2,8 mln Polaków żyje w skrajnej biedzie, co oznacza, że mają do dyspozycji mniej niż 550 zł na głowę w rodzinie. Blisko 6,5 mln Polaków ma do dyspozycji mniej niż 700 zł na głowę w rodzinie.


Biedę się stopniuje - mamy skrajną biedę, czyli tak niski poziom dochodów, że człowiek nie jest w stanie zakupić środków umożliwiających mu przetrwanie biologiczne. Mamy też biedę relatywną, czyli taką, która umożliwia zakup żywności, opłacenie mieszkania czy nawet branie udziału w życiu społecznym i kulturalnym, ale np. uniemożliwia wyjazd na wakacje, a każdy niezapowiedziany wydatek może doprowadzić do popadnięcia w długi. Dlatego ekonomiści operują dwiema kwotami dochodów.

Pierwsza to minimum egzystencji, czyli wartość dochodu, poniżej której człowiek po prostu traci zdrowie. Wynosi ona ok. 550 zł, ale jest różna ze względu na liczbę osób w gospodarstwie domowym, miejsce zamieszkania czy nawet wiek. Druga wartość to minimum socjalne - poniżej tej kwoty człowiek ma ograniczony udział w życiu kulturalno-społecznym, nie jeździ na wakacje, nie chodzi do kina, nie kupuje nowych ubrań. Obecnie wynosi ona ok. 1200 zł i też jest różna w zależności od liczby członków gospodarstwa domowego, miejsca zamieszkania, wieku, etc.
W UE przyjmuje się, że granicę ubóstwa danego człowieka wyznacza dochód wynoszący 60% mediany w danym kraju. W Polsce będzie to 1335 zł netto miesięcznie. W Niemczech jakieś 1250 euro, czyli ok. 5 tys. zł. Bieda ma też swoją perspektywę - na Zachodzie za biednego uzna się człowieka, którego nie stać na wakacje w Hiszpanii lub nowe auto. W Polsce biedny to człowiek, którego nie stać na najtańszy rower, a wakacje spędza w domu lub w miejskim parku.
2,2 mln pracuje, by żyć
Niestety, co 7. pracujący Polak zalicza się do tzw. bieda-pracowników, czyli osób, których dochody z pracy umożliwiają pokrycie tylko niezbędnych wydatków i praktycznie uniemożliwiają odłożenie jakichkolwiek pieniędzy. Na 16 mln zatrudnionych mamy ponad 2,2 mln takich osób. To dramatycznie dużo. Kłopot w tym, że do grona takich "bieda-pracowników" zalicza się nie tylko ludzi bardzo młodych, którzy dopiero rozpoczynają karierę zawodową, ale także osoby z długoletnim doświadczeniem w pracy, często na stanowiskach wymagających specjalistycznej wiedzy i ukończenia studiów. Te dane pokazują, że w Polsce wciąż mamy problem z szacunkiem do wiedzy i umiejętności ludzi.
BADANIE DOCHODÓW UŻYTKOWNIKÓW BANKIER.PL
Zatem jak możemy wymagać od nich, by byli innowacyjni? Dla kogo i po co, skoro 25 lat podnoszenia kwalifikacji (w tym znajomość języków) zaowocowało tylko tym, że nie zasilają szeregu bezrobotnych i nic ponadto. Marzeniem dla nich jest małe nowe auto z salonu, które na Zachodzie kupuje się za równowartość 5 pensji, a u nas 30. U nas jest to samochód dla całej rodziny, na Zachodzie jeździ się nim tyko po zakupy.
Przeciętny dochód rozporządzalny na głowę w polskim gospodarstwie domowym wynosi 1340 zł. Łącznie polskie rodziny mają do dyspozycji 3764 zł netto w miesiącu, czyli mniej niż 1 tys. euro. W Niemczech płaca minimalna dla najgorzej wykwalifikowanego pracownika wynosi 8,5 euro na godzinę, czyli co najmniej 1400 euro miesięcznie.
W Polsce były wielkie protesty przewoźników, gdy Niemcy zaproponowali, by polskie firmy transportowe wykonujące zlecenia na ich terytorium miały obowiązek zapłacić swoim pracownikom również równowartość co najmniej niemieckiej płacy minimalnej. W Niemczech zbyt niskie koszty pracy świadczą o nielegalnej konkurencji, u nas jest to oznaka konkurencyjności.
Ile wyniesie płaca minimalna?
W tym samym czasie w Polsce trwa jałowa dyskusja na temat wysokości płacy minimalnej. Rada Ministrów zapowiedziała, że najprawdopodobniej w 2016 roku wyniesie ona 1850 zł brutto, czyli 1355 zł netto. Będzie to wzrost o 69 zł netto (17 euro). Jednocześnie łączne koszty pracodawców wzrosną realnie o 123 zł. Dzięki temu pracodawca w ciągu roku za jednego pracownika odprowadzi ok. 600 zł podatków i składek więcej. Biorąc pod uwagę, że minimalne wynagrodzenie otrzymuje ok. 1,1 mln ludzi, to dochody sektora publicznego wzrosną o ok. 660 mln zł.
Tymczasem realnie do kieszeni pracowników trafi ok. 990 mln zł. Słowem, na obecnym systemie podwyższania płacy minimalnej w znakomitym stopniu korzysta sektor finansów publicznych. Podwyżki o 69 zł w miesiącu, chociaż przy tak niskich kwotach wynagrodzeń są odczuwalne, to mimo wszystko nie sprawią, że najgorzej zarabiającym będzie się żyło dużo lepiej.
Wbrew pozorom to nie jest argument za zaprzestaniem stosowania płacy minimalnej, ale za jej całkowitą reformą. Wielu bardzo liberalnych ekonomistów nawołuje do tego, by nie zwiększać kosztów pracy. Zapominają trochę przy tym, że koszty pracy obecnie powinno się traktować jako inwestycję w kompetencje, bezpieczeństwo i lojalność ludzi, czyli najważniejszych ogniw przedsiębiorstwa działającego w otoczeniu "innowacyjnej gospodarki" nastawionej na kształtowanie trendów i nowoczesnych rozwiązań.
Można odnieść wrażenie, że wobec poziomu płac posługują się doktrynami rodem z XIX wieku, które jednocześnie odrzucają wobec pojęcia inwestycji i sposobu kształtowania podatku dochodowego dla osób prawnych. Socjalizm dla bogatych (dotacje UE, preferencje podatkowe, specjalnie pisane prawo), wolny rynek dla ubogich (umowa-zlecenie dla doktora nauk za 900 zł miesięcznie netto, bo nie ma 10-letniego doświadczenia w edytowaniu skoroszytu w Excelu).
Niestety, historia gospodarcza Polski pokazuje, że jeśli się prawnie nie wymusi zwiększenia wynagrodzeń, to płace będą rosły dużo wolniej niż wydajność pracy (wartość wyprodukowanych dóbr i usług przez jednego pracownika w ciągu godziny) - dowodem na to jest ostatnia dekada, podczas której polska wydajność pracy zwiększyła się do blisko 70% średniej UE, a płace oscylują w granicach 40%.
Płaca minimalna do reformy
Płaca minimalna jest narzędziem do kształtowania poziomu wynagrodzeń, ale wymaga ona gruntownej reformy, bo jej nieskuteczność jest bardzo wątpliwa. Po pierwsze należałoby wprowadzić minimalne stawki godzinowe, które objęłoby również umowy-zlecenia (które swoją drogą powinny być mocno kontrolowane pod względem stosowania ich jako nielegalnego zamiennika wobec umów o pracę). Tak, w Polsce można legalnie zapłacić mniej niż 1 tys. zł netto za miesiąc pracy. Wystarczy podpisać z pracownikiem (zleceniobiorcą) umowę-zlecenie. Nie widać, by politykom to przeszkadzało. Ustalenie minimalnej stawki godzinowej jest trudne ze względu na długie okresy rozliczeniowe, ale wykonalne. Niezbędna reforma nie powinna trwać dłużej niż rok, a już na pewno nie powinno się o tym dyskutować na komisjach przez całą kadencję Sejmu.
Kolejny pomysł dotyczy zmniejszenia obciążeń składkowych i podatkowych zawartych w minimalnym wynagrodzeniu. Jednym z narzędzi byłoby progowe zwiększanie kwoty wolnej od podatku i stosowanie ryczałtowych stawek na ubezpieczenia zdrowotne. Chodzi o to, by w większym stopniu rosła pensja netto, a nie składki na ubezpieczenia i koszty pracodawców. Jeszcze niedawno dyskutowano także pomysł regionalizacji wysokości płacy minimalnej w Polsce - miałaby być zależna od wartości średniego wynagrodzenia w danym powiecie lub województwie.
Naturalnie inne są zarobki i wydatki w Gorzowie Wielkopolskim, a inne w Warszawie. Być może w tym pierwszym mieście płaca minimalna powinna być niższa, a w tym drugim odpowiednio wyższa. Celem byłaby promocja umów o pracę w najmniej silnych ekonomicznie rejonach Polski, gdzie prawdopodobny odsetek stosowania umów zlecenia jest wyższy m.in. na skutek "wysokiej płacy minimalnej", która prawdopodobnie jest za wysoka dla firm w najbiedniejszych gminach w kraju.
Na koniec pozostaje ubranżowienie lub uzależnienie wartości płacy minimalnej od wieku, kompetencji i doświadczenia pracownika. Inną płacę minimalną na godzinę powinien mieć młody student, który nalewa paliwo do baku na stacji benzynowej, a inna dotyczyć ekspertów w dziedzinie księgowości i prawa. Ubranżowienie stawek wymagałoby jednak większego zaangażowania po stronie izb, związków zawodowych i innych organizacji pracowniczych, a także zmiany sposobu działania Komisji Trójstronnej, która obecnie bardziej przypomina kwiatek do kożucha niż instytucję będąca platformą do konsultacji społecznych.
Nie ma obecnie ważniejszego celu dla Polski niż zwiększenie wynagrodzeń. To warunek konieczny do powstrzymania rosnącej fali emigracji. Pośrednio poprawi to też wydolność systemu emerytalnego, przyczyni się do wzrostu inwestycji kapitałowych, a także poprawi kondycję wielu kredytobiorców. Są różne sposoby na to, by zachęcić pracodawców do lepszego wynagradzania swoich pracowników - od narzędzi kontrolnych po zachęty podatkowe. Równocześnie nie możemy zaprzestać prac nad uproszczeniem prawa podatkowego, poprawą działania warwymiaru sprawiedliwości i sądów - ważne by pamiętać, po co to robimy. Nie dla wygenerowania dodatkowych kilkudziesięciu miliardów złotych wzrostu do polskiego PKB, a realnych pieniędzy, które trafią do kieszeni obywateli.
Łukasz Piechowiak