Lipiec był kolejnym miesiącem pogorszenia nastrojów konsumenckich – wynika z najświeższych danych Głównego Urzędu Statystycznego. Jedną z hipotez jest negatywny wpływ drastycznych podwyżek cen energii elektrycznej.


W czerwcu Polacy dostali nowe rachunki za gaz i energię elektryczną. Choć rząd uspokajał, że „średnie” podwyżki będą nie aż tak wielkie, to w niektórych przypadkach nowe stawki mocno uderzyły po kieszeni gospodarstwa domowe. I to właśnie ten czynnik chyba jest widoczny w lipcowym badaniu konsumentów.
W lipcu obliczany przez GUS bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej (BWUK) obniżył się o 2,0 pkt., do poziomu -14 pkt., To najniższa wartość tego wskaźnika w tym roku. Wyraźnie (o 3,3 pkt.) w dół poszedł też wyprzedzający wskaźnik ufności konsumenckiej (WWUK), który w lipcu spadł do -11,6 pkt. Był to już czwarty z rzędu miesiąc pogorszenia tego wskaźnika.


Niepokoi zwłaszcza zachowanie wskaźnika wyprzedzającego (WWUK), który od początku roku znajduje się w jednoznacznym trendzie spadkowym. Nie są to może jakieś dramatyczne spadki, ale sygnalizują, że konsumenci nie za bardzo zamierzają szastać gotówką. A przynajmniej nie w takim stopniu, jak to deklarowali w latach 2017-19, gdy po raz pierwszy (i jak na razie ostatni) w historii BWUK i WWUK przybrały wartości dodatnie.
Zarówno BWUK, jak i WWUK mogą przyjąć wartość od -100 pkt do 100 pkt. Odczyty ujemne świadczą o liczbowej przewadze respondentów negatywnie oceniających sytuację finansową swojego gospodarstwa domowego, jak i kondycję ekonomiczną kraju.
Konsument „nie kupuje” uśmiechniętej narracji?
Odczyty wskaźników koniunktury konsumenckiej stoją w sprzeczności z tezami lansowanymi przez większość ekonomistów. Od początku roku oczekiwali oni, że rekordowo silny wzrost płac realnych w gospodarce (i to zarówno w sektorze dużych przedsiębiorstw, jak i w budżetówce) napędzi popyt konsumpcyjny i wywoła handlowy boom. Póki co dane nie potwierdzają takiego scenariusza. Nie znamy jeszcze danych za czerwiec (GUS pokaże je w przyszłym tygodniu), ale majowe wyniki sprzedaży detalicznej nie były zachwycające (choć też nie były beznadziejnie słabe).
Może się zatem okazać, że modna kilka miesięcy temu hipoteza konsumpcyjnego boomu nie zostanie zrealizowana (a przynajmniej w tym roku). Wygląda na to, że polski konsument jednak postanowił odbudować oszczędności poważnie naruszone podczas inflacyjnego kryzysu z lat 2021-23. I teraz nawet stabilizacja cen w sklepach nie za bardzo jest w stanie skłonić go do szerszego otwarcia portfela. Tym bardziej, że ceny wielu podstawowych usług wciąż rosną w bardzo szybkim tempie. Do tego doszła lipcowa podwyżka rachunków za energię, która jeszcze mocniej uderzy w gospodarstwa domowe dopiero w sezonie grzewczym.
Nasilają się oczekiwania inflacyjne
To wszystko wiedzie nas do innego ważnego subindeksu, który GUS publikuje w ramach badania koniunktury konsumenckiej. Jest nią GUS-owska miara oczekiwań inflacyjnych, które w lipcu uległa skokowemu nasileniu. Wskaźnik ten poszedł w górę z 21,4 pkt. w czerwcu do 30,1 w lipcu. Był to najwyższy odczyt od stycznia ubiegłego roku. Co prawda wciąż nie jest to poziom tak wysoki, jak w latach 2019-23, ale jego silny wzrost budzi obawy o utrzymanie w ryzach inflacji CPI w kolejnych kwartałach.


Reasumując, polski konsument w ostatnich miesiącach wydawał realnie więcej niż rok temu, ale chyba niespecjalnie się z tego cieszył. Teraz uśmiecha się jeszcze rzadziej i w najprawdopodobniej coraz bardziej obawiają się wpływu rosnących cen energii na swoją kondycję finansową. To wszystko może storpedować zbyt optymistyczne szacunki wzrostu gospodarczego na drugą połowę roku.