W listopadzie w Stanach Zjednoczonych ogłoszono największą od prawie dwóch lat liczbę planowanych zwolnień pracowników. Największe redukcje etatów będą miały miejsce w sektorze technologicznym.


Amerykańskie firmy w listopadzie zapowiedziały zwolnienie 76 835 pracowników – wynika z comiesięcznego Raportu Challengera. To przeszło dwa razy więcej niż w październiku oraz najwięcej od stycznia 2021 roku, gdy w niektórych stanach trwał jeszcze częściowy covidowy lockdown.


Sam poziom tego wskaźnika nie jest jeszcze przesadnie niepokojący, ale wrażenie robi dynamika wzrostu. Przez ostatnie miesiące korporacje w USA zapowiadały skalę zwolnień rzędu 15-35 tysięcy. Skok jest więc ponad dwukrotny.
Redukcja nieproduktywnych zasobów
Na uwagę zasługuje zwłaszcza skala zapowiedzianych redukcji w sektorze technologicznym. Chodzi o 52 771 etatów, które mają zostać zlikwidowane. To najwyższy miesięczny wynik od 2000 roku, od kiedy zbierane są dane z podziałem sektorowym. Dla porównania, podczas całej recesji z lat 2008-09 branża technologiczna zwolniła 65 tysięcy pracowników, a wiosną 2020 roku pracę straciło 83 tys. ludzi.
Natomiast lata 2020-21 stały pod znakiem istnego boomu w szeroko pojętych spółkach technologicznych. Narzucona przez władze polityka lockdonów i zamykania „stacjonarnych” biznesów przeniosła sporą część wydatków konsumpcyjnych do internetu. Do tego ultraniskie stopy procentowe i spekulacyjna bańka na Nasdaqu sprawiła, że każda firma robiąca coś „innowacyjnego” mogła liczyć na miliardy dolarów od inwestorów. Było więc za co zatrudniać ludzi, nawet jeśli same spółki nie przynosiły zysków, a ich straty rosły wraz ze skalą działalności.
Gdy restrykcje covidowe zostały zdjęte, a stopy procentowe poszły w górę, inwestorska miłość do sektora IT szybko zgasła. Także konsumenci przyciśnięci przez wysoką inflację i realny spadek wynagrodzeń mniej chętnie wydawali pieniądze na produkty Big Ttechów. Te wreszcie zostały zmuszone do redukcji rozdmuchanych kosztów i zaczęły się pozbywać pracowników. Przypadek Twittera i masowych zwolnień zaordynowanych przez Elona Muska pokazał, jak wielu zatrudnionych tam ludzi było najzupełniej zbędnych.
Twitter nie był jednak ani pierwszy, ani jedyny. W listopadzie redukcję personelu o 10 tys. osób (czyli ok. 3% załogi) zapowiedział Amazon. Wcześniej Meta, właściciel Facebooka, Instagrama i WhatsAppa, ogłosiła, że zredukuje personel o 13 proc. To oznacza zwolnienie około 11 tys. osób. Także Microsoft, platforma przetwarzania płatności Stripe i firma Salesforce zajmująca się oprogramowaniem biznesowym w chmurze, ogłosiły zwolnienia.
Lekcje z bańki internetowej
Nowej pracy będą musieli sobie poszukać zarówno tysiące ludzi stanowiących korporacyjne trybiki Big Techów, jaki zatrudnieni w małych i zwykle nierentownych start-upach. To bolesny proces redukcji nieproduktywnych inwestycji, które rozprzestrzeniły się w sektorze technologicznym przez poprzednią dekadę, a zwłaszcza w ostatnich dwóch latach. Szacuje się, że w latach 2020-21 firmy z Doliny Krzemowej zwiększyły zatrudnienie o ponad 60 tys. Zatem to, co teraz widzimy w danych, jest tylko redukcją niepotrzebnych miejsc pracy utworzonych w czasie covidowego boomu.
Niektórzy eksperci obawiają się jednak, że to dopiero początek. U doświadczonych obserwatorów powracają obawy o powtórkę z początku XXI wieku, kiedy to po pęknięciu bańki internetowej nowego zatrudnienia musiało sobie szukać prawie 300 tysięcy pracowników sektora technologicznego.
- Dolina Krzemowa ma cykle. Raz idziemy w górę, raz w dół. To się powtarza dość regularnie co ok. 10 lat. Pandemia okazała się bonanzą dla sektora technologicznego… ale to był tylko jednorazowy skok, który nie wyniósł nas na nowe plateau. Teraz popyt jest ograniczany – powiedział serwisowi marketwatch.com Russell Hancock, CEO Joint Venture Silicon Valley.
Optymiści uważają jednak, że tym razem nie czeka nas powtórka z internetowej depresji lat 2001-02. Przypominają, że wtedy niemal wszystkie spółki technologiczne nie generowały zysków, a często nawet przychodów. Teraz też się takie znajdą, ale trzon branży stanowią wielkie technologiczne quasi-monopole generujące miliardy dolarów zysków i przepływów pieniężnych. Jednak także tam widać przerost zatrudnienia. Do dziś pewnie wielu zastanawia się, po co Facebookowi 75 tysięcy pracowników, z częścią których postanowił się pożegnać Mark Zuckerberg. Chodzi o 11 tysięcy ludzi, którzy według słów samego Zuckerberga „w ogóle nie powinni się tam znaleźć”.
Co nie gra w „payrollsach”?
Sektor technologiczny był jednym z największych beneficjentów poprzedniego boomu gospodarczego. I to zarówno jeśli chodzi o lata 2011-21, jak i przede wszystkim końcówkę tego okresu, gdy w nierynkowy sposób wsparły go covidowe restrykcje ograniczające możliwości działania „tradycyjnych” biznesów.
Ta ekspansja nie byłaby też możliwa bez skrajnie ekspansywnej polityki monetarnej w wykonaniu Rezerwy Federalnej, EBC czy Banku Japonii. Sztucznie zaniżając stopy procentowe, banki centralne wykreowały inwestycyjny boom, który w wielu przypadkach okazał się nie mieć fundamentów ekonomicznych. To klasyczny przypadek błędnych inwestycji wywołanych niewłaściwą polityką gospodarczą państwa.
Redukcji owych błędów jeszcze nie widać w oficjalnych statystykach Biura Statystyki Pracy. Według BLS w listopadzie liczba etatów w sektorach pozarolniczych (ang. non-farm payrolls) zwiększyła się o 263 tys. Jeśli ufać rządowym statystykom, to od początku 2022 roku w gospodarce Stanów Zjednoczonych przybyło ponad 4,3 mln etatów, a stopa bezrobocia utrzymuje się w pobliżu najniższych poziomów od pół wieku.


Tyle tylko… że nie wszyscy ekonomiści są przekonani do wiarygodności tych danych. Wątpliwości budzi przede wszystkim stosowany przez BLS model, przy pomocy którego szacuje się, ile nowych biznesów zostało utworzonych w ciągu poprzedniego miesiąca. Faktyczne dane na ten temat poznamy dopiero w przyszłym roku i dopiero wtedy będziemy mogli się przekonać, czy tegoroczne statystyki NFP nie zostały sztucznie napompowane. Skąd w ogóle taki sceptycyzm podchodzący pod wiarę w jakieś szemrane „teorie spiskowe”?


Rzecz w tym, że dane zbierane w ramach osobnego badania aktywności zawodowej ludności (BAEL) nie za bardzo potwierdzają wnioski płynące z oficjalnych statystyk „payrollsów”. Według badania BAEL od marca liczba pracujących zwiększyła się tylko o… 12 tysięcy osób. Tak, dwanaście tysięcy! Przy czym w ostatnich dwóch miesiącach odnotowano solidne spadki tej statystyki (łącznie o 466 tys.). Według danych urzędowych w tym samym okresie liczba etatów w sektorach pozarolniczych zwiększyła się o niemal 2,7 mln. I nie do końca wiadomo, z czego ta rozbieżność wynika. Teoretycznie może to oznaczać, że coraz więcej Amerykanów pracuje na więcej niż jeden etat (bo NFP podawane są w przeliczeniu na etaty). Ale raczej wątpliwe jest, aby skala ta była tak duża.
Drugim mankamentem rynku pracy w USA pozostaje znacznie niższa niż przed covidowymi lockdownami stopa aktywności zawodowej. W lutym 2020 roku wskaźnik ten – czyli relacja liczby pracujących i bezrobotnych do liczby dorosłych mieszkańców USA (tj. osób mających ukończone 16 lat) - wynosił 63,4%, co zresztą już wtedy nie było wynikiem przesadnie rewelacyjnym (pod koniec XX wieku parametr ten przekraczał 67%). Wartość za listopad to 62,1% z tendencją malejącą. Oznacza to, że wielu Amerykanów (z różnych powodów) pozostaje poza rynkiem pracy – ani nie pracują, ani nie poszukują zatrudnienia.
Reasumując, zaglądając pod podszewkę „payrollsów”, widać, że z amerykańskim rynkiem pracy nie jest tak dobrze, jak to na pierwszy rzut oka wygląda. A to oznacza, że zarówno decydenci w Rezerwie Federalnej, jak i inwestorzy z Wall Street mogą opierać swoje strategie na kompletnie błędnych założeniach.