

Decyzja rządu dla blisko 90% podatników oznacza utrzymanie fikcji kwoty wolnej od podatku. Rzecz w tym, że innego rozwiązania trudno się było spodziewać. Rząd potrzebuje naszych pieniędzy, aby realizować kosztowne wydatki socjalne.
Jeszcze w piątek po południu wszystko miało zostać po staremu: rząd i Sejm zignorowały wyrok Trybunały Konstytucyjnego i nie zdecydowały się zmienić niekonstytucyjnej kwoty wolnej od podatku PIT. Ale potem na scenę wkroczył wicepremier Morawiecki i oznajmił, że kwota wolna zostanie podniesiona do poziomu minimum egzystencji (ok. 6,6 tys. zł rocznie). Ale tylko nielicznym.
Według Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych w 2015 roku minimum egzystencji w jednoosobowym gospodarstwie pracowniczym wyniosło 545,76 zł miesięcznie, czyli 6.549,12 zł rocznie.
Kwota wolna wyznacza roczny limit przychodów z pracy, do którego nie płaci się podatku PIT. Każda zarobiona złotówka powyżej tej kwoty opodatkowana jest stawką 18%, a powyżej 85,5 tys. rocznie płaci się 32%.
Efekt głównie propagandowy
Podwojona kwota wolna (od kilku lat wynosi 3.091 zł rocznie) ma przysługiwać tylko tym, którzy w całym roku zarobią nie więcej niż 6.600 zł brutto. Czyli 550 zł brutto miesięcznie. To niespełna 30% płacy minimalnej. W przedziale od 6,6 tys. do 11 tys. zł brutto kwota wolna ma stopniowo maleć do obecnych 3.091 zł.
Oznacza to, że nikt z pracujących na pełny etat przez cały rok nie skorzysta na zaproponowanym rozwiązaniu! Przy przyszłorocznej płacy minimalnej (2.000 zł brutto) roczny „dochód” wyniesie 24.000 zł, a kwota wolna pozostanie na poziomie 3.091 zł. Mniej podatku zapłacą osoby pracujące dorywczo lub zatrudnione (przynajmniej oficjalnie) na mniej niż jedną czwartą etatu.
Szacuje się, że na zmianach zyska 2,5-3 mln podatników z łącznej liczby 25 mln Polaków, którzy w 2015 roku złożyli deklaracje PIT. Zatem ok. 90% podatników nie skorzysta z niższej kwoty wolnej.
Za to prawie 2,9 mln podatników (ok. 12%) osiągających „dochód” (w praktyce chodzi o przychód) z pracy przekraczający 85,5 tys. zł rocznie (7.125 zł brutto miesięcznie) zapłaci więcej podatku. A to dlatego, że Ministerstwo Finansów proponuje, aby osoby zarabiające pomiędzy 85,5 tys. zł a 130 tys. zł miały stopniowo obniżaną kwotę wolną. Powyżej 130 tys. zł kwota wolna ma w ogóle nie przysługiwać. Dla nich oznaczałoby to podwyżkę podatku o ok. 556 zł rocznie.
Przeczytaj także
Pewne są jedynie śmierć i podatki
Czy zapowiadane przez MF zmiany oznaczają, że najmniej zarabiający w ogóle nie zapłacą podatku? Nic z tych rzeczy! Od każdej wypracowanej złotówki państwo nadal będzie zabierać 30% w postaci tzw. składek na ubezpieczenia społeczne. Nikt w rządzie już nawet nie wspomina, aby odciążyć najmniej zarabiających od tej najbardziej drakońskiej daniny. Ponadto każdy – także osoby o najniższych dochodach – płacą VAT, średnio ok. 16% od wszystkich wydatków konsumpcyjnych.


Po zsumowaniu wszystkich podatków (ZUS, PIT, VAT, akcyza i inne) pracujący legalnie na etacie Polak oddaje państwu ponad połowę zarobionych pieniędzy. Dlatego Polska nadal pozostaje krajem podatkowych niewolników, gdzie przeciętny wymiar pańszczyzny wynosi ok. trzy dni w tygodniu.
Mimo to, nawet tak selektywne podwyższenie kwoty wolnej (a dla niektórych obniżenie) uważam za krok we właściwym kierunku. To zmiana niewielka, ale jednoznacznie korzystna dla ludzi o najniższych przychodach. W obecnych warunkach budżetowych rząd po prostu nie może pozwolić sobie na znaczące uszczuplenie wpływów podatkowych. Jakąkolwiek istotną obniżkę podatków blokują zwiększone wydatki socjalne: program „Rodzina 500+” (ok. 24 mld zł rocznie), obniżenie wieku emerytalnego (10 mld zł w 2018 r.), dotowanie leków dla osób starszych (ok. 0,6 mld zł).
Oczywiście każdy może sobie wyobrazić sytuację odwrotną. Że mamy władzę, która tnie wydatki socjalne (albo przynajmniej ich nie zwiększa), w zamian obniżając opodatkowanie przychodów z pracy. Efekt fiskalny byłby neutralny. Tylko że wtedy pieniądze popłynęłyby nie do wszystkich, ale tylko do legalnie zatrudnionych obywateli. Lecz od 15 lat rządzą nami ludzie, którzy zamiast sprawiedliwości preferują „sprawiedliwość społeczną”.
Przeczytaj także
„Znacząco poprawiamy (sytuację) z punktu widzenia tych najbardziej potrzebujących, czyli to, o co chodzi naszemu rządowi, aby było bardziej progresywnie i bardziej sprawiedliwie” – tak projekt zmian w kwocie wolnej uzasadnił wicepremier Morawiecki.
