Comiesięczne raporty z polskiego
rynku pracy wywołują spore wzburzenie u części naszych Czytelników. I trudno
się temu dziwić, ponieważ publikacje
GUS-u obrazują tylko wąski wycinek rzeczywistości.
!["Kto tak dużo zarabia?". Wynagrodzenia w Polsce - jak GUS to liczy? [Tłumaczymy]](https://galeria.bankier.pl/p/e/9/732fbc942306d8-945-560-80-170-3920-2351.jpg)
!["Kto tak dużo zarabia?". Wynagrodzenia w Polsce - jak GUS to liczy? [Tłumaczymy]](https://galeria.bankier.pl/p/e/9/732fbc942306d8-945-560-80-170-3920-2351.jpg)
Chodzi o publikowane mniej więcej w połowie każdego miesiąca dane Głównego Urzędu Statystycznego zatytułowane „przeciętne zatrudnienie i wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw”. Zwykle zdziwienie budzi kwota tzw. średniej krajowej, która we wrześniu 2020 roku wyniosła 5 371,56 zł brutto. I tu zwykle następuje zdziwienie: kto tak dużo zarabia?
Po pierwsze, GUS podaje płacę brutto, podczas gdy pracownik otrzymuje kwotę netto (pomniejszoną o ZUS i podatki), a pracodawca ponosi koszty pracy powiększone o przymusowe „składki” na ZUS. W rezultacie pracownik zarabiający tzw. średnią krajową zamiast ponad pięciu tysięcy dostaje ok. 3 876 zł, podczas gdy jego pracodawca ponosi koszt w wysokości 6 471,65 zł.
Przeczytaj także
Zatem ok. 40% wynagrodzenia przeciętnego pracownika pochłaniają podatki: przede wszystkim „składki” na ZUS i NFZ oraz zaliczka na PIT (czyli w sensie ekonomicznym podatek od pracy). GUS raportuje nieco wirtualną wartość brutto (której nie otrzymuje pracownik, ani której nie płaci firma), ponieważ ze względu na niuanse w przepisach podatkowych (i ZUS-owskich) pracownicy płacą różne podatki (w zależności od wieku, rodzaju wykonywanej pracy oraz uzyskiwanych zarobków).
Po drugie, warto przypomnieć sobie, w jaki sposób oblicza się średnią arytmetyczną. Jeśli mamy firmę zatrudniającą 10 pracowników, w której dyrektor zarabia 10 000 zł, majster i księgowa po 5 000 zł, a szeregowi pracownicy po 3 000 zł brutto, to średnia wyniesie 4 100 zł. Zatem zarobki poniżej średniej osiągnie 70% pracowników tej firmy. I podobnie jest w całej polskiej gospodarce – ok. 2/3 pracowników zarabia mniej, niż wynosi „przeciętne wynagrodzenie”.
Nieco lepiej opisujący realia polskiego rynku pracy raport o medianie wynagrodzeń GUS publikuje tylko raz na 2 lata. Najnowsze dane zostały upublicznione pod koniec listopada i dotyczyły stanu na październik 2018 roku. Z tego opracowania wynika, że połowa zatrudnionych pracowników otrzymywała do 4094,98 zł brutto, czyli około 2919,54 zł netto (tzn. „na rękę”).
Przeczytaj także
Po trzecie, dane co miesiąc publikowane przez GUS obejmują tylko przedsiębiorstwa niefinansowe zatrudniające przynajmniej 10 pracowników. Nie ma zatem w tych statystykach wynagrodzeń sfery budżetowej (urzędów, szpitali, szkół, policji, wojska etc.), branży finansowej (banków, firm ubezpieczeniowych, TFI itp.) czy rolników. Nie są uwzględniani samozatrudnieni oraz osoby pracujące na podstawie umowy zlecenia i umowy o dzieło.
Co najważniejsze - statystyki te nie obejmują firm małych i mikrofirm, czyli tych wszystkich często rodzinnych biznesów, w których zatrudnienie nie przekracza 9 etatów. A z innych danych wiemy, że najmniejsze firmy płacą najsłabiej (przynajmniej oficjalnie, bo zdarza się, że część wypłaty idzie „pod stołem”). Według GUS-u w 2018 roku (to ostatnie dostępne dane) w najmniejszych firmach średnia płaca wyniosła 3081 zł brutto, czyli zaledwie 2213 zł netto.
Przeczytaj także
W rezultacie GUS-owski „sektor przedsiębiorstw” obejmuje obecnie ok. 6,3 mln pracowników w przeliczeniu na pełne etaty. Równocześnie z cokwartalnych badań aktywności zawodowej (BAEL) wiemy, że w II kwartale 2020 roku liczba pracujących (nie mylić z zatrudnionymi) w Polsce wynosiła 16,27 mln. Aby zostać uznanym za pracującego wystarczy zadeklarować, że w ciągu ostatnich tygodni wykonało się przynajmniej kilka godzin odpłatnej pracy (nieważne czy rejestrowanej, czy nie). Zatem „sektor przedsiębiorstw” obejmuje niespełna 40% pracującej populacji Polski.
Po czwarte, na rynku pracy występuje wyraźne zróżnicowanie geograficzne i branżowe. Wiadomo, że średnio więcej zarabia się w dużych miastach niż na wsiach czy w małych miasteczkach. W Warszawie zarobki są statystycznie znacznie wyższe. Na wschodnich krańcach Polski płace są z kolei niższe niż w zachodniej regionach kraju. To wszystko rzutuje na średnią, podwyższaną przede wszystkim przez dane z Warszawy i Górnego Śląska. Interesujący jest też fakt, że zarobki w sektorze publicznym są średnio o 15% wyższe niż w sektorze prywatnym.
Przeczytaj także
Do tego dochodzi fakt, że wynagrodzenia bardzo istotnie różnią się między poszczególnymi branżami. Nieprzypadkowo jedne z najwyższych przeciętnych wynagrodzeń notuje się w takich miastach jak Jastrzębie-Zdrój, Płock czy Jaworzno. Wynika to z faktu, że w polskich warunkach płace w górnictwie, energetyce czy w rafineriach są wyraźnie wyższe niż w większości innych sektorów gospodarki. Z kolei znacznie niższa jest średnia w tych miastach, w których nie ma wielkiego przemysłu, central dużych przedsiębiorstw, firm z sektora IT lub oddziałów zagranicznych korporacji. Mieszkańcy takich ośrodków mogą więc ze sporym niedowierzaniem patrzeć na średnią ogólnopolską, porównując ją do zarobków własnych lub pensji rodziny czy znajomych.
Skąd GUS wie, ile zarabiamy?
Do Głównego Urzędu Statystyczne nie wędrują informacje o wynagrodzeniu każdego pracownika. Wszystko opiera się o formularz DG-1, czyli „Meldunku o działalności gospodarczej”. Przedsiębiorstwa raportują w nim m.in. wysokość osiągniętych przychodów, przeciętną liczbę zatrudnionych (w przeliczeniu na pełne etaty) oraz łączną wartość wypłaconych wynagrodzeń. Obowiązek wypełnienia formularza DG-1 mają wszystkie przedsiębiorstwa zatrudniające przynajmniej 50 osób. Natomiast dla jednostek o liczbie pracujących od 10 do 49 osób w styczniu roku sprawozdawczego wybierana jest co najmniej 10% próba. Na podstawie informacji z formularza DG-1 opracowywane są także dane o sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej oraz budowlano-montażowej.
Dane zbierane są od spółek osobowych, kapitałowych, cywilnych, spółdzielni, przedsiębiorstw państwowych, państwowych i samorządowych jednostek organizacyjnych oraz osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą. Firmy wysyłają GUS-owi formularz elektroniczny w terminie od 1 do 5 dnia roboczego w miesiącu następującym po miesiącu sprawozdawczym. GUS deklaruje, że poprawność wprowadzonych przez przedsiębiorstwo danych jest weryfikowana pod kątem logiczno-rachunkowym.
- Operat badania liczy około 108 000 jednostek, z czego około 20 000 to podmioty o liczbie pracujących 50 i więcej osób, natomiast 88 000 to podmioty o liczbie pracujących 10-49 osób. Obowiązkiem sprawozdawczym objętych jest około 33 000 jednostek, z czego 13 000 to podmioty o liczbie pracujących 10-49 osób – wyjaśnia GUS.
Dane pozyskiwane są od przedsiębiorstw niefinansowych prowadzących działalność w następującym zakresie: leśnictwie, rybołówstwie w wodach morskich, przemyśle (tzn. górnictwie i wydobywaniu, przetwórstwie przemysłowym, wytwarzaniu i zaopatrywaniu w energię elektryczną, gaz, parę wodną, gorąca wodę i powietrze do układów klimatyzacyjnych, dostawie wody, gospodarowaniu ściekami i odpadami oraz działalności związanej z rekultywacją), budownictwie, handlu detalicznym i hurtowym, zakwaterowaniu i usługach gastronomicznych, transporcie, gospodarce magazynowej, informacji i komunikacji, działalności profesjonalnej, naukowej i technicznej, działalności w zakresie usług administrowania i działalności wspierającej, działalności związanej z kulturą i rozrywką oraz pozostałej działalności usługowej.
Kim jest „zatrudniony”?
Do liczby zatrudnionych zalicza się przede wszystkim osoby zatrudnione na podstawie stosunku pracy, w tym także osoby zatrudnione przy pracach interwencyjnych i robotach publicznych. Obejmuje to także pracowników sezonowych i zatrudnionych dorywczo oraz właścicieli/współwłaścicieli firm. GUS liczy także pracowników niepełnozatrudnionych, ale przelicza dane na liczbę pełnych etatów.
Do statystyk zatrudnionych nie zalicza się osób:
- przebywających na urlopach wychowawczych oraz bezpłatnych,
- otrzymujących zasiłki chorobowe, macierzyńskie, ojcowskie, rodzicielskie i opiekuńcze,
- zatrudnionych na podstawie umowy o dzieło lub umowy-zlecenie,
- udostępnianych przez agencje pracy tymczasowej,
- wykonujących pracę nakładczą,
- agentów,
- zatrudnionych na kontraktach, których umowa nie ma charakteru umowy o pracę.
Co widać i czego nie widać?
Warto pamiętać, że comiesięczne statystyki GUS-u obejmują z reguły tylko średnie i duże przedsiębiorstwa. W danych o wynagrodzeniach i zatrudnieniu w sektorze przedsiębiorstw nie widać też szarej strefy (czyli pracy nierejestrowanej lub wypłaty „pod stołem” ) oraz sektora publicznego.
Problemem w dyskusji o zarobkach w dalszym ciągu jest to, że dla wielu Polaków to temat raczej osobisty. Wielu z nas raczej niechętnie dzieli się informacjami o tym, ile zarabia (nie rozsądzam, czy to dobrze, czy źle). O ile większość ankietowanych pracowników chciałby jawności płac na poziomie ofert o pracę, o tyle większość wolałaby, aby ich własne wynagrodzenie nie stanowiło informacji publicznie dostępnej.
Warto też mieć świadomość, że pracodawca jest w stanie zapłacić pracownikowi nie więcej, niż ten ostatni jest w stanie wypracować. Poza państwowymi firmami mało kto będzie dokładał do interesu. Przynajmniej na dłuższą metę. Zatem w skali całego kraju wysokość płacy jest zwykle skorelowana z wydajnością pracy danego pracownika, w danej firmie i w danej branży. Jest tak dlatego, że w sensie ekonomicznym na wolnym rynku to konsument wypłaca wynagrodzenia pracownikom.