Wenezuela bankrutuje średnio raz na 18,5 roku. Wiele wskazuje na to, że kolejne załamanie gospodarcze tego kraju może nastąpić już niebawem.


Tonący brzytwy się chwyta. Zgodnie z ostatnią decyzją wenezuelskiego banku centralnego do rezerw walutowych kraju wliczane mają być m.in. diamenty i inne kamienie szlachetne, a także „łatwo wymienialne” waluty zagraniczne. Powszechnie panującym globalnym standardem jest tymczasem wliczanie do rezerw instrumentów finansowych wyemitowanych przez rządy i instytucje międzynarodowe, złota oraz specjalnych praw ciągnienia (SDR) emitowanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
Fakt rozszerzenia listy aktywów zaliczanych do rezerw nie trudno powiązać ze spadkiem poziomu rezerw, który w ciągu ostatnich 3 lat wyniósł 28%. Obecnie Wenezuela dysponuje rezerwami o wartości 21,7 mld dolarów.
Nieoficjalne źródła donoszą także, że wenezuelski bank centralny zamierza dokonać dywersyfikacji i część środków lokować w chińskim juanie. W ubiegłym miesiącu Wenezuela zaciągnęła w Chinach pożyczkę w wysokości 4 mld dolarów – zazwyczaj w takich wypadkach pozyskane środki przeznaczano na konsumpcję, tym razem jednak postanowiono wzmocnić rezerwy. Jak donoszą lokalne media, minister finansów Rodolfo Marco zamierza następnie udać się do Rosji oraz Iranu.
Kondycja finansowa Wenezueli pogarsza się już nie tylko przez socjalistyczne zapędy jej przywódców, lecz także przez gwałtownie spadające ceny ropy, przy których rządowi coraz trudniej utrzymać obecną strukturę i poziom wydatków. Równowagę budżetową rządowi w Caracas udałoby się osiągnąć dopiero przy ok. 120 dolarach za baryłkę, a obecnie ceny na światowych rynkach są niemal o połowę niższe. Tymczasem dochody ze sprzedaży mocno taniejącego ostatnio czarnego złota odpowiadają za ponad 90% dochodów dolarowych kraju, a za amerykańską walutę Wenezuela sprowadza kluczowe towary konsumpcyjne, w tym leki i żywność.
Dwa dni temu prezydent Nicolas Maduro ogłosił plan obcięcia wydatków rządowych aż o 20%. Według przywódcy obcięte mają być przede wszystkim „nieproduktywne” wydatki, a na zaciskaniu pasa nie ucierpią osoby korzystające ze świadczeń socjalnych. Mimo tych zapewnień poparcie dla Nicolasa Maduro topnieje w oczach – w listopadzie wyznaczyło nowe minimum na poziomie 24,5% wobec 30,2% we wrześniu. Jak wynika z badań wenezuelskiego ośrodka badawczego Datanalisis ponad 85% obywateli uważa, że sprawy w kraju idą w złym kierunku.
W świetle tych wydarzeń nad Wenezuelą coraz wyraźniej krąży widmo bankructwa. Rentowność obligacji zapadających w 2027 r. podskoczyła wczoraj do 19%. Ostro w górę – najwyżej od 2009 r. podskoczyły także notowania instrumentu CDS (credit-default swaps) dla Wenezueli, który odzwierciedla koszt ubezpieczenia przed bankructwem kraju. Obecnie rynek szacuje prawdopodobieństwo bankructwa Wenezueli na 85%.
Taki scenariusz wydaje się prawdopodobny także ze względów czysto historycznych. Carmen Reinhart i Kenneth Rogoff w opublikowanej w 2009 r. książce „This Time is Different” wykazali, że od momentu uzyskania niepodległości w 1830 r. Wenezuela zbankrutowała aż 10 razy.
Tymczasem perspektywy przed wenezuelską gospodarką nie są najlepsze. Analitycy banku Barclays szacują, że w tym roku PKB Wenezueli spadnie o 4,4%, a lata 2015 i 2016 przyniosą regres o odpowiednio 6,2% i 1,5%. W kraju wciąż szaleje rekordowo wysoka inflacja, która przekracza 60% w ujęciu rocznym. Czarnorynkowy kurs dolara przebił w tym tygodniu 165 dolarów po tym, jak tyko w listopadzie wystrzelił o 50%. Światowe media przewidują, że władze w Caracas mogą dokonać dewaluacji boliwara, choć takie rozwiązanie w obliczu wysokiej inflacji może być bardzo ryzykowne.
Ekonomiczny przegląd sytuacji Wenezueli nie pozostawia wątpliwości - gdzie nie spojrzeć, tam źle albo bardzo źle. To o tyle przygnębiające, że kraj ten ma wszystko, aby stać się autentycznym, a nie tylko socjalistyczno-chavezowskim, rajem. Największe rezerwy ropy naftowej na świecie, dogodne położenie (blisko do USA, wspólnota językowa i kulturowa z innymi krajami regionu) czy - co dziś szczególnie ważne - oddalenie od geopolitycznych punktów zapalnych (Rosji, Bliskiego Wschodu) to warunki niemal idealne do budowy silnej gospodarki. Pozostaje mieć nadzieję, że Wenezuela kiedyś na tę drogę wkroczy, a z coraz bardziej prawdopodobnego załamania gospodarczego naród wenezuelski wyciągnie właściwe wnioski.























































