wzrosnąć do 65 proc. z 60,9 proc. w 2019 r.,
- wydatki na badania i rozwój mają zwiększać się o przynajmniej 7 proc. rocznie, a ich udział w PKB ma przekroczyć 2,2 proc., czyli poziom z trzynastego planu pięcioletniego,
- niemal dwukrotnie ma wzrosnąć liczba patentów,
- udział gospodarki cyfrowej w PKB ma sięgnąć 10 proc. (z niespełna 8 proc. obecnie),
- o pół roku, do 11,3 lat ma wzrosnąć przeciętny okres edukacji osób w wieku produkcyjnym,
- do 95 proc. ma wzrosnąć przynależność do podstawowego systemu ubezpieczeń społecznych,
- zwiększyć ma się liczba lekarzy (o ponad 10 proc.) i żłobków (ponad dwukrotnie),
- konsumpcja energii na jednostkę PKB ma spaść o 13,5 proc., a emisja dwutlenku węgla - o 18 proc.,
- wzrosnąć ma również liczba dni z dobrą jakością powietrza oraz powierzchnia lasów, poprawić ma się stan wód powierzchniowych,
- wyznaczono również cele wielkości produkcji zbóż i energii.
W planie pięcioletnim Pekin wskazuje kilka obszarów strategicznych uważanych za istotne dla „bezpieczeństwa narodowego i ogólnego rozwoju”, m.in. sztuczną inteligencję, chipy, komputery kwantowe, biotechnologię, neurobiologię czy astronautykę. Chiny mają zredukować zależność od zagranicznych technologii i być jeszcze bardziej samowystarczalne.
Nie pierwszy raz chińskie władze sygnalizują również zmiany w systemie emerytalnym oraz hukou. Oba problemy zostały zidentyfikowane w Chinach lata temu. Długość życia w Państwie Środka wyraźnie rośnie, kurczy się natomiast siła robocza z powodu malejącej liczby urodzeń. Tymczasem wiek emerytalny wynosi 60 lat dla mężczyzn i 55 lub 50 lat dla kobiet. Władze planują jego wydłużenie od dawna, ale nadal nie przedstawiły konkretnych planów tak niepopularnej, jak nieuniknionej reformy.
Podobnie wygląda sprawa hukou, czyli systemu "paszportów wewnętrznych". Osoby urodzone na obszarach wiejskich emigrujące do miast pozostają obywatelami "gorszego sortu", bez prawa do usług publicznych, jak edukacja dla dzieci czy ochrona zdrowia, w miejscu zamieszkania i pracy. W tym wypadku zmiany wchodzą w życie, ale powoli - ograniczają się do mniejszych miast, podczas gdy metropolie jak Szanghaj czy Pekin zazdrośnie strzegą się przed przyznaniem pełni praw Chińczykom ze wsi. Najnowsza "pięciolatka" zakłada przyspieszenie reform i "pełną integrację". Zmiany opłaciłyby się nie tylko najuboższym, ale i byłyby spójne z modelem gospodarczym formalnie forsowanym przez przewodniczącego Xi, w którym to konsumpcja i rynek wewnętrzny mają napędzać rozwój, zmniejszając zależność od potężnych (i często niepotrzebnych) inwestycji oraz eksportu.