Premier Donald Tusk zaskoczył analityków, odchodząc ponad rok przed terminem wyborów. Jednak 7 lat jego rządów to już mała epoka, która wymaga podsumowania. Ale nieco innego niż słodko-optymistyczna laurka wystawiona przez piarowców rządu.
Od listopada 2007 roku w Polsce i na świecie zmieniło się naprawdę wiele. Gdy Donald Tusk obejmował ster rządów, trwał już globalny kryzys finansowy, choć wtedy mało kto był tego świadomy. Opary ślepego optymizmu unosiły się nad Wisłą i Odrą aż do września 2008 roku. 7 lat temu Polacy odurzali się kredytowaną konsumpcją, kupowali rekordowo drogie mieszkania za tani kredyt we franku, masowo sprowadzali z UE używane samochody i cieszyli się z organizacji Euro 2012. Na akcjach zarabiało się krocie, WIG bił rekordy wszech czasów i kto by tam myślał o kryzysie, bezrobociu i bessie.
Lecz okazało się, że rządy Donalda Tuska przypadły na okres kryzysu gospodarczego, groźby rozpadu strefy euro i wojskowej agresji Rosji na Gruzję i Ukrainę. Był to (i nadal jest) ciężki okres, przez który Polska póki co przeszła stosunkowo niskim kosztem. Przy ocenie jakiegokolwiek rządu trzeba pamiętać, że większość sukcesów gospodarczych nie jest zasługą premiera. Tak jak wiele nieszczęść (od powodzi, przez stagnację gospodarczą po załamanie demograficzne) również nie jest winą Tuska.

Rządowa propaganda kontra rzeczywistość
Rząd chwali się rocznymi urlopami macierzyńskimi (najdłuższymi w Europie!), hojniejszym dofinansowaniem przedszkoli, refundacją in vitro czy „darmowym podręcznikiem”. Ale nie informuje, że zostało to sfinansowane z naszych pieniędzy! Nie wiedzieć czemu, wśród „najważniejszych sukcesów” i „najtrudniejszych reform” nie znalazły się najbardziej znaczące decyzje rządu Donalda Tuska, jakim były drakońskie podwyżki podatków: stawek VAT (z 3% do 5%, z 7% do 8% i z 22% do 23%), stawki rentowej (o dwa pkt. proc.), akcyzy (na ON, wódkę i papierosy), zamrożenie progów PIT oraz i tak śmiesznie niskiej kwoty wolnej od podatku. Do tego jeszcze doszły nowe daniny: podatek od miedzi i srebra, myto (via toll), podatek bankowy i inne.
Polityk i partia idąca do wyborów w 2007 roku z hasłami liberalnymi prowadziła politykę socjalistyczną i etatystyczną. Zamiast niższych podatków, mieliśmy największy w dziejach III RP wzrost obciążeń fiskalnych. Znacząco wzmogła się też represyjność aparatu skarbowego, któremu ministrowie Tuska przyznali potężne kompetencje, stawiając podatnika w domniemanej roli oszusta muszącego udowodnić swą niewinność (np. casus zwrotu VAT)
400 mld zł długu Tuska i kreatywna księgowość Rostowskiego
Zgodnie z „krzywą Laffera”, podwyżki stawek podatkowych nie przełożyły się na oczekiwany przez rząd wzrost wpływów podatkowych. Pierwszym budżetem ekipy Donalda Tuska była ustawa na rok 2008 zakładająca 281,9 mld zł dochodów i 309 mld zł wydatków przy deficycie na poziomie 27,1 mld zł. Budżet na rok 2015 zakłada 297,3 mld zł. dochodów i 343,3 mld zł wydatków przy 46,08 mld zł deficytu. Oznacza to wzrosty odpowiednio o 5,5%, 11,1%, 70% (!). Mimo księgowych sztuczek ministra Rostowskiego, w ciągu ostatnich 7 lat rząd musiał dwa razy nowelizować budżet, choć przed nierealistycznymi założeniami budżetowymi ostrzegali ekonomiści. Mimo wypchnięcia części wydatków poza budżet (FUS, KFD) i faktycznej likwidacji OFE, dziura budżetowa zwiększyła się o 70%.
Za rządów Donalda Tuska Polska co roku łamała unijny limit deficytu finansów publicznych (3% PKB). Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że robiły to także wszystkie poprzednie ekipy rządzące Polską: od 1996 roku tylko 3 razy udało się ograniczyć deficyt poniżej 3% PKB. Nadwyżki nie doświadczyliśmy ani razu! Rezultatem był potężny wzrost długu publicznego. Na koniec 2013 roku zadłużenie sektora finansów publicznych sięgnęło 934,6 mld złotych, co stanowiło 57,1% produktu krajowego brutto. W ten sposób przekroczony został drugi próg ostrożnościowy.
Od objęcia władzy przez premiera Tuska zadłużenie Polski zwiększyło się o przeszło 400 miliardów złotych, czyli o blisko 11 tysięcy złotych na każdego pracującego. To odroczony rachunek, który prędzej czy później będziemy musieli pokryć w postaci wyższych podatków. Bilans na papierze poprawiła „reforma OFE”, która na koniec I kwartału 2014 roku (nowszych danych nie ma) obniżyła państwowy dług publiczny do 819 mld zł. Tzw. „reformę OFE” uważam za zabór oszczędności emerytalnych 16 mln Polaków. Łącznie ok. 150 mld zł aktywów OFE pod postacią obligacji skarbowych zostało „wyzerowanych” i zastąpionych zapisami na rachunkach ZUS. Z punktu widzenia państwa było to przeksięgowanie długu jawnego na dług ukryty: czyli obietnic z tytułu obligacji skarbowych na obietnice emerytalne. Oczywiście jakość tych drugich jest zdecydowanie niższa.
Czytaj dalej: Wybiórcze statystyki premiera
Wybiórcze statystyki premiera
PR-owcy odchodzącego premiera chwalą się 1800 km autostrad i dróg ekspresowych oddanych do użytku (a nie „zbudowanych”) od listopada 2007 roku (wzrost o 192%). Budowa fragmentów sieci autostrad jest sukcesem rządu Donalda Tuska. Nawet przy wszystkich fuszerkach, podejrzanie korupcyjnych ekranach akustycznych czy wysokich kosztach budowy i bankructwie dziesiątek firm budowlanych. Nie sposób też ukryć, że wciąż nie mamy kompletnej sieci dróg ekspresowych obieranych przez obu premierów (Tuska i Kaczyńskiego) na Euro 2012.
Rząd chwali się 20-procentowym skumulowanym realnym wzrostem PKB w latach 2008-13, co także jest niepodważalnym faktem. Tyle że był to wzrost w znacznej mierze na kredyt: zadłużenie państwa zwiększyło się w tym okresie z 45% do 57% PKB. Po drugie, mit „zielonej wyspy” udało się osiągnąć głównie dzięki potężnemu osłabieniu złotego, które wsparło eksport i zdziesiątkowało import, co poprawiło statystyki PKB. Ale PKB per capita liczony w euro dopiero w trzecim kwartale 2013 roku osiągnął poziom sprzed 5 lat.
Nie jest ani winą, ani zasługą premiera Tuska, że gospodarka się rozwijała, choć równocześnie był to wzrost zdecydowanie wolniejszy niż w latach poprzednich. Jeśli jednak urzędnicy KPRM chwalą się liczbami, to należy im przypomnieć o ciemnej stronie tego „sukcesu gospodarczego”. O 400 mld zł dodatkowego długu publicznego. O tym, że inflacja przejadła większość nominalnego wzrostu wynagrodzeń: skumulowany wzrost CPI w latach 2008-13 wyniósł 20,8%, podczas gdy średnie wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw wzrosło o 35,6%. Przez sześć lat realnie tzw. średnie pensje zwiększyły się o 12,3%, a więc o 1,95% średniorocznie. Czyli bez rewelacji, ale dobrze, że jednak na plusie.
W listopadzie 2007 roku litr benzyny Pb95 kosztował ok. 4,45 zł, teraz 5,34 zł., czyli o 20% więcej. Ale czy to jest wina Tuska? Nie, to efekt wzrostu cen ropy połączony z osłabieniem złotego i faktycznym monopolem państwowych rafinerii. Cieniem rzuca się jednak interwencja premiera przed wyborami z 2011 roku, gdy nakazał Orlenowi „promocję” i zejście z ceną poniżej pięciu złotych na ostatnie dni kampanii wyborczej.
Rząd chwali się też m.in. zwiększeniem o połowę pojemności magazynów gazu. Ale „zapomina” dodać, że gazoport w Świnoujściu – czyli kluczowa inwestycja mająca uniezależnić Polskę od rosyjskiego gazu – wciąż nie działa i będzie miał przynajmniej 1,5 roku opóźnienia względem pierwotnego terminu.
Jest lepiej, ale to nie jest dobra droga
Mimo wszystko Polska jest dziś bogatszym i lepiej rozwiniętym krajem niż była 7 lat temu. Z drugiej strony rozwija się zdecydowanie wolniej niż w latach ubiegłych. Malejące potencjalne tempo wzrostu przybliża nas do tzw. pułapki średniego dochodu, której ofiarami padły Grecja i Portugalia. Rząd Donalda Tuska zrobił niewiele, aby nas z tej drogi zawrócić. Dwa miliony emigrantów to chyba najlepszy argument na rzecz reform, których odchodzący premier jak ognia unikał: obniżenia emerytur uprzywilejowanym grupom społecznym, eliminacja zbędnej biurokracji (i przy tym stanowisk pracy dla swoich popleczników), gruntowne uproszczenie i obniżka podatków, deregulacja gospodarki i prawdziwa prywatyzacja przedsiębiorstw kontrolowanych przez Skarb Państwa. Gwoli sprawiedliwości trzeba też przyznać, że część Polaków i tak upuściłaby kraj, szukając lepszego życia i perspektyw w bogatszych i lepiej rządzonych państwach, bez względu na to, kto byłby premierem.
Przez te 7 lat zabrakło wolnorynkowych reform, za to dużo było taniego populizmu („dopalacze”, reglamentacja hazardu, dofinansowanie przedszkoli, podwyżki emerytur). Rozrastały się szkodliwe struktury administracyjne, rosły długi i podatki, a rząd premiera Tuska wolał budować „narodowe czempiony” i Polskie Inwestycje Rozwojowe zamiast pozwolić działać prywatnej inicjatywie. Wiemy już, że nie przyniosło to nic dobrego, co najtrafniej zdiagnozował minister Sienkiewicz.
Krzysztof Kolany