Giełdowa historia zatoczyła koło. Równo 20 lat temu z hukiem pękała bańka internetowa. Teraz rozgrzany do czerwoności Nasdaq ma za sobą ostrą korektę. Jednakże snucie prostych analogii między rokiem 2000 a 2020 może prowadzić do błędnych wniosków.


Gdy dwie dekady temu powstawał serwis Bankier.pl, z internetowej bańki właśnie uchodziło powietrze. Był to czas, gdy portfele inwestorów otwierały się na hasło „internet”. Wystarczyło mieć jakikolwiek „internetowy” pomysł, aby pozyskać miliony dolarów. Biznesplan nie był wymagany, o przychodach nawet nie wspominając.
Teraz jest trochę podobnie. Giełdy całego świata szturmują spółki, które chciałyby robić coś „innowacyjnego”. Budować samochody elektryczne, robić telemedycynę lub biotechnologię, albo produkować gry komputerowe. Podobnie jak 20 lat temu, także teraz wszystko ma być „po nowemu”, ma być przełomowe, „zielone” czy „inteligentne”. To, że ma być też on-line, jest już dla wszystkich oczywiste. Niekoniecznie musi też zarabiać, czego najlepszym przykładem jest popularny Snap Inc.
Wielka Bańka Internetowa
Pod koniec XX wieku świat opanowało internetowe szaleństwo. Technologia zaprojektowana dla wojska zaczęła przenikać z uniwersyteckich katakumb do gospodarki. Internet oparty o powszechny dostęp do komputerów osobistych miał zrewolucjonizować świat. Miała powstać nowa gospodarka, gdzie wszystko będzie odbywać się w wirtualnej sieci. Ile to się wtedy człowiek naczytał tych futurystycznych bzdur o nowej, cyfrowej gospodarce. To samo czytali inwestorzy, którzy bez zastanowienia kupowali wszystko z „.com” w nazwie, porzucając stare i „brudne” branże: surowce, energetykę, sektor naftowy, chemiczny czy przemysłowy. Przecież wszystko miało być w Internecie!


I 20 lat później faktycznie jest. Ale to nie oznacza, że nie potrzebujemy już pszenicy, ropy naftowej, elektrowni czy fabryk. Jednakże ci, którzy postawili na internetową gospodarkę pod koniec XX wieku, zapewne nigdy nie odrobili poniesionych strat. Zrzeszający modne internetowe spółki indeks Nasdaq Composite w marcu 2000 roku osiągnął wartość 5127,60 pkt. startując z blisko tysiąca punktów cztery lata wcześniej.
Trwający prawie dekadę dekadowy boom pod sam koniec z hossy przeistoczył się w manię. Podczas jej apogeum rynkowa wartość blisko pięciu tysięcy nasdaqowych spółek sięgała 6,6 bilionów dolarów. Drobnym „mankamentem” był fakt, że wiele tych spółek nie zarabiało żadnych pieniędzy. Nawet nie chodzi o zyski – wielu świeżych emitentów nie generowało nawet przychodów! Nic więc dziwnego, że relacja wartości rynkowej do zysku netto (c/z) dla całego indeksu sięgała absurdalnego poziomu 190 (dane Reutersa).
To się nie mogło skończyć happy-endem. Między marcem 2000 r. a październikiem 2002 r. Nasdaq Composite spadł o 78%, powracając do stanu z roku 1996. Wiele spółek zbankrutowało, a ich akcjonariusze zostali z niczym. Dopiero latem 2015 roku Nasdaq powrócił do poziomu ze szczytu bańki internetowej, ale już z innymi spółkami na pokładzie. 20 lat temu najcenniejszymi komponentami Nasdaqa były Microsoft, Cisco, Intel, Oracle, Sun Microsystem, Dell, Qualcomm oraz Yahoo. Branże technologiczna odpowiadała za ok. 65% kapitalizacji całego indeksu.
Bańka 2.0?
Teraz spółki technologiczne w Nasdaqu „ważą” ponad 50%. W węższym indeksie Nasdaq100 dziesiątka największych spółek odpowiada za niemal 60% jego wartości rynkowej. Indeksem tym „trzęsą” akcje tzw. FANGMAN, czyli walory Apple’a, Amazona, Microsoftu, Facebooka, Google’a (obecnie Alphabet Inc.), Netfliksa i Nvidii. Dorzućmy do tego jeszcze modną Teslę oraz Paypala. Dopiero w drugiej dziesiątce znajdziemy firmy, które brylowały 20 lat temu: Intel, Cisco, Broadcom czy Qualcomm.
Z zupełnie innego świata jest też wartość rynkowa liderów obecnej hossy. Sam Apple jest warty blisko dwa biliony dolarów. Amazon i Microsoft wyceniane są po ok. 1,5 biliona USD każdy. Wszystkie spółki z indeksu Nasdaq Composite warte są przeszło 21 bilionów dolarów, a więc nominalnie ponad trzy razy tyle, co w 2000 roku (ale pamiętajmy o wpływie inflacji!).
Tym, co łączy obie daty, są stopy zwrotu. Od lutego 2016 roku Nasdaq urósł o 187%. To co prawda mniej niż między styczniem 1996 a marcem 2000 r. (+387%), ale wynik wciąż jest imponujący. Wystarczy przyjrzeć się postawie „generałów” fangowej hossy. Pomimo wrześniowej korekty Apple warty jest 335% więcej niż 5 lat temu. Amazon urósł o 508%, a Tesla 565%.
Wzrostom wycen nie towarzyszyła jednak równie szybka poprawa wyników finansowych. Według danych podawanych przez „The Wall Street Journal” wskaźnik c/z dla indeksu Nasdaq100 wynosi 36,55. W klasycznych podręcznikach inwestowania jest to wartość typowa dla baniek spekulacyjnych, lecz zarazem nie umywa się do astronomicznych 190 sprzed 20 lat.
Choć niektóre spółki notowane są przy absurdalnych mnożnikach (np. Amazon „chodzi” po 120-krotność zaraportowanych zysków za ostatnie cztery kwartały), to jednak mówimy o firmach zarabiających miliardy dolarów i będących globalnymi monopolistami w swoich branżach. Siła finansowa (tj. zdolność do generowania i gromadzenia gotówki) Amazona, Alphabetu czy Facebooka jest kompletnie nieporównywalna z tym, co widzieliśmy 20 lat temu.
Analogia nie z tej dekady
Dwie dekady temu internet faktycznie był wynalazkiem, który zmieniał świat. Równocześnie nie bardzo było wiadomo, jak na nim zarobić. Teraz globalna sieć jest już dojrzałą technologią, na której globalni monopoliści zarabiają miliardy dolarów. To jednak zupełnie inna sytuacja niż ta sprzed 20 lat. Nawet jeśli wyceny większości FANG-ów uważam za zdecydowanie zawyżone, nie jest to aż taki balon, jak w roku 2000.
Równocześnie nie wycofuję się ze stwierdzenia, że to jednak jest bańka. Tylko że inna. Analogii szukałbym raczej w odległej przeszłości z przełomu lat 60. i 70. ubiegłego stulecia. Wówczas wśród amerykańskich inwestorów niezmiernie modne były akcje tzw. Nifty-Fifty (w wolnym tłumaczeniu: solidna pięćdziesiątka). Były to akcje wielkich amerykańskich korporacji o stabilnych wynikach finansowych i pancernych bilansach (np. Coca-Cola, Eastman Kodak, General Electric, IBM, McDonald’s, etc.). Inwestorzy kupowali walory Nifty-Fifty w myśl buffettowskiej strategii „kup i zapomnij” wierząc, że ich akcje zawsze będą szły w górę i że takim firmom nie może przydarzyć się nic złego. Nawet jeśli są kupowane przy ekstremalnie wysokich wskaźnikach c/z (rzędu 50 i więcej).
Wiele z tych spółek istnieje do dzisiaj i nadal zarabia miliardy dla swoich akcjonariuszy. Ale seria kryzysów gospodarczych i bess z lat 70. sprawiły, że inwestujący w Nifty-Fifty ponieśli poważne straty. Także w czasach wielkiej reaganowskiej hossy z lat 80. papiery te spisywały się gorzej niż rynek. Była to znakomita lekcja, że kupowanie nawet dobrych spółek po wyśrubowanych cenach nie jest dobrą strategią inwestycyjną. Podobnie może być w następnej dekadzie z akcjami Apple’a, Amazona czy Alphabetu.
Krzysztof Kolany