Reklama ING Banku Śląskiego zelektryzowała Czytelników Bankier.pl. W majowej sondzie #naBankiera 30 proc. z Was chciało, abyśmy poruszyli ten temat. No to ruszamy! Proszę usiąść wygodnie i zapiąć pasy.


Wiosna 2017. Warszawska restauracja. Młody człowiek nagle znajduje się w centrum uwagi licznej rodziny. Ojciec życzy mu wszystkiego najlepszego - to pewnie przyjęcie z okazji obrony pracy magisterskiej bądź licencjackiej. Umowne wkroczenie w dorosłość. Jeszcze bez żony i dzieci, ale już życie na własny rachunek i odpowiedzialność. No i prawdopodobnie pierwsze większe pieniądze – zarobione lub sprezentowane przez rodzinę.
Półminutowy filmik prezentuje pełną gamę „doradztwa inwestycyjnego”. „Szczęście najlepiej trzymać w złocie” – radzi babcia (cóż, jednak z wiekiem przybywa rozsądku) . „I pod poduchę” – dopowiada dziadek świadomy istotności osobistego i bezpośredniego kontrolowania fizycznego złota (zamiast poduszki sugerowałbym coś pewniejszego...). „Chyba w złotych polskich, babciu” – koryguje nowoczesna „ciotka”, najwyraźniej nieświadoma hiperinflacji i „reform walutowych”, których złoty polski doświadczył na przestrzeni ostatnich dekad. „Nieważne co (hmm... naprawdę?!), byle systematycznie (niegłupie)” – radzi „szwagier”. „Może konie” – proponuje ktoś inny. „Tylko inwestycje” – enigmatycznie doradza „wujek”.
Wszystkie dylematy nieco już skołowanego bohatera rozwiązał Trener Finansowy z ING, „który zrobił plan dla moich pieniędzy”. Oj, gdyby wszystko było takie proste, to Polacy byliby mistrzami finansów. I nikt by się nie skusił na inwestycje w Amber Gold, „polisolokaty”, opcje walutowe, giełdowy debiut JSW lub zaciągnięcie kredytu „frankowego”.
Co oferuje Trener Finansowy?
Propozycja jest o tyle intrygująca, że przez niemal 15 lat obecności na rynku finansowym nigdy nie spotkałem trenera, który tak łatwo i szybko byłby w stanie uczynić ze mnie mistrza finansów. Ale może jestem po prostu opornym uczniem. Co zatem oferuje nam Trener w ING? Po pierwsze, poprosi Cię o wpisanie miesięcznych przychodów i wydatków. To trochę słabe rozwiązanie – w dobie „rewolucji informatycznej” można się było spodziewać, że Trener takie dane zaciągnie automatycznie z historii rachunku. Po drugie, „analiza” Twoich przepływów pieniężnych sprowadzi się do propozycji odkłania co miesiąc 30 proc. zadeklarowanej nadwyżki. Na początek dobre i to.


W kolejnym kroku Trener zaproponuje cel oszczędnościowy i kilka prostych narzędzi służących jego osiągnięciu (analiza domowego budżetu, „Smart Saver”, analiza wydatków). To się chwali – zarówno przezorność, jak i planowanie w dłuższej perspektywie.
Jeśli masz wolną gotówkę, Trener podpowie, w jaki sposób zebrać odpowiednią dla Ciebie (pewnie na podstawie wysokości Twoich wydatków) poduszkę finansową – czyli zaskórniaki na tzw. czarną godzinę. System zaoferuje lokatę bądź fundusze inwestycyjne z grupy ING oraz umożliwi skonsultowanie się z pracownikiem banku. „Trener Finansowy” to bardzo prosta aplikacja; bardziej gadżet niż poważne narzędzie do analizy domowych finansów. A już z pewnością nie będzie Cię trenował w teorii i praktyce zarządzania pieniędzmi.


Nieco wątpliwy jest też ostatni krok, który w mojej ocenie jest zwyczajnym kanałem sprzedażowym lokat i funduszy z grupy ING. Czyli nic nowego. Ale można pochwalić bank za podejście do klienta, w ramach którego najpierw się go „uświadamia” (tj. edukuje) a dopiero później usiłuje wcisnąć „fundusz” (znaczy się - „pomaga podjąć decyzję sprzedażową”). To element szerszego trendu w polskiej bankowości, gdzie kompresja marży odsetkowej skłania zarządy instytucji finansowych do „migracji” pieniędzy klientów z względnie bezpiecznych depozytów do mniej lub bardziej ryzykownych (ale za to wysoko marżowych) funduszy inwestycyjnych.
Co to są te inwestycje i z czym się je zjada?
„Próbujemy też uświadamiać klientów, że oszczędzanie i inwestowanie to dwie różne kategorie” – mówił przy okazji prezentowania nowej usługi wiceprezes ING Marcin Giżycki. Ma pełną rację. Oszczędności to po prostu pieniądze odłożone na bok kosztem bieżącej konsumpcji. To gotówka/złoto w materacu lub saldo na lokacie terminowej czy koncie oszczędnościowym. Natomiast inwestowanie to narażanie naszych oszczędności na ryzyko ich utraty w celu uzyskania wyższej stopy zwrotu. I o ile oszczędzanie powinno być nawykiem każdego odpowiedzialnego za własne życie człowieka, o tyle już inwestowanie nie jest zajęciem dla każdego.
Niemniej jednak spot reklamowy ING Banku Śląskiego zainspirował mnie do prześledzenia historycznych stóp zwrotu z proponowanych inwestycji. Ponieważ bank zachęca do długoterminowego oszczędzania, przyjrzymy się wynikom za ostatnie 10 lat.
Zacznijmy od złota. Dziś uncja złota stanowi równowartość ok. 4 700 złotych. Dziesięć lat temu było to 1 873 złote. Stopa zwrotu wyniosła zatem 151%. Uwzględniając nawet 10% marży dilerskiej (nie liczymy kosztów przechowywania, bo „pod poduchą” jest bezkosztowe), inwestycja w złoto przyniosła w ciągu dekady 128%. Czyli 8,6% średniorocznie – to na mój gust wynik całkiem niezły, pomimo 30-procentowego załamania w roku 2013.


Drugą opcją są „polskie złote” – czyli gotówka. „Gotówkę” potraktujmy dość swobodnie i podciągnijmy pod nią bankowy depozyt. Przyjąłem, że zakładamy lokatę roczną w maju 2007 roku i przedłużamy ją co 12 miesięcy po średnim oprocentowaniu rynkowym (dane NBP). Po uwzględnieniu podatku Belki (ale bez uwzględnienia kosztów prowadzenia rachunku) z „gotówki” w ciągu dekady mogliśmy uzyskać 32,4%, czyli 2,85% średniorocznie.
Trzecią poradą są „inwestycje” – pod tą kategorią może kryć się prawie wszystko. Ale zawęźmy pole poszukiwań do polskiego rynku kapitałowego: czyli do akcji i obligacji. Punktem odniesienia dla inwestycji w polskie akcje jest giełdowy indeks WIG. Jeśli ktoś włożył pieniądze w giełdę dokładnie dekadę temu, to miał wyjątkowego pecha. Kupował bowiem tuż przed szczytem epickiej hossy – WIG do dziś nie pobił rekordu z lipca 2007. Licząc stopę zwrotu z WIG-u od maja ’07 do maja ’17, wychodzi nam -0,5%.
Niestety, nie da się tak po prostu kupić WIG-u. Dla inwestora indywidualnego budowa tak zdywersyfikowanego portfela akcji jest praktycznie niewykonalna. Pozostaje mu zakup jednostek funduszu inwestującego w polskie akcje. Tu wynik jest zdecydowanie gorszy. Średnia 10-letnia stopa zwrotu z sześciu dużych funduszy „akcji polskich uniwersalnych” wynosi na dziś (24.05.2017) -28,2%!
A to i tak rezultat zawyżany przez jedno TFI – klienci niektórych funduszy po dekadzie wciąż są stratni o 30-40%, a nawet 60% (!), choć WIG niemal powrócił do szczytu z wiosny 2007 r. Rzeczywisty wynik klientów jest jeszcze gorszy – większość z nich na wstępnie zapłaciła kilka procent prowizji dystrybucyjnej.
Rok |
Złoto |
WIG |
10-letnie obligacje EDO |
|
---|---|---|---|---|
2007 |
10,5% |
10,4% |
5,8% |
2,8% |
2008 |
26,0% |
-51,1% |
4,4% |
3,9% |
2009 |
22,3% |
46,9% |
6,3% |
5,6% |
2010 |
33,6% |
18,8% |
5,4% |
4,4% |
2011 |
29,5% |
-20,8% |
6,2% |
4,0% |
2012 |
-4,4% |
26,2% |
6,5% |
4,6% |
2013 |
-30,0% |
8,1% |
4,4% |
3,9% |
2014 |
15,3% |
0,3% |
3,3% |
2,4% |
2015 |
-0,5% |
-9,6% |
3,6% |
2,0% |
2016 |
15,6% |
11,4% |
2,5% |
1,6% |
Razem |
151,1% |
-5,0% |
60,3% |
32,4% |
CAGR |
8,6% |
-0,5% |
4,8% |
2,8% |
Źródło: Bankier.pl |
Znacznie lepiej prezentują się wyniki funduszy obligacji polskich. Średnia stopa zwrotu z sześciu dużych funduszy działających od przynajmniej 10 lat wyniosła 67,8%, czyli 5,3% średniorocznie. Niewiele słabszy wynik (w dodatku osiągnięty tanio – bez prowizji – i w prosty sposób) dowiozły 10-letnie obligacje detaliczne Skarbu Państwa (EDO), które w dekadę przyniosły 60,3%.
Trener nie zastąpi samodzielnego treningu
Historia ostatnich 10 lat dowodzi, że ślepe podążanie za radami innych jest średnio opłacalne – no chyba że słucha się babci. Każdy inwestor – nawet zupełnie początkujący – powinien mieć świadomość, że działa na własne ryzyko i sam musi wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje. Żaden „trener”, doradca, sprzedawca czy analityk nie ponosi winy za Twoje niepowodzenia. Sam dobrowolnie zainwestowałeś i jeśli zarobiłeś, to punkt (i zysk) dla Ciebie. Ale jeśli poniosłeś dużą stratę, to znaczy, że się nie przygotowałeś. Jak w szkole – nieodrobione zadanie domowe często (choć nie zawsze!) skutkuje niepowodzeniem na klasówce.
Dlatego „Trener Finansowy” ING nie zagwarantuje Ci inwestycyjnego sukcesu. Co najwyżej pomoże usystematyzować oszczędzanie. Zysków z inwestycji nie zapewnią także „dobre rady” od rodziny, przyjaciół czy doradców. Bez samodzielnego myślenia na rynku finansowym jesteś skazany na klęskę.
W tym wszystkim zabrakło jednego magicznego słowa: „dywersyfikacja”. Lot na jednym silniku z reguły jest mniej bezpieczny niż na czterech. Gdyby z inwestycyjnych propozycji rodziny złożyć zdywersyfikowany portfel złożony po równo ze złota, (kilku) funduszy akcji, (kilku) funduszy obligacji oraz lokaty bankowej, to stopa zwrotu za ostatnie 10 lat wyniosłaby równe 50%. A więc 4,14% średniorocznie i to pomimo istnego Waterloo w funduszach akcyjnych. Czyli jednak da się zarabiać na rynku finansowym i to przy pomocy dość prostych strategii i powszechnie dostępnych instrumentów. Lecz najpierw trzeba podjąć samodzielną, przemyślaną i świadomą decyzję. A potem konsekwentnie wcielać ją w życie.