Kwietniowe załamanie cen złota może śmiało pretendować do roli "czarnego łabędzia" - czyli skrajnie nieprawdopodobnego i nieoczekiwanego zdarzenia, które jednak się wydarzyło. Przez dwie kwietniowe sesje kurs złota spadł o 14%, a w całym drugim kwartale zanurkował o 25%, czyli ok. 400 dolarów na uncji. Ostatni raz tak silne spadki widziano w roku 1980, gdy w atmosferze lekkiej bańki spekulacyjnej zakończyła się poprzednia hossa na rynku złota.
Sam krach nie był w mojej ocenie przypadkowy. Pojawiło się zbyt wiele nadzwyczajnych okoliczności w nadzwyczaj krótkim okresie czasu. Zastanawiający jest fakt, że spadającym cenom złota towarzyszył wręcz lawinowy odpływ złota ze skarbców stanowiących zabezpieczenie dla transakcji na nowojorskiej giełdzie (COMEX). Wyglądało to tak, jakby fizycznego złota zaczęło brakować, podczas gdy cena kontraktów terminowych spadła poniżej marginalnych całkowitych kosztów wydobycia, szacowanych przez analityków Barclays Capital na około 1.300 USD/oz.
W 2013 roku na rynku złota obowiązywały dwa trendy. Pierwszy to spadek cen kontraktów terminowych, szczególnie gwałtowny w drugim kwartale. A drugi to potężny transfer kruszcu z Zachodu na Wschód. Przez cały rok po stronie sprzedających stały głównie ETF-y, które pozbywały się metalu, reagując na zlecenia klientów (głównie amerykańskich funduszy). Złoto "wysypywane" przez ETF-y trafiało prosto do Azji, gdzie sztabki, monety i biżuterię kupowali Chińczycy, Hindusi i Tajowie.