Nowa władza potrzebuje pieniędzy równie rozpaczliwie, co poprzednia. Zmiana rządu zbiegła się w czasie z ważnym orzeczeniem Trybunały Konstytucyjnego. W mojej ocenie oba fakty zdecydowanie zwiększają szansę na „ostateczne rozwiązanie” kwestii Otwartych Funduszy Emerytalnych.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości potrzebuje pieniędzy na realizację hojnych obietnic z kampanii wyborczej, dzięki którym zdobył władzę. Sam program „500 zł na dziecko” to lekko licząc 20 mld zł rocznie. Obniżenie wieku emerytalnego to zdaniem Kancelarii Prezydenta 30-40 mld zł w ciągu czterech lat. „Bezpłatne” leki dla osób po 75 roku życia będą kosztować podatników kilka miliardów rocznie.


Do tego dochodzi ubytek w dochodach podatkowych rzędu 15 mld zł rocznie, z tytułu wymuszonej przez Trybunał Konstytucyjny podwyżki kwoty wolnej od podatku, przynajmniej do poziomu minimum egzystencji. Razem to przynajmniej 45 mld zł. Rocznie! Przez cztery lata oznacza to potrzeby rzędu 180 mld zł, choć faktyczne wydatki mogą się okazać o 10-20% niższe ze względu na różnego rodzaju ograniczenia planowane przez rząd (np. dotacja na dziecko nie obejmie "najbogatszych", podobnie jak nowa kwota wolna od PIT).
Gdzie znaleźć 150 000 000 000 złotych?
Rząd nie może sobie pozwolić na istotne zwiększenie deficytu budżetowego i długu publicznego, który poprzednia ekipa pozostawiła w pobliżu górnych limitów określanych przez prawo unijne (3% deficytu w relacji do PKB) i Konstytucję RP (60% PKB długu publicznego). Jedynym trwałym rozwiązaniem byłaby podwyżka podatków w skali 35-45 mld zł rocznie. Jednak tak silne zacieśnienie polityki fiskalnej zdławiłoby wzrost gospodarczy i zrujnowało słupki poparcia partii rządzącej.
Nawet jeśli nowemu rządowi znacząco udałoby się zwiększyć ściągalność VAT i CIT, w co osobiście wątpię, to nadal w budżecie państwa zabraknie ok. 150 mld złotych w ciągu czterech lat. Gdzie można znaleźć takie pieniądze? Tylko w OFE. Na koniec października 2015 roku aktywa Otwartych Funduszy Emerytalnych wynosiły 147,5 mld złotych.
Okazja (i potrzeba) czyni złodzieja
W sukurs nowej władzy przyszedł Trybunał Konstytucyjny, który jeszcze w starym składzie orzekł, że „skok” na OFE był zgodny z konstytucją. Nie tylko moim zdaniem oznacza to, że wydarzenia sprzed dwóch lat były wstępem do całkowitej likwidacji Funduszy. W ramach „drugiego rozbioru OFE” rząd Donalda Tuska przywłaszczył 152 mld złotych, jakie OFE ulokowały w obligacjach Skarbu Państwa. W sensie ekonomicznym była to zamiana długu jawnego w dług ukryty, pod postacią przyszłych zobowiązań państwa wobec emerytów.
Przeczytaj także
O ile jednak "przejęcie" obligacji było technicznie stosunkowo prostą operacją, to „trzeci rozbiór OFE” będzie zdecydowanie ambitniejszym zadaniem. Obecnie trzy czwarte aktywów OFE stanowią akcje spółek notowanych na GPW. Taki pakiet jest niesprzedawalny bez znaczącego obniżenia cen upłynnianych walorów.
Przeczytaj także
Mówiąc wprost: nie da się szybko (tj. w ciągu kilku tygodni czy nawet miesięcy) sprzedać akcji będących w posiadaniu OFE, bez znaczącego obniżenia ich wartości rynkowej. Podobny problem pojawi się w przypadku obligacji korporacyjnych (8,2 mld zł) czy krajowych listów zastawnych (1,15 mld zł). Szybko i po dobrych cenach można zbyć tylko akcje spółek zagranicznych (10,3 mld zł) oraz przetransferować gotówkę (9,8 mld zł).
Giełdową spółkę szybko sprzedam
Ten lub następny rząd stanie przed wyzwaniem o skalę trudności wyższym od problemu, z którym tak sprawnie uporał się duet Tusk-Rostowski. Ale jak uzasadnił wyrok sędzia TK prof. Marek Zubik, transfer pieniędzy publicznych z/do OFE to tylko „kwestia techniczna”. Popuśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie, jak taki „techniczny” transfer mógłby wyglądać.
Przeczytaj także
Po słabym dla GPW roku 2015 z obozu władzy pojawią się komentarze, że giełda to „kasyno” i że tak małe i słabe OFE nie zapewnią „godnych” emerytur. Oficjalna propaganda ruszy z kampanią, jak to obcy kapitał spasł się na przyszłych emerytach (to akurat prawda) i że najwyższy czas z tym skończyć, przenosząc resztę aktywów OFE do jakiegoś Narodowego Programu Emerytalnego, który pod czujnym okiem państwa zapewni bezpieczne emerytury przyszłym pokoleniom…
Detale są do ustalenia, ale w dużym skrócie tak może wyglądać akcja nacjonalizacyjna. Aktywa OFE trafią do jakiegoś państwowego podmiotu, który podzieli je na cztery grupy:
1) gotówka i wpływy ze sprzedaży akcji spółek zagranicznych od razu zasilą budżet państwa
2) udziały OFE w „narodowych czempionach” (KGHM, PGE, PKO BP, PZU) trafią do Skarbu Państwa, który tak jak dotychczas będzie okazjonalnie „sypał” pakietami poza regularną sesją giełdową
3) pozostałe akcje i instrumenty dłużne zasilą jakiś Polski/Narodowy Fundusz/Zakład Emerytalny (niepotrzebne skreślić), który będzie je systematycznie zamieniał na gotówkę.
OFE – czas zaorania
Realizacja tego scenariusza miałaby bardzo poważne konsekwencje dla polskiego rynku kapitałowego. Po pierwsze, znikłaby grupa podmiotów do niedawna będących regularnymi i dużymi nabywcami akcji oraz obligacji korporacyjnych. Skutki pierwszych dwóch „skoków na OFE” (z 2011 i 2013) bardzo mocno odbiły się na obrotach i koniunkturze na GPW. Ostateczne rozwiązanie kwestii OFE nasiliłoby chorobę niskiej płynności na warszawskim parkiecie.
Przeczytaj także
Po drugie, inwestującym na GPW doszedłby nowy czynnik ryzyka. Spółki ze znaczącym udziałem OFE w akcjonariacie stałyby się podatne na nagłe i nieprzewidywalne działania MSP, które już nie raz udowodniło, jak gwałtownie potrafi „sypać” walorami. W przypadku niektórych spółek są to pakiety na tyle duże, że MSP mogłoby przejąć nad nimi bezpośrednią kontrolę operacyjną, mianując członków rad nadzorczych i zarządu. Z doświadczenia wiemy, że państwo jest bardzo złym właścicielem, którego rządy mogą zaszkodzić nawet najlepiej prosperującej firmie.
Przeczytaj także
Udział OFE w akcjonariacie, który dziś często bywa swoistym „stemplem jakości” dla spółki, po nacjonalizacji Funduszy stałby się poważnym obciążeniem. Takie ryzyko może w przyszłości dotyczyć m.in. Asseco Poland (udział OFE w akcjonariacie: 39,5%), LPP (29,2%), mBanku (14,9%) czy Synthosu (13,4%). W gronie średnich spółek zagrożone byłyby: Kęty (72%!), Sanok (49,5%), Kruk (43,2%), Intercars (43,1%) i AmRest (41,4%) oraz Forte (36,9%),GTC (31,4%), Netia (30,5%), CCC (29,5%) i CD Projekt (28,9%).
Lista wymienionych powyżej spółek jest na tyle długa, że pojawiłoby się pytanie o sens inwestowania na GPW. Już teraz inwestorzy mają coraz mniejszy wybór spółek, które nie byłyby zależne od widzimisię polityków na ogół niemających zbyt wysokich kompetencji w zakresie gospodarki i rynku kapitałowego. W takich warunkach nie tylko zagraniczni, ale też polscy inwestorzy zapewne wynieśliby się z „bananowej giełdy” lub wręcz w ogóle zrezygnowali z trzymania aktywów w kraju, który od kilku lat zmierza w stronę europejskiego Bantustanu.